Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Hans Zimmer, Geoff Zanelli, Blake Neely

Pacific, the (Pacyfik)

(2010)
5,0
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 20-06-2010 r.

Wojna na Pacyfiku. My, Europejczycy, mamy dość małą świadomość działań wojennych przeciwko Japończykom podczas Drugiej Wojny Światowej. Znamy głównie bitwy morskie, takie jak Bitwa o Midway, czy atak na Pearl Harbor z 7 grudnia 1941 roku, po którym USA włączyły się do działań wojennych. Mało jednak wiemy, za mało, na temat kampanii lądowych. Hollywood też nie bardzo się kwapiło do pokazywania tych walk, być może zadecydowały tutaj kwestie poprawności politycznej, być może coś innego. Walki na wyspach Pacyfiku były, śmiem twierdzić, bardziej okrutne niż walki na frontach Europy. Tak, jak Niemcom w Stalingradzie, Amerykanom przeszkadzały warunki pogodowe. Wojna jednak toczyła się w nieznanej dżungli, a w pewnym sensie można by powiedzieć, że walki miejskie, przy całej swej chaotyczności, są bardziej przewidywalne. Dołóżmy do tego jeszcze przeciwników, którzy nie chcieli się poddać, i samobójcze ataki.

Bardzo się ucieszyłem, muszę powiedzieć, gdy dowiedziałem się, że powstaje serial poświęcony tym zdarzeniom. Ucieszyłem się z dwóch powodów. Po pierwsze, wreszcie ktoś się za nie po prostu wziął. W ostatnich dwóch dekadach powstały tylko trzy sensowne filmy – Cienka czerwona linia Terrence’a Malicka i dwuczęściowy fresk Clinta Eastwooda na temat bitwy o Iwo Jimę, z których lepszy chyba był ten przyjmujący perspektywę broniących się żołnierzy generała Kuribayashiego. Drugim powodem były osoby producentów odpowiedzialnych za serial. Tom Hanks i Steven Spielberg już mieli za sobą serial wojenny i to znakomity. Kompania braci to jedno z najlepszych wojennych dzieł w historii amerykańskiej telewizji. Za producentami wróciła duża część ekipy serialu. Oczekiwania były więc wielkie. Niestety, nazwany po prostu Pacyfik serial trochę je zawiódł, chyba głównie dlatego, że scenarzyści (którzy w poprzednim serialu trzymali się historii jednej kompanii) nie poradzili sobie z tym, że głównymi bohaterami są (autentyczni zresztą) żołnierze, którzy nigdy w zasadzie się nie spotkali. Być może wątków było za dużo, by uczynić ich bardziej wyrazistymi.

Michael Kamen, kompozytor Kompanii Braci, niestety zmarł, więc producenci musieli szukac kogoś innego. Zapewne Spielberg zwrócił się tu o pomoc swojego dobrego znajomego, kompozytora Hansa Zimmera, który polecił dwóćh swoich kolegów – członka Remote Control Geoffa Zanelliego i Blake’a Neely’ego, który orkiestrował zarówno Niemcowi, jak i Michaelowi Kamenowi (w ostatnich latach życia). Sam Niemiec miał skomponować temat. W końcu w filmie jest jednak trochę więcej jego muzyki, bowiem pierwsze przygotowane przez niego demo było za mroczne na sekwencję napisów początkowych, ale za to, jak mówi Geoff Zanelli, świetnie wypadło w scenach na Iwo Jimie i tam zostało. Drugie demo mocno przearanżował Blake Neely. Podział prac był następujący: Neely zajął się wątkiem sierżanta Johna Basilone’a (jedynym niezilustrowanym przez niego fragmentem jest wspomniany już utwór Zimmera z Iwo Jimy) i tą częścią wątku Eugene’a Sledge’a, która toczy się w Stanach Zjednoczonych. Robertem Leckie i wojennymi przygodami Sledge’a zajął się natomiast Zanelli. Poza tym Neely był współorkiestratorem ścieżki. Niestety nie da się stwierdzić, czy, niezwiązany „instytucjonalnie” ze studiem niemieckiego kompozytora, orkiestrował on, poza wspomnianą już aranżacją tematu głównego serialu, tylko i wyłącznie swój materiał.

