Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bruno Coulais

Océans

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 05-10-2010 r.


Na muzykę z Océans czekałem z wielkimi nadziejami. Kolejna współpraca Bruno Coulaisa z Jacquesem Perrinem zapowiadała bowiem spore muzyczne doznania. To w końcu dla tego filmowca kompozytor napisał tak wyborne i nietuzinkowe ścieżki dźwiękowe, jak Mikro- i Makrokosmos, Himalaya: dzieciństwo wodza czy Pan od muzyki. Pierwszy kontakt z nawet tylko fragmentami nowego dzieła Coulaisa przyniósł drobne rozczarowanie. Zamiast specyficznego stylu Francuza dostaliśmy tym razem zdecydowanie bardziej standardową (w rozumieniu standardów muzyki filmowej), orkiestrową pracę. Bez grupy A Fileta, dziecięcych chórków, etnicznych wokalistów i instrumentów. Całości wydawało się też brakować polotu, magii, inspiracji, od których aż kipiały wspomniane wcześniej soundtracki. Jednak dokładne wgłębienie się w muzykę z Océans i poznanie jej w filmowym kontekście (obraz niestety wciąż nie trafił do polskich kin i obawiam się, że może nigdy nie trafić) pozwala ujrzeć dzieło Coulaisa w znacznie lepszym świetle, jako pracę wcale nie tak rozczarowującą i stanowiącą zdecydowanie coś więcej jak tylko solidny soundtrack bardzo dobrego kompozytora.

Film Océans to kolejna smakowita, wizualna i emocjonalna uczta od Perrina. Twórca ten przyzwyczaił nas, że produkowane przez niego obrazy przyrodnicze wykraczają daleko poza zwykłe dokumenty, wprowadzając do gatunku sporą dawkę artyzmu. Nie inaczej jest tym razem, a kręcony przez 4 lata w kilkudziesięciu miejscach za ponad 65 milionów dolarów film imponuje wyśmienitą realizacją, pomysłowym wykorzystaniem efektów specjalnych, pięknymi i emocjonalnymi ujęciami. Tym razem jednak muzyka Bruno Coulaisa nie robi aż tak porywającego wrażenia, jak to było przy Makrokosmosie, w którym niemal unosiła widza w ślad za ptakami. Nie ma też tu miejsca na frywolne dopowiadanie historii do obrazu jak w La planète blanche. Ze względu na generalnie klasyczną orkiestrową formę, najbliższym punktem odniesienia jest dla Océans ilustracja George’a Fentona do treściowo podobnych przecież Tajemnic oceanu. Jak i Brytyjczyk, Coulais w znacznym stopniu delikatnie buduje tylko tło dla obrazu, w bardziej intensywnych wrażeniowo momentach przechodząc do bardziej dynamicznych, wyrazistych motywów. Może też w jakimś stopniu przez to, że bardziej zapada w pamięć, ale w każdym razie Fenton w Deep Blue ma w moim odczuciu nieco większy wpływ na odbiór obrazu przez widza. Océans od strony zdjęciowej przebijają tamten film i nie potrzebują aż tak znaczącej roli muzyki, choć oczywiście score Francuza działa bez zarzutu i ma swoje momenty chwały podczas seansu. O tych najważniejszych będzie jeszcze okazja więcej napisać.

Czym oprócz, spodziewanej chyba u twórcy tego pokroju, wysokiej klasy i elegancji brzmienia charakteryzuje się przyjęta przez Coulaisa orkiestrowa formuła Océans? Wśród wybijających się solowych instrumentów trzeba wskazać przede wszystkim skrzypce oraz harfę. Śliczne smyczkowe solówki (np. w Le Temps Des Découvertes) nadają niektórym momentom filmu prawdziwie poetyckiego charakteru. Wykorzystanie skrzypiec nawiązuje w wielu fragmentach partytury do minimalizmu, klimatem zaś potrafi to przypominać howardowską Osadę (A L’Aventure). Jeśli chodzi o harfę to, wybrana zapewne przez swe delikatne brzmienie często łączone z opadającymi kroplami wody, wykorzystywana bywa w różnych aspektach, najczęściej jako budulec spokojnego tła. Warto zwrócić uwagę na utwór Otaries, w którym kompozytor do pozornie idyllicznego motywu na ten instrument dokłada wpierw werble, a następnie zastępuje harfę majestatyczną sekcją dętą. W tym samym czasie na ekranie widzimy jak nieświadome niebezpieczeństwa foki stają się celem łowów drapieżnych rekinów.

