Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michał Lorenc

Różyczka

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 06-09-2010 r.

Sześć lat przyszło nam czekać na nową płytę z muzyką Michała Lorenca. I to wcale nie z winy kompozytora. Ten bowiem od czasu ostatniej wydanej partytury (Symetria), napisał kilka niezwykle ciekawych kompozycji, na czele z nagrodzonym Złotymi Lwami Wszystko Będzie Dobrze. Ten brak płyt z muzyką Lorenca, muzyką która na zachodzie wychodziłaby bez żadnych przeszkód nawet jeśli pochodziłaby z malutkiego, telewizyjnego filmiku, spowodowany jest w mej opinii dwoma rzeczami. Z jednej strony jest dowodem na ułomny polski rynek wydawniczy, gdzie w dalszym ciągu muzyka ilustracyjna, nawet tak przystępna jak ta stworzona przez Michała Lorenca, cieszy się znikomym zainteresowaniem, z drugiej zaś wynika nieco z charakteru kompozytora, który chce być przede wszystkim twórcą, a nie jednocześnie menadżerem, agentem i urzędnikiem, czas swój marnującym na bezproduktywnych rozmowach z wydawcami, firmami fonograficznymi i wytwórniami. Na całe szczęście są w Polsce ludzie (Adam Krysiński) którym muzyka Michała Lorenca jest tak bliska, że są oni w stanie pomóc w tej materii autorowi i to właśnie dzięki ich zaangażowaniu możliwe było wydanie Różyczki, płyty która chociaż nie jest w karierze Michała Lorenca przełomem, to jednak szkoda byłoby gdyby nigdy nie ujrzała światła dziennego.

Muzyka do Różyczki powstała na potrzeby filmu Jana Kidawy Błońskiego, opowiadającego o agentce (świetna Małgorzata Boczarska), która z miłości do kochanka, agenta SB godzi się uwieść wybitnego pisarza Adama Warczewskiego, człowieka związanego z opozycją. Cała historia oparta jest dosyć luźno na fragmentach biografii polskich intelektualistów czasów PRL, przede wszystkim Pawła Jasienicy, ale i chociażby Jana Lechonia. Film jednak to nie tylko historyczna projekcja Polski przełomu 1967/1968 (z Dziadami Dejmka i marcowymi demonstracjami na czele), to także świetnie zagrany dramat (niezwykle sugestywny Robert Więckiewicz) i głos w dyskusji na temat szalonej lustracji. Głos wyraźnie pokazujący jak ważny w jednoznacznym osądzie (czytaj: zgnojeniu) jest kontekst.