I to właśnie temat Niemca zaczyna album. Jego tytuł w kontekście serialu jest dość dziwny, bo o czymkolwiek by on nie był, to akurat nie o honorze. Jest to powolna amerykańska, nieco Coplandowska (co przy anty-Coplandowskim nastawieniu Zimmera może dziwić, pytanie jak dużo do powiedzenia miał tu aranżer Blake Neely), prosta melodia. Z wyjątkiem nawiązań do Americany, nie ma ona nic wspólnego ze znakomitym prawie marszem Michaela Kamena do Kompanii braci. Zupełnie inaczej oczywiście wygląda też czołówka, chociaż w jakiś sposób są one podobne. Trzeba powiedzieć, że jest to bodaj najbardziej intensywny emocjonalnie (choć także dość wyciszony) element całej muzyki do Pacyfiku. Nie jest to może najlepszy temat w karierze Hansa Zimmera, ale na pewno nie ma czego się wstydzić. Podobnie amerykański jest także temat Zanellego z napisów końcowych (piękne jest solo na trąbkę), czyli With the Old Breed – End Title Theme from „The Pacific” (ciekawe, że jest to też tytuł wspomnień Eugene’a Sledge’a, jednej z inspiracji scenariusza). Nie są to oczywiście jedyne tematy całej ścieżki, ale te zdecydowanie wybijają się na pierwszy plan, chociażby z powodu ich większej emocjonalnej otwartości.

Porównując z Kompanią braci muzyki w Pacyfiku jest więcej, ale odgrywa ona na pewno bardzo podobną rolę. Większość scen batalistycznych nie została zilustrowana, jeśli już mamy tutaj głównie swoiste adagia, podobnie jak sceny akcji w Cienkiej czerwonej linii. Podobieństw do klasycznej już ścieżki Zimmera jest tu zresztą więcej. Słowem kluczowym jest wyciszenie. Kompozytorzy wyczuli (albo zostali poproszeni), że przeładowanie emocjonalne muzyki będzie szkodliwe dla kontekstu, który przede wszystkim stawia na realizm, a nawet naturalizm. W ostatecznym rozrachunku Pacyfik jest bardziej brutalny niż Kompania braci i ta brutalność jest zresztą jednym z tematów całego serialu. Mimo wyciszenia, muzyka stawia jednak na emocje. Uprawdopodabnia bohaterów psychologicznie, przynajmniej takie ma zadanie.

Mimo, że w ostateczności materiał podzieliło między sobą trzech kompozytorów, nie słychać tu żadnej niespójności. Oczywiście, w takiej sytuacji obaj główni twórcy spotkali się z producentami, by omówić, jak będzie brzmiała całość i razem dogadali, co, gdzie, jak. W wielu jednak ścieżkach Remote Control zdarza się, że każdy kompozytor idzie sobie, oczywiście bez własnego głosu. Chyba najlepszym przypadkiem jest tutaj Twierdza, gdzie Harry Gregson-Williams wybija się nad Nicka Glennie-Smitha, a podobieństwo między materiałem Zimmera i Glennie-Smitha bierze się stąd, że to zapewne Zimmer przearanżował wszystko. Tutaj jednak tego problemu nie ma. Oczywiście każdy kompozytor ma swój temat dla postaci. Jednym z najpiękniejszych jest skomponowany przez Blake’a Neely’ego temat miłosny Johna Basilone’a , powtarzający się kilka razy w odcinku, który w całości poświęcony jest temu bohaterowi. Prawie cała muzyka z tego odcinka oparta jest na nim właśnie. Jest to śliczna, nieskomplikowana, bardzo ładnie zorkiestrowana melodia. Oczywiście, Neely zilustrował sceny wojenne, jak na przykład scenę desantu na wyspie Peleliu. Landing Peleliu to jeden z najlepszych utworów na albumie; można by rzec, że jeden z najlepszych w historii Remote Control, gdyby nie fakt, że Blake Neely nigdy do tej grupy nie należał.

