Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Christopher Gordon

Daybreakers (Daybreakers: Świt)

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 19-02-2010 r.

Kino wampiryczne i ‘horrorowe’ w ostatnich czasach rzadko otrzymywało partytury na miarę Draculi Kilara czy też Wywiadu z wampirem Goldenthala z lat 90-ych. Partytur złożonych, poważnych i przynoszących satysfakcję. Z odsieczą przychodzi australijski kompozytor Christopher Gordon, który od czasu do czasu przerywa swoje klasyczne prace kompozycjami dla X muzy. Daybreakers: Świt (a także pięć lat wcześniejsze Miasteczko Salem w podobnej tonacji) każe patrzeć na niego jako najpoważniejszego dziś speca od muzyki horrorowej obok Christophera Younga. Na potrzeby hybrydy akcji, science-fiction i horroru, wyreżyserowanej przez braci Spierig, stworzył partyturę mroczną, ciężką, hipnotyzującą ale i ekscytującą. Ukazującą nie tylko efektowną zabawę orkiestrą (o co przecież tak łatwo w gatunku thriller/horror) ale też i kunsztowne połączenie kilku elementów, które nie czynią ścieżki kolejną nudną i przewidywalną tapetą jak to ma miejsce z ostatnimi, muzycznymi dokonaniami do tego gatunku szczególnie pióra jego kolegów po drugiej stronie Pacyfiku.

Muzyka została nagrana przez muzyków z Sydney, przy braku skrzypiec, a z poszerzeniem grających w dolnych rejestrach sekcji smyczek, altówek, kontrabasów, wspartych przez okazjonalną sekcję dętą, 32-osobowy chór Cantillation, mocne perkusje i elektronikę. To rasowy score z horroru, atakujący przeróżnymi wymyślnymi formami i poprowadzony od początku do końca bardzo konsekwentnie. Hipnotyzuje przede wszystkim atmosfera, ciągle mroczna i pesymistyczna. Od przejmujących, smutnych pasaży smyczkowych i elektronicznego ambientu, po znakomicie zaaranżowane „snujące się” chóry. Szczególnie ta ostatnia rzecz, w której Gordon mocno wzoruje się na współczesnej