Tego typu filmy (swoisty melanż dramatu, melodramatu, produkcji historycznej i obyczajowej) to materiał wręcz idealny dla Michała Lorenca, którego muzyka poza dynamizowaniem fabuły potrafi dodać dodatkowe konteksty interpretacyjne, tym samym czyniąc film dziełem pełniejszym. Brzmienie muzyki z Różyczki oscyluje wokół kilku głównych patentów. Jednym z nich jest delikatnie jazzujący styl, przefiltrowany jednak przez charakterystyczną dla Lorenca miękkość, która wzmaga kipiący z ekranu erotyzm podsycany przez takie instrumenty jak saksofon, kontrabas i nostalgiczny fortepian („Warszawa 1967”, Salon ubecki) z drugiej zaś jest nawiązaniem do konkretnego momentu historycznego (lata 60 to wszak złote lata jazzu, stylu zakazanego przez władzę, uznanego za niebezpieczny ze względu na swą zachodnią proweniencję). Kolejnym elementem pojawiającym się w muzyce są subtelne nawiązania do muzyki żydowskiej (przede wszystkim przez wykorzystanie charakterystycznego brzmienia klarnetu, smyczków i perkusji – „Wypędzenie”, „Wyjazd z Polski”). Taki wybór jest oczywiście dokładnie motywowany fabułą filmu. Co ciekawe w kinie ów klezmerski styl jest bardzo zamaskowany i słyszymy go wyraźnie ledwie w kilku momentach (w tym oczywiście w scenie finałowej, kiedy to wręcz bombarduje nas swoją emocjonalnością). W mojej opinii ten główny motyw („Wyjazd z Polski”) ma w sobie dodatkowo pewną ciekawą puentę. Temat bowiem przypomina nieco konstrukcje ronda. Muzyka posiada tu prostą i symetryczną budowę, wzbogaconą swoistymi ozdobnikami. Co w tym dziwnego? Ano może ktoś to uznać za nadinterpretację, ale rondo kojarzy nam się z w sposób jasny z zawracaniem i powtarzalnością. Jeśli weźmiemy pod uwagę to, w jakich fragmentach filmu to „quasi rondo” się pojawia (eskalacja ludzkiego zaszczucia – swój wyraz mająca w wypędzeniu z Polski kilku tysięcy Żydów) to metafora staje się jasna. Wszak do niedawna my też obserwowaliśmy taką eskalację, jakim była (a gdzieniegdzie wciąż jest) prowadzona na wyścigi dzika lustracja, której efektem jest często zapominanie o kontekście, doprowadzające do rzucenia szybkiej i nieodwołalnej kalumnii. Ale to nie jedyna taka symboliczna perełka, jakiej doszukać możemy się w muzyce Lorenca. Uważny słuchacz wychwyci w temacie Różyczki („Różyczka”) dźwięk pozytywki, która w bardzo inteligentny sposób podkreśla naiwność głównej bohaterki, gotowej w imię wątpliwej miłości handlować własnym ciałem.

Lorenc po raz kolejny pokazuje, że dobrze rozumie materię filmu, choć niestety kilkakrotnie miałem wrażenie, że zdarza mu się wpadać w pewną kliszowość i schematyzm, który wytrawnemu słuchaczowi i znawcy twórczości (szczególnie tej znanej z Osaczonego czy Gliny) może przeszkadzać. Także na płycie muzyka nieco traci. Jest to spowodowane pewną monotonią, troszkę niepotrzebnymi powtórzeniami i niestety zbyt krótkimi utworami, które fajnie sprawdzają się jako nastrojowa „muzyka klimatu”, jednak jako całość okazują się być kompozycją niestety dość hermetyczną. Z pewnością także mankamentem jest wciąż zbyt silne tkwienie kompozytora w obrębie swojego, tak przecież charakterystycznego stylu (ile to już razy słyszeliśmy podobne miękko jazzujące utwory, lub owe quasi klezmerskie motywy?). Owszem trzeba przyznać, że poprzez wprowadzenie pozytywki i fortepianu czuć tu pewne novum, lecz wciąż jest tego zbyt mało, aby móc uznać to za przełom.

Nie zmienia to jednak faktu, że kompozycja z Różyczki jest solidnym soundtrackiem Made in Michał Lorenc, soundtrackiem na którym można znaleźć kilka pięknych, klimatycznych kompozycji, takich jak choćby: „Wyjazd z Polski”, „Warszawa 1967”, czy „Złoty upadek”. Na samym końcu trzeba wspomnieć o jednej ważnej rzeczy, która sprawiła, że muzyka z Różyczki zyskała nowe życie. Otóż kompozycje z tego filmu zostały wykorzystane podczas Żałoby Narodowej, jaka zapanowała w kraju po Tragedii Smoleńskiej. Pełen nostalgii i tęsknoty temat słyszalny w utworze Wyjazd z Polski stał się niemal sygnałem dźwiękowym uroczystości żałobnych. Widząc trumnę prezydenta i słuchając tego utworu wielu Polaków płakało. Mnie natomiast było jakoś tak dziwnie. W oryginale (czyt. w filmie Różyczka) ten nostalgiczny motyw podłożony był bowiem pod moment wyjazdu/wypędzenia Polaków o żydowskim pochodzeniu z ich rodzimego kraju. Paradoks? Może, ale chyba przede wszystkim dowód na to, że muzyka Michała Lorenca nie ma ograniczeń… Ma za to ogromną dawkę emocji.

Najnowsze recenzje

Komentarze