Zanelli poszedł w trochę inną stronę. Wątek Johna Basilone’a, muzycznie opisany przez Neely’ego, toczy się głównie w Ameryce. Największą batalistyczną scenę tego wątku zilustrował właśnie Zimmer, bardzo dramatyczną muzyką (dla osób zainteresowanych serialem, jednak nie będę zdradzał zakończenia tej historii), którą usłyszymy w utworze Iwo Jima. Wątki, dla których komponował Geoff Zanelli głównie toczą się na frontach wojny na Pacyfiku. Wymusiło to oczywiście sposób ich zilustrowania. Najpierw jednak trochę więcej o serialu. Tematem Pacyfiku jest brutalność wojny. Brutalność nie tylko w sensie „fizycznym” (chociaż widzimy rzeczy brutalniejsze niż w Kompanii braci), ale przede wszystkim psychiczną. Mówiąc ogólnie, widzimy wpływ wojny na człowieczeństwo, jak niektórzy je zatracają, a niektórzy walczą o nie do samego końca. Zanelli mógł tu się odwołać do doświadczeń swojego mentora, co zresztą uczynił – w końcu Hans Zimmer zilustrował dziejący się na Pacyfiku film o psychicznej brutalności wojny – Cienką czerwoną linię (co ciekawe, niektóre ujęcia pierwszych odcinków serialu dziejących się właśnie na wyspie Guadalcanal, wyglądają jakby wzięte żywcem z filmu Malicka). Najbardziej przekonująco wątek walki o człowieczeństwo przedstawia wątek Eugene’a Sledge’a, bodaj postać, którą widzimy najczęściej na ekranie. Zanelli poświęcił mu dwa tematy, jeden pojawia się częściej i chyba generalnie jest poświęcony wojnie. Brzmi on jak wariacja na jeden z motywów z Karmazynowego przypływu, mówiąc ściślej temat postaci granej przez Denzela Washingtona. Drugi temat jeszcze mniej subtelnie parafrazuje Zimmera. Można chyba powiedzieć, że jest to temat „Sledge’a na wojnie” (temat „Sledge’a w USA” jest Blake’a Neely’ego i słychać go np. w Homecoming). Ten jest niczym innym jak przeróbką Light z Cienkiej czerwonej linii. Najbardziej poruszającą aranżację otrzymujemy w znakomitym Sledge’s Humanity

Mamy więc kilka głównych, często powtarzających się w podobnych aranżacjach tematów. Jest to wszystko bardzo ładne, dość emocjonalne, ale 72-minutowego albumu to nie utrzyma. Brakuje tu zróżnicowania, więcej fragmentów typu Landing Peleliu na pewno ożywiłoby album. Generalnie jest nieźle, jest to jedna z najładniejszych ścieżek w historii Remote Control (mimo raptem 12 minut Zimmera na samym albumie i w filmie). W serialu wypada bardzo dobrze, na pierwszy plan wypływa co prawda, poza tematem głównym, chyba tylko Iwo Jima, która może jest trochę zbyt intensywna dla sceny, ale muzykę wtedy naprawdę słychać. Nie jest to rzecz jasna Kamen, ale sądzę, że nie wolno oceniać Pacyfiku tylko i wyłącznie przez pryzmat Kompanii braci. Partytura ta broni się całkiem nieźle, chociaż daleko jej do doskonałości. Ponad 70 minut, z których około 6 to główny temat (aranżacja na obój kończy album), to zdecydowanie za długo na kompozycję tego typu. Szwankuje też oryginalność, choć trudno było akurat tym kompozytorom stworzyć coś w innej stylistyce. Zarówno serial, jak i muzyka, to niestety trochę Cienka czerwona linia dla ubogich. Osobiście lubię ten styl i wiem, że wielu też go ceni. Samą ścieżkę zaś oceniam jako dobrą, która zasługiwałaby na nieco wyższą ocenę, gdyby album był jakieś 15-20 minut krótszy.

Najnowsze recenzje

Komentarze