Choć Coulais nie pozwala sobie na takie eksperymenty i zabawy jak nawet w rok wcześniejszej Koralinie, to nie znaczy, na całe szczęście, że partytura jest zupełnie wolna od tego typu kreatywnych idei Francuza, aczkolwiek trzeba się nieco bardziej wsłuchać, by je dostrzec. Akurat najbardziej rzucające się w uszy, typowo coulaisowskie chwyty z dziecięcym wokalem w wykonaniu najmłodszego syna reżysera (obaj zresztą grają w filmie) w Etranges Créatures oraz w „przybudówce” do końcowej piosenki, niewykorzystanym chyba w filmie Pré-Générique (nie wiedzieć czemu na tylnej okładce płyty jest to podane jako osobny track) nie robią większego wrażenia i wiele tu nie wnoszą. Lepiej zwrócić uwagę na takie fragmenty jak na przykład Jusqu’a La Source z odgłosami przypominającymi uderzanie o siebie kości czy chitynowych pancerzyków połączonymi z jeszcze dziwniejszymi dźwiękami oraz niskimi rejestrami fortepianu. Specyficzne odgłosy, mające chyba imitować piski zabijanych morskich zwierząt dostaniemy na samym końcu Les Massacres, zaś w takich utworach jak Le Récif De Jour czy otwierające La Fusé mamy do czynienia z całkiem ciekawym wykorzystaniem syntezatorów zestawionych z harfą.

Jak już wspomniałem, muzyka Coulaisa nie zapada aż tak w pamięć jak Deep Blue Fentona, gdyż nie mamy tu do czynienia z równie charakterystycznymi i chwytliwymi tematami. Generalnie muzycznych motywów jest tu całkiem sporo, w większości są one jednak raczej mało wyraziste. Trudno tez wskazać, by którykolwiek był dominujący. Da się wytypować wszakże trzy główne: wspominany już motyw na harfę; przypominający nieco williamsowski Hedwidge’s Theme temat z Danses; oraz ten z finałowej piosenki i Les Massacres. Ten utwór to zresztą prawdziwa wisienka na torcie tego soundtracku, cudownie oddziałująca w filmowej porażająco smutnej scenie masakry morskich stworzeń, ale i na albumie robi ogromne wrażenie piękną, dystyngowaną linią melodyczną, świetnym wykorzystaniem naprzemiennie męskiego i żeńskiego chóru oraz sekcji dętej, stanowiąc ni to hymn, ni elegię ku chwale barbarzyńsko eksploatowanej przez człowieka przyrody oceanów. Żałuję tylko, że z niezrozumiałych dla mnie powodów na płycie zabrakło miejsca dla być może jeszcze lepszej aranżacji tego tematu, z kapitalnej sceny ukazującej sztorm. W niej to muzyka Coulaisa brzmi jeszcze bardziej masywnie i majestatycznie. Trochę wyobrażenia jakby to mogło funkcjonować na soundtracku, daje nam druga zwrotka piosenki Ocean Will Be, kapitalnie zorkiestrowana.

Na szczęście ten jeden jedyny poważny brak albumu równoważy wiele znakomitych utworów i momentów. Coulais pokazuje się w tej partyturze z dobrej strony zarówno w stonowanej sferze liryczno-dramatycznej, jak i we wzniosłych kulminacjach, a majestatyczną muzyką potrafi roztoczyć aurę dostojeństwa nie tylko wokół ogromnych wielorybów i rekinów, ale i małych, choć filmowanych jak filmowe monstra, krabów. I ta muzyka potrafi tak oddziaływać nie tylko w obrazie ale i poza nim. Océans to bowiem naprawdę klasowy score, jedna z lepszych partytur AD 2010. Oczywiście nie jest to takie dzieło, jak te kilka nietuzinkowych, wybitnych prac, którymi Coulais zapewnił sobie miejsce w elicie współczesnych kompozytorów, ale też jest to praca absolutnie tejże elity godna. Dużej klasy muzyka do wielokrotnego słuchania i odkrywania smaczków. Polecam wszystkim, zwłaszcza fanom ilustracji do przyrodniczych dokumentów, a szczególnie chyba tym umiłowanym w pracach George’a Fentona. Oceany widziane muzycznymi oczyma francuskiego kompozytora są bowiem równie interesujące, piękne i inspirujące.

Najnowsze recenzje

Komentarze