Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Daft Punk

Tron: Legacy (Tron Dziedzictwo)

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 04-02-2011 r.

The Grid. A digital frontier…



Moda na wskrzeszanie zapomnianych filmów trwa nadal. Z bardziej lub mniej wymiernym skutkiem przejmują ostatnio zwłaszcza gatunek science-fiction. W minionym roku, swojej reaktywacji doczekał się również kultowy film Stevena Lisbergera, Tron. Tron: Dziedzictwo, to nie tylko sentymentalny powrót do „ożywionego” świata w komputerowej sieci Kevina Flynna. To przede wszystkim doskonałe, spektakularne kino akcji, które niczym cudowny wynalazek głównego bohatera, wciąga i nie pozwala tak łatwo od siebie odstąpić. Peany słane pod adresem Tron: Dziedzictwo można rozłożyć zarówno na wizualny jak i audytywny element filmu. Poza świetnymi efektami stanowiącymi trzon produkcji, doskonałymi zdjęciami, pozytywnie zaskakuje również muzyka, której autorem jest znany francuski duet muzyczny, Daft Punk.

I kept dreaming of a world I thought I’d never see. And then, one day, I got in.

Wejście w muzyczny świat Trona dało mi prawdziwą przyjemność. Może nie zobaczyłem tam „cudów” na miarę wirtualnego świata Flynna, ale muszę przyznać, że zostałem oczarowany tą surową, siermiężną, ale prostą do bólu partyturą. Sformułowanie „partytura” nie miałoby tu większej racji bytu, gdyby nie to, że działania Guy-Manuela de Homem-Christo i Thomasa Bangaltera wspierane były przez wielu bardzo znanych w branży twórców muzyki filmowej, orkiestratorów i różnego rodzaju techników. Operującym głównie „klockami” MIDI francuskim muzykom w świat skomplikowanych aranżacji orkiestrowych pomógł wejść Joseph Trapanese. Batuta powędrowała z kolei w ręce Bruce’a Broughtona, a całości sesji dokonywanych w londyńskim Air Studios pilnie przyglądał się Geof Foster. Efekt? Brzmiąca niczym wyjęta z Remote Control Productions, ścieżka, rozbrajająca słuchacza swoją dynamiką. Porównanie do technik kompozycyjnych RCP nie było tu przypadkowe. Gdy wczytamy się w potężną listę płac i podziękowań, okaże się, że liderzy RCP (z Hansem Zimmerem na czele) nie szczędzili francuskim muzykom dobrych rad oraz… banków brzmień. Domniemam, że panująca wśród niektórych słuchaczy (szczególnie w naszym kraju) RCP-fobia sprawiła, że zanim jeszcze tak na dobrą sprawę ścieżka ta zaistniała w świadomości odbiorców, pojawiła się grupa ludzi, którzy określili ją mianem gniotu, lub kolejnej bezmyślnej łupanki a la Jabło, Dżawadi, etc. Hańba im!

Tron: Legacy, to jedna z nielicznych ścieżek minionego roku, która pomimo stylu w jakim została stworzona, broni się doskonałym brzmieniem, świetną (choć prostą) tematyką i co najważniejsze, przebojowością. O ile sam album może tego nie odzwierciedlać w zupełności, przygoda filmowa rozwiązuje wszelkie wątpliwości w tym zakresie. Muzyka w obrazie Lisbergera brzmi po prostu soczyście! Surowy, 8-bitowy desing elektronicznych partii doskonale sprawdza się w pełnej absurdu cyfrowej „rzeczywistości” filmowej. Sięgnięcie po anachronicznie brzmiące sample okazało się zatem najbardziej trafnym rozwiązaniem na jakie zdecydowali się liderzy Daft Punk. Efektem tego są utwory pokroju Derezzed, czy End of Line, które pomimo swojej prostoty melodycznej (o strukturze technicznej nie wspominając), łatwo przypadają do gustu i równie łatwo zadomawiają się w podręcznej liście najczęściej odtwarzanych kawałków.

Sam temat przewodni nie zaskakuje nas niczym specjalnym. Ot pełna patosu melodyjka odzwierciedlająca heroiczną naturę młodego Flynna, dająca się również wcisnąć w cień legendy – ojca głównego bohatera. Uwertura rozpoczynająca płytę doskonale uwypukla to, z czym słuchacz będzie miał do czynienia przez kolejną godzinę obcowania z albumem. Jako osoba zajmująca się na co dzień dźwiękiem, nie mogę nie wspomnieć w tym miejscu o utworze otwierającym film – The Grid, który moim zdaniem jest jednym z najlepiej wyprodukowanych i zmasterowanych kawałków muzyki filmowej ubiegłego roku. Każdy element dźwiękowy znajduje tu swoje należne miejsce, dzięki czemu odbiorca może czerpać prawdziwą przyjemność ze słuchania. Reszta albumu nie ustępuje zresztą temu trackowi pod tym względem…

Jak już wspomniałem wyżej, Tron: Dziedzictwo stylem RCP stoi. Cóż, słuchając tej partytury niejednokrotnie złapałem się na przeświadczeniu, że obcowałem już z podobnymi melodiami, m.in. w Batman Begins (lub innych ścieżkach z kuźni słynnego Hansa). Mimo, że twór Daft Punk oryginalnością nie grzeszy, moim zdaniem oferuje o wiele lepszą rozrywkę niż wspomniana wyżej partytura. Czemu? Przede wszystkim dlatego, że jest zróżnicowana, przy czym nie przeintelektualizowana. Z jednej strony otrzymujemy bowiem rytmiczny, ale prosty w swojej architekturze Recognizer, z drugiej wzruszający i całkiem mądrze rozpisany Adagio for Tron. Brawo! Jak dorzucimy do tego jeszcze wspaniale brzmiący utwór akcji C.L.U., otrzymujemy całkiem schludną partyturę prezentującą gatunkowy standard.



Jak ocenić zatem Tron: Dziedzictwo? Na pewno nie jest to ścieżka wybitna. Coś, co kazałoby mi upaść na kolana i ukorzyć się przed geniuszem jej twórców. Zresztą jakim geniuszem? Wszystko to już przecież było. No może prawie wszystko… Problem tej partytury polega na tym, że to co powszechnie znane i lubiane prezentuje w nowym, nie znanym dotąd wydaniu – tandetnej, ale jakże sympatycznej otoczce elektronicznego, anachronicznego brzmienia. I czy nam, krytykom, podoba się to, czy też nie, Dziedzictwo po prostu doskonale wywiązuje się ze swoich zadań ilustracyjnych. Pytanie tylko, czy wrażenia wyniesione z sali kinowej przełożyć można na indywidualne doświadczenie muzyczne? Ile słuchaczy, tyle opinii na ten temat. Osobiście wolę jednak słuchać tej partytury w kontekście filmowym, choć płyta zajęła już należne jej miejsce w mojej kolekcji…


Najnowsze recenzje

Komentarze