Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bernard Herrmann

Jane Eyre (1944)

(1944/1994)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 25-02-2011 r.

Powieść Charlotte Bronte Dziwne losy Jane Eyre inspirowała filmowców od zarania kina – dziesiątki adaptacji zrodziły dużo znakomitej muzyki filmowej, jak chociażby ekspresyjną kompozycję Johna Williamsa do ekranizacji z 1970 roku, czy poetycką ilustrację Vlada i Capponiego do wersji z 1997 roku. Szczególne miejsce zajmuje ścieżka Bernarda Herrmanna, kto wie czy nie najambitniejsza spośród wspomnianych prac, skąpana w atmosferze mrocznego, wiktoriańskiego romantyzmu, określana przez samego kompozytora jako jego „kinowa opera”.

Gwiazdami adaptacji z 1944 roku była Joan Collins w roli Jane oraz Orson Welles, który współpracował z Herrmannem już w czasach swojej działalności radiowej, a następnie ściągnął go ze sobą do Fabryki Snów. Co ciekawe, pierwszym wyborem na stanowisko kompozytora był Igor Strawiński – do oficjalnego angażu jednak nie doszło, choć Rosjanin napisał na potrzeby filmu jeden utwór, wykorzystany później przez niego w koncertowym dziele „Oda”. Herrmann wskoczył na jego miejsce dzięki aprobacie Wellesa, Selznicka, i zapewne Alfreda Newmana, piastującego w tamtym czasie stanowisko dyrektora muzycznego Foxa.


Jane Eyre jest ścieżką ciekawą z kilku powodów. Po pierwsze, bardzo świeżo wypada na tle głównego nurtu filmografii Herrmanna, jest bowiem bardziej klasyczna, bardziej konwencjonalna i bardziej zbliżona do tradycyjnego rozumienia hollywoodzkiej muzyki filmowej, niż inne prace artysty. Mocno osadzona w romantycznym, europejskim brzmieniu, czerpie też garściami z wagnerowskiej techniki lejtmotywicznej, co w twórczości kompozytora nie zdarzało się zbyt często, w szczególności w latach 40-tych. Po drugie, ścieżka ta kładzie podwaliny pod późniejszą o kilka lat, wybitną ilustrację The Ghost and Mrs. Muir oraz pod operę Wichrowe wzgórza; Herrmann był być może najwybitniejszym w dziejach gatunku interpretatorem literatury wiktoriańskiej. Po trzecie, jest to po prostu kawał doskonałej muzyki filmowej, wzbogacającej opowieść na kilku płaszczyznach, muzyki która postarzała się tylko w nielicznych fragmentach.

Uważny odbiorca wychwyci w ścieżce Herrmanna sporo interesujących rozwiązań. Kompozycja jest bardzo mroczna, miejscami zapuszcza się wręcz w rejony, których nie powstydziłby się gotycki horror (upiorne smyczki na wysokich rejestrach, towarzyszące stylowym, czarnobiałym kadrom podróży do ponurego zamku Thornfield). Nie ma tu mowy o cukierkowej, hollywoodzkiej liryce; temat miłosny, zaprezentowany w pierwszym utworze, nosi wszelkie znamiona herrmannowskiego obłędu i fatalizmu – złowieszcze ostinato na waltornie brzmi niczym zapowiedź nieuchronnej tragedii, zaś namiętność i miłosna pasja giną pośród nerwowej, paranoicznej partii smyczków. Prowadzony przez obój, piękny temat dla Jane równie daleki jest od sentymentalnych tonów – roztacza głębokie, przeszywające uczucie osamotnienia i niespełnienia. Herrmannowskim arcydziełem jest natomiast dramatyczny, operowy wręcz temat dla Rochestera, burzliwy, nieposkromiony, porywający. Kompozytor w genialny sposób wprowadza go w scenie pierwszego spotkania dwójki bohaterów (utwór ósmy), potem zaś modeluje go na rozmaite sposoby, dając piękną lekcję pracy motywicznej.


Nie ma niestety na rynku płytowym albumu, który oddawałby tej kompozycji sprawiedliwość. Recenzowana tu edycja Marco Polo posiada jedną zasadniczą wadę: nagranie od strony inżynieryjnej i technicznej jest zupełną porażką. Albumowy miks przedstawia się fatalnie, muzyka jest raz przesadnie wyciszona (co odbiera sugestywność sekwencjom lirycznym), innym razem natrętna i hałaśliwa, dźwiękowi brakuje zupełnie dynamiki, całość brzmi płasko i apatycznie, pomimo solidnego (znacznie lepszego niż w przypadku waxmanowskiej Rebeki) wykonania pod batutą Adriano. Alternatywne wydania spod szyldów Fox Records i Soundtrack Factory trudno niestety uznać za satysfakcjonujące – są co prawda żywsze i bardziej energiczne, ale charakteryzują się wiekowym już dźwiękiem i okrajają materiał do niespełna 40 minut, pomijając kilka istotnych fragmentów. Paradoksalnie, wyczerpująca, blisko 70-minutowa prezentacja na albumie Marco Polo stanowi w obliczu słabostek technicznych dodatkowy problem: anemiczne nagranie męcząco wydłuża odsłuch płyty i wywołuje miejscami uczucie obcowania ze smętnym, snującym się underscore. Dopóki ktoś nie pokusi się o kolejne, nowoczesne tym razem nagranie na poziomie niedawnych albumów Tribute i Varese, jesteśmy skazani na wybrakowany, niedoskonały produkt. Szeroka dostępność edycji Marco Polo sprawia niestety, że prawdopodobnie nikt w najbliższym czasie nie potraktuje Jane Eyre priorytetowo…

Muzyka na szczęście broni się sama. Herrmann wysoko sobie cenił tę kompozycję, chwalił ją również Alfred Newman i amerykańscy krytycy, sam autor zaś wykorzystał później jej fragmenty do pokrewnej tematycznie, wiktoriańskiej opery Wichrowe wzgórza. Nietrudno domyślić się, jak świeżo musiała Jane Eyre brzmieć w momencie swojej premiery (na uwagę zasługuje scena przebudzenia bohaterki – kompozytor zmiksował dwa odrębne utwory, osiągając nowatorski, polifoniczny efekt, roztaczający aurę odrealnienia). Mimo że pomyślana jako konwencjonalna muzyczna narracja osadzona w wagnerowskiej poetyce, ścieżka ta wyróżniała się na tle zinstytucjonalizowanej, hollywoodzkiej tradycji ilustratorskiej. Pisząc przede wszystkim w oparciu o doznania płynące z lektury książki, Herrmann skomponował muzykę, będącą autonomicznym, autorskim dziełem, muzykę którą natchnął swoją osobowością, swoimi fascynacjami i swoimi obsesjami.

Najnowsze recenzje

Komentarze