Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Newton Howard

Last Airbender, the (Ostatni władca wiatru)

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 06-01-2011 r.

Zadziwia mnie lojalność, którą jak wierny giermek swemu rycerzowi, winien jest kompozytor kalibru Jamesa Newtona Howarda reżyserowi M. Nighta Shyamalanowi, kiedyś twórcy przynajmniej czterech znakomitych filmów, które do dziś darzę bardzo dużą estymą. Dość powiedzieć, że Shyalamalan należał do moich ulubionych filmowców młodego pokolenia. Niestety, jego obrazy to równia pochyła, a najnowszy – Ostatni władca wiatru, pseudo-fantasy na poziomie filmu telewizyjnego dla dzieci puszczanego w sobotnie przedpołudnie w paśmie Disneya, świadczy chyba o jego ostatecznym upadku. Jednak rozumiem Howarda, który przy Shyamalanie popełnił jedne ze swoich najambitniejszych dzieł, stąd też przy Ostatnim władcy z pewnego bardzo wysokiego pułapu pewnie głupio mu było zejść i niejako „od niechcenia” napisał jedną z najlepszych ścieżek 2010 roku.

The Last Airbender na pierwszy rzut ucha to klasyczna, muzyczna przygoda, podkuta typowymi dla Howarda modernistycznymi gadżetami oraz typowymi dla jego twórczości zagraniami z zakresu orkiestracji i pracy lejtmotywicznej. Muzyka bardzo bogata tematycznie, instrumentalnie, brzmieniowo, wierna wystawnej hollywoodzkiej ilustracji symfonicznej, poszerzona o dramatyczne i emocjonalne elementy stylu twórcy Osady. Przede wszystkim Ostatniego władcę wiatru należy rozpatrywać na sprytnie zaaranżowanym wydaniu płytowym jako jedną całość. Sprytnie, gdyż Howard jak to jest dziś w zwyczaj nie szatkuje ścieżki na dziesiątki króciutkich utworków, a tworzy swego rodzaju suity, w których wymiennie przedstawia swoje zamysły tematyczne, zmiany nastroju, brzmienia czy płynne przechodzenie z melodii do ilustracyjności i z powrotem. Ledwie dwa utwory liczą sobie mniej niż cztery minuty, w dodatku na samym początku próbując niejako zaaklimatyzować słuchacza, Howard anonsuje 12-minutową suitę, taki rajd po całym score. Bardzo chwalę sobie z punktu widzenia słuchacza takie zabiegi oraz naturalnie cenię sobie strukturę dłuższych utworów, które z technicznego punktu widzenia dla kompozytora stanowią pewne wyzwanie. Trudno jednak spodziewać się, że twórca postury Jamesa Newtona Howarda sobie z tym nie poradzi – jeden z ostatnich dziś inteligentnych kompozytorów hollywoodzkich.

Ale co właściwie stanowi o sile i zaletach The Last Airbendera? Jest ich sporo. Przede wszystkim przynajmniej trzy główne tematy. Emocjonalny temat głównego bohatera i jego przeznaczenia, kilkukrotnie anonsowany na płycie (min. Hall of Avatars), mający swoją kulminację w jednym z bezsprzecznie najlepszych utworów roku 2010 i kariery Amerykanina – Flow Like Water, porywający swym epickim oddechem i dramatyczną urodą. Dostajemy również bardziej tradycyjny temat „marszowy” (trochę w stylu świetnego Across the Desert z Dinozaura), przeważnie zakańczany gwałtownym, typowym dla Howarda wejściem spektakularnego chóru (min. The Avatar Has Returned). Na uwagę zasługuje też zapętlający się, idący w minimalizm (ostatnio ‘konik’ twórcy) temat z min. We Could Be Friends. Oprócz tego usłyszymy kilka pomniejszych mikro-tematów, które kompozytor napisał pod konkretne sytuacje czy też egzotyczne miejsca, które w swej wędrówce odwiedzają bohaterowie filmu. Po dogłębniejszym zapoznaniu się z tą pracą należy docenić przede wszystkim fakt, iż twórca starał się poszerzyć aspekt dramatyczno-emocjonalny płaskiego filmu Shyamalna. Może trochę mija się to z tym co widzimy na ekranie (muzyka jest po prostu czasami za dobra), ale przynajmniej zyskują tym słuchacze filmówki.

Poza bazą tematyczną i kompozycyjną, Howard ubogaca swój świat także ciekawymi brzmieniami i instrumentacjami. Za etniczne flety (egzotyka/tajemniczość) odpowiada weteran jego nagrań – Pedro Eustache, słyszymy dzwonki (także dzwony tybetańskie) i inne idiofony, harfy (element fantasy) czy też odgłosy ptaków przypominające mi ścieżkę Wichry namiętności Hornera. Ponownie twórca nie zawodzi amatorów brzmień perkusyjnych. Szczególnym ‘highlightem’ są tu dwie spektakularne sekwencje z udziałem bębnów taiko, najpierw w otwierającej suice a potem w The Blue Spirit. Ekscytujące kilkadziesiąt sekund! I wreszcie partie chóralne, jak zawsze u Howarda rewelacyjnie pomyślane, pasjonujące, dodające ścieżce ekscytującego posmaku. Przypominają się takie ścieżki jak choćby Waterworld czy The Postman. Po premierze albumu pojawiła się informacja, że z powodów finansowych zrezygnowano z umieszczenia większej ilości sekwencji z udziałem chórów, ale jak na mój gust jest tu partii wokalnych w sam raz i muzyka świetnie się broni i bez nich.

Małymi wadami kompozycji Howarda są delikatne objawy ilustracyjności, które zakradają się do ścieżki oraz czasami nieco toporna, agresywna muzyka akcji, ale też przy 67-minutowym czasie trwania trudno było takich rzeczy chyba uniknąć. The Last Airbendera określa sens „płynięcia” muzyki, mocny sens melodyki, ciągle zmieniająca się paleta tematów i brzmień. Nie wywołuje to jednak elementu chaotyczności, co wynika przede wszystkim z doświadczenia i klasy twórcy. Ostatni władca wiatru jest bardzo blisko poziomu Kobiety w błękitnej wodzie, wybitnej ścieżki kompozytora w klimatach fantasy. Według mnie jedyny sposób na słuchanie i delektowanie się tą pozycją to słuchanie jej od A do Z – jako jednej nieprzerwanej całości. Niejako dzieła koncertowego czy umownie pojętego ‘image albumu’. Moje odczucia wzrastały też z każdym kolejnym podejściem – od umiarkowanego zadowolenia, poprzez stopniowe docenianie całości pracy twórcy, aż do sporego entuzjazmu gdy do Władcy wróciłem później po raz kolejny. To chyba mocny argument za ogólnie pojętą słuchalnością albumu i wartością ścieżki. Zaraz po pierwotnym wydaniu, nakład The Last Airbendera szybko się skończył (to niestety spotyka ostatnio często świetną muzykę filmową…i to w dobie cyfrowej), na szczęście od początku nowego roku wydanie znowu dotłoczono. Fanów Howarda zachęcać nie trzeba, reszta jednak też powinna docenić to nietuzinkowe dziełko.

Najnowsze recenzje

Komentarze