Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Fernando Velázquez

Shiver (Eskalofrío)

(2008/2010)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 14-06-2010 r.

O Fernando Velázquezie usłyszeliśmy tak naprawdę w roku 2007. Wtedy to napisał świetną partyturę do hiszpańskiego filmu grozy Sierociniec, za którą otrzymał nominację do nagrody Goya, a od naszej redakcji do tytułu Odkrycia Roku. Liczyłem wtenczas, że sukces tak filmu, jak i muzyki z El Orfanato pozwoli młodemu Hiszpanowi wypłynąć na szerokie wody, kto wie, może nawet zapukać do bram Hollywood. Niestety rzeczywistość nie okazała się tak różowa i Velázquez przez kolejne 2-3 lata nie dostał nie tylko większego, ale nawet tak dużego i cieszącego się taką popularnością projektu. Nie znaczy to jednak, że nie ilustrował ciekawych filmów i nie pisał ciekawej muzyki. Jeszcze w 2007r. napisał ścieżkę do bardzo dobrego meksykańskiego dramatu La Zona a w 2008r. ponownie zagościł w hiszpańskim kinie grozy, komponując score do całkiem solidnego straszaka pt. Eskalofrío. Wydawało się, że muzyka z tego drugiego obrazu przepadnie bez wieści, ale na szczęście po dwóch latach udało się ją wydać dzięki Mikaelowi Carlssonowi i jego MovieScore Media pod angielskim tytułem Shiver.

Eskalofrío w swoim filmie niestety nie daje takiego pola do popisu kompozytorowi, na jakie mógł liczyć w Sierocińcu. Nie chodzi tylko o inną tematykę, czy brak możliwości napisania tak emocjonalnego, romantycznego tematu. Ścieżka Velázqueza jest niestety zmiksowana zbyt cicho i większość materiału ilustracyjnego ginie wśród efektów dźwiękowych. Wybija się tylko temat, w kilku fragmentach pozbawionych dialogów czy innych dźwięków a skupiających się na pejzażach zacienionych górskich dolin. Temat ten, oparty o smyczkowe ostinato, na które nakłada się dość typowa dla gatunku spokojna, acz mająca w sobie coś niepokojącego, melodia, był tak po prawdzie jedynym elementem, który zapamiętałem z filmu i sięgając po album nie liczyłem na wiele więcej atrakcji, nastawiając się raczej na standardowe horrorowe chwyty w muzyce filmowej, służące budowaniu ponurej atmosfery, napięcia czy wreszcie zaskoczeniu i przerażeniu widza, nagłą intensywnością dźwięków orkiestry. Ot, nastawiłem się na przeciętną, rzemieślniczą robótkę do horroru, w 90% na albumie nudną, którą postanowiłem sprawdzić tyle co w ramach recenzenckiego obowiązku i pamiętając, że w 2007r. sam mocno chwaliłem talent młodego hiszpańskiego twórcy. I okazuje się, że chwaliłem nie bez powodu a Shiver przyniósł mi parę interesujących niespodzianek.

To, że Fernando Velázquez świetnie pisać na orkiestrę umie, udowodnił już w El Orfanato. Tutaj nie dość, że to potwierdza, to jeszcze zaskakuje świetnymi partiami mrocznej muzyki akcji, w których prym wiedzie fantastyczna sekcja dęta. Brutalne, dzikie brzmienia dętych blaszanych w takich utworach jak Fabian, Searching „That”, Erika Hassel czy Finale potrafią podnieść adrenalinę i przyspieszyć bicie serca, ale przede wszystkim zwracają uwagę na to, jak fajnie zostały one zorkiestrowane. Użycie dętych, smyczków, perkusjonaliów czy ksylofonu potrafi przynieść skojarzenia z samym Predatorem czy w ogóle z muzyką Alana Silvestri’ego (zwłaszcza pierwszy i ostatni z wymienionych utworów), bywa w tym też coś w stylu niezapomnianego Jerry’ego Goldsmitha. Co by nie powiedzieć, to prawdziwa esencja tego score i coś, co sprawia, że zdecydowanie warto było go wydać. Szkoda tylko, że na przestrzeni soundtracku tej muzyki akcji jest niestety czasowo nie za wiele i nie obejmuje ona nawet całości wymienionych ścieżek.

Niestety poza wybornym action-score, niezłym tematem, kilkoma mniej znaczącymi melodiami (np. nieco idylliczny motywik otwierający Welcome home) Shiver w wydaniu płytowym zbyt wiele już nie oferuje. Underscore, jakkolwiek porządny od strony technicznej, słuchacza albumu ani ziębi, ani grzeje i w żaden sposób nie potrafi zaangażować. Kompozytor często, co w kontekście filmu oczywiście jest rzeczą naturalną, podąża za akcją i napięciem na ekranie, muzyka ze spokojnych, wyciszonych smyczkowych pasaży potrafi więc gwałtownie zmienić się w coś bardzo dynamicznego i mrocznego. Ot, standardowo, jak to w partyturach z horrorów. Koniec końców otrzymujemy od Fernando Velázqueza bardzo solidne rzemiosło, potwierdzające bardzo dobry warsztat swego twórcy, które niestety ani w filmie ani na płycie w ujęciu całościowym nie zachwyca. Choć chciałbym w jakichś sposób wyróżnić te świetne momenty, jakie można tu spotkać, to nie mogę tego niestety zrobić w ocenie, gdyż żadna z not cząstkowych nie predysponuje mnie do wystawienia ponadprzeciętnej liczby „gwiazdek”. 10-15-minutowa suita z tej kompozycji, zbierająca najciekawsze momenty mogłaby być ozdobą niejednej kompilacji, cały score trudno jednak szczerze polecać. Myślę jednak, że z powodu wymienionych przeze mnie w recenzji plusów, nie można skreślać tej kompozycji, choćby od strony technicznej bijącej znaczną część gatunkowej konkurencji na głowę i warto się wokół niej zakręcić. Wierzę, że czytelnicy mocniej interesujący się muzyką filmową nie ograniczą się do szybkiego rzucenia okiem na wystawione przeze mnie oceny, ale po lekturze niniejszej recenzji spróbują sami wyszukać co ciekawsze, godne zauważenia fragmenty w partyturze Hiszpana.

Najnowsze recenzje

Komentarze