Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alexandre Desplat

King’s Speech, the (Jak zostać królem)

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 30-01-2011 r.

Desplata perypetii z brytyjskimi władcami ciąg dalszy. Francuz w tematyce monarchicznej radzi sobie tak dobrze z kilku powodów: po pierwsze jego elegancki, dla niektórych wręcz formalistyczny styl intuicyjnie odpowiada wytworności arystokratycznych salonów; po drugie zaś autor Królowej jest znakomitym ironistą. I niezależnie czy opowiada o Elżbiecie II w dniach kryzysu monarchii, o Jerzym VI próbującym uporać się ze swoją ułomnością, czy – z perspektywy brytyjskiego rządu – o Tonym Blairze i jego politycznych relacjach, Desplat nie popada w patetyczne tony, nie idzie w dętą powagę, nie potęguje sztucznie dramatu. Król, królowa, następca tronu, szef rady ministrów – wszyscy są przez niego traktowani z dystansem, jak gdyby ich reprezentacyjne stanowisko schodziło na dalszy plan.

Oczywiście nie oznacza to, że kompozytor te postacie lekceważy. Mistrzostwo, jakie Francuz osiągnął w ramach muzycznego dowcipu, wynika z faktu, iż dowcip ten nigdy nie celuje w szyderstwo. The King’s Speech jest bardzo dobrym tego przykładem – następca tronu (będący przecież postacią o zabarwieniu wyraźnie tragicznym i w ten też sposób ukazaną w wybitnej kreacji Colina Firtha) w muzyce potraktowany został żartobliwie, z dobroduszną ironią, może momentami nieco protekcjonalnie, ale na pewno nie w sposób odzierający go z szacunku. Desplat jak mało który kompozytor umie odszukać łagodny, dobrotliwy humor w codzienności, stąd też jego ścieżki obyczajowe, mimo że pozbawione wielkich porywów emocji, mają w sobie tyle autentyzmu.

Jak zostać królem nie ma ilustracyjnej błyskotliwości Autora widmo, nie ma bogactwa Harry’ego Pottera ani kolorytu Władców świata – z założenia jest to skromna, kameralna kompozycja, bazująca tak naprawdę na kilku powtarzających się pomysłach muzycznych. Te są całkiem udane, aczkolwiek nie mają przebojowości ani takiego stopnia inwencji, by cały score wpisać na dłużej w masową świadomość. Fortepianowy temat przewodni o nieco mozartowskiej (jak sam Desplat zauważa) filuterności, jest optymistyczny, jakby niefrasobliwy, ale zarazem i elegancki, w typowej dla Francuza manierze. Znakomicie wypada w początkowej fazie filmu, kiedy to szybko sugeruje widzowi, by na opowieść spojrzał dwutorowo – także z lekkim przymrużeniem oka. Część zasług za to udane muzycznie otwarcie skierować należy zapewne do reżysera Toma Hoopera, który faktycznie pozwala ścieżce odpowiednio wybrzmieć w pierwszych scenach obrazu.

Obok jednak tematu głównego wstęp do filmu zapoznaje widza również z najlepszym bodaj elementem kompozycji – motywem powiązanym z ułomnością głównego bohatera. Przed obejrzeniem filmu nie byłem doń przekonany, wydawało mi się, że większy stopień ekspresji i dramatu Francuz mógł wycisnąć rezygnując ze smyczkowego akompaniamentu i stawiając na samotny i silny, powtarzalny akord fortepianu, co lepiej korespondowałoby z (dość w sumie pretensjonalnymi…) tłumaczeniami Desplata, w których porównywał cierpienie Bertiego do cierpień ptaka uwięzionego w klatce. Myliłem się jednak w swoich przewidywaniach co do efektu emocjonalnego – ten bowiem jest niezwykle wzruszający. Widać oczywiście, że Desplat motyw napisał typowo pod interpretację Firtha i w oderwaniu od filmu traci on wiele ze swojej mocy, niemniej symbioza pomiędzy muzyką a aktorstwem w scenie nieudanej przemowy na stadionie to ilustracyjna maestria, którą postawiłbym w ścisłej czołówce dokonań mijającego sezonu. To co Firth odgrywa, Desplat przetłumaczył na dźwięki orkiestry, z przepiękną subtelnością oddając za ich pomocą wewnętrzną udrękę.

Reszta kompozycji jednak nie ma tej siły przekonywania i w pewien sposób „jedzie” momentami na efekcie, jaki wywołuje u odbiorcy otwierający film, świetny tytułowy utwór. Mowa tu przede wszystkim o dość typowym dla Desplata, mało pomysłowym tym razem, dramatycznym underscore, który co prawda oferuje kilka nowych chwytów, ale są to raczej detale skierowane tylko do najzagorzalszych fanów kompozytora. W tych momentach płyta wytraca tempo, a film zaczyna wykazywać syndrom muzycznego tapeciarstwa, co sprawia, że sam score nabiera charakteru sinusoidy – od scen ilustracyjnie bardzo nośnych (Memories of Childhood, The Rehearsal), po sceny w tym względzie trochę anonimowe.

Z punktu widzenia miłośnika gatunku oczywiście trochę szkoda, że Desplat nie napisał muzyki (podobno odmówił) pod kulminacyjne przemówienie, gdzie Hooper ostatecznie wykorzystał Allegretto z 7. Symfonii Beethovena.W rzeczywistości jednak dobrze się stało, bo dodało to scenie ciekawej symboliki (Beethoven był jednym z ulubionych kompozytorów francuskiego Résistance – z drugiej strony wybór germańskiego artysty niósł ze sobą lekko ironiczny posmak; po trzecie wreszcie, autor Koncertu „Cesarskiego” jest częścią publicznej świadomości, co dobrze korespondowało z bodaj najsłynniejszą przemową w dziejach brytyjskiej monarchii), no i przede wszystkim dało imponujący efekt dramatyczny. Trudno byłoby Desplatowi zrytmizować tę scenę w sposób, w jaki udało się to fragmentowi symfonii sprzed dwustu lat.

Podsumowując, ścieżkę Francuza polecić można, ale tylko z pewnymi zastrzeżeniami. Nie każdemu przypadnie do gustu specyficzne nagranie przy pomocy mikrofonów z epoki, nie każdy będzie się też bawił w analizy pod kątem filmu, pod tym bowiem względem The King’s Speech skierowane jest głównie do koneserów gatunku. Mimo jednak jej wad i niskiej przebojowości, warto muzykę Desplata docenić – za delikatne i inteligentne rozegranie tematyki filmu, wreszcie za odpowiedzialne prowadzenie widza ku finałowej, beethovenowskiej sekwencji, która wbrew pozorom nie umniejsza wkładu Francuza w muzyczną osobowość obrazu Hoopera. The King’s Speech nie jest wprawdzie wielką, pamiętną muzyką filmową – ale w sumie nigdy chyba nie miało taką być.

Najnowsze recenzje

Komentarze