Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Tonari no Totoro (Mój sąsiad Totoro) – soundtrack

(1988/1997)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 04-04-2011 r.

Obecność w logo studia Ghibli, hołd złożony przez twórców z samego Pixara w Toy Story 3… to przykłady pozycji jaką wyrobił sobie w Japonii i nie tylko tytułowy bohater animacji Hayao Miyazaki’ego Mój sąsiad Totoro. Ten magiczny stwór przypominający skrzyżowanie grubego królika z kotem i wielkim pluszakiem, hipnotyzujący podejrzanym uśmiechem, mógłby uchodzić za kwintesencję wszelakich tego typu futrzasto-przytulińskich stworów obecnych od zawsze w japońskich animacjach. Ów tajemniczy i ekscentryczny jegomość był jednym z elementów stanowiących o sile Tonari no Totoro, ale na pewno nie jedynym. Wielkimi zaletami tej produkcji Ghibli, skierowanej do na pewno młodszych widzów jak Księżniczka Mononoke, były jak zwykle przepiękne malarsko kadry, z których niejeden pejzaż można by śmiało oprawić w ramkę i powiesić na ścianie oraz sentymentalny klimat swoistej dziecięcej arkadii: domek na wsi, las, okazujące się prawdą opowieści o magicznych istotach…

Nie byłoby tej atmosfery gdyby nie odpowiednia muzyka. Ciepła, prosta i melodyjna, potrafiąca trafić zarówno do dzieci, jak i dorosłych. Niektórzy często lekceważą tego typu ścieżki dźwiękowe, wskazując, że nie znajdują w nich odpowiedniej głębi i technicznego wyrafinowania. Tylko, że napisanie tego typu muzyki, która porwie swoją zwiewnością chwytliwością oraz piosenkową melodyką słuchaczy począwszy od wieku przedszkolnego i jeszcze nie będzie przy tym muzycznym banałem, wcale łatwe nie jest. Wbrew pozorom trzeba tutaj sporo muzycznej inwencji i wyobraźni, ale akurat Hayao Miyazaki kilka lat przed nakręceniem Mojego sąsiada Totoro rozpoczął współpracę z odpowiednim kompozytorem. Joe Hisaishi po raz trzeci ubrał w muzyczne szaty wyobraźnię najwybitniejszego twórcy anime i znów z bardzo dobrym i jakże pamiętnym efektem.

W porównaniu z dwiema poprzednimi ścieżkami napisanymi dla Miyazakiego, tym razem jest mniej symfonicznie, dużo mniej epicko i wyraźnie mniej poważnie. Orkiestra wydaje się skromniejsza a zarazem często przeplatana jest z brzmieniem syntezatorów utrzymanym w elektronicznych klimatach lat 80. W wielu kompozycjach czuć wyraźnie lekki, komediowo-dziecięcy ton. Wybornym przykładem jest temat Kotobusa, brzmiący, zwłaszcza przy aranżacji na instrumenty dęte, jak muzyka żywcem wyjęta z europejskich komedii lat 60-70. Na szczęście Hisaishi nie wgłębia się w tzw. mickey-mousing. Co prawda w kilku fragmentach muzyka w żartobliwy sposób stara się imitować ekranowe poczynania bohaterów, ale na szczęście japoński kompozytor nie przekracza pewnej granicy i ten element kompozycji na płycie nie przeszkadza ani nie drażni. Obok tych radosnych, skocznych, żartobliwych momentów, znajduje Hisaishi (w ślad za Miyazakim) także czas na odrobinę poważniejszych refleksji, a melancholijny motyw z Wind At Dusk świetnie mógłby odnaleźć się w takiej Naausicy, tym bardziej, iż w jego przypadku Japończyk w ogóle nie korzysta z elektroniki, stawiając na żywe instrumenty.

Spośród całej palety melodii i motywów śmiało można wskazać przynajmniej trzy główne, przewijające się przez film i soundtrack. Wszystkie mają charakter piosenkowy i w takiej formie będzie dane nam je usłyszeć. Co prawda stopniowo rozwijany, niezwykle chwytliwy Path of the Wind zakończy jedynie na wersji instrumentalnej, jednak należy zwrócić uwagę, że właściwie ta sama melodia tylko podana w totalnie odmiennej aranżacji oraz tempie to wspomniany w poprzednim akapicie melancholijny motyw i w oparciu o niego stworzna została śliczna i najbardziej poważna z piosenek: A Lost Child. Ona, podobnie jak i pozostałe dwie, śpiewana jest dorosłym, żeńskim głosem przez Azumi Inoue. A te pozostałe to przypominająca jakiś „przedszkolny” marsz, otwierająca film i album Sanpo [Stroll], oraz swoisty gwóźdź programu, czyli piosenka tytułowa. Posiadająca proste słowa i takąż, niezwykle wpadającą w ucho melodię, Tonari no Totoro, w Kraju Kwitnącej Wiśni ma pewnie status dziecięcego hitu, chyba bardziej jak swego czasu nad Wisłą utwory spiewane przez Fasolki albo małą Natalię Kukulską. Osobiście żałuję jedynie, że na potrzeby albumu Hisaishi nie dokonał aranżacji tego utworu, w której wykorzystałby dziecięcy chórek (ten pojawia się w drugiej z wersji Sanpo). Można było usłyszeć takie wykonanie na koncercie piosenek studia Ghibli i efekt był doprawdy uroczy.

Mój sąsiad Totoro z pewnością nie jest najambitniejszą pracą Joe’go Hisaishi ani jego najwznioślejszym dokonaniem na potrzeby studia Ghibli. Jest to jednak ścieżka dźwiękowa posiadająca tyle melodyjności, lekkości i optymizmu, że z pewnością wielu słuchaczy, tym bardziej po obejrzeniu filmu, może się w niej zakochać. Obok Ponyo napisana do najbardziej dziecięcego z filmów Miyazakiego, jednak górująca nad scorem z roku 2008, większym bogactwem tematycznym i o wiele mniejszą ilustracyjnością, a co za tym idzie, dająca dużo więcej frajdy w pozafilmowym odsłuchu. To nieskomplikowana, radosna muzyka, którą śmiało można polecić wszystkim mającym w sobie jeszcze coś z dziecka.

Inne recenzje z serii:

  • Mój sąsiad Totoro (image song collection)
  • Mój sąsiad Totoro (orchestra stories)
  • Mei and the Kittenbus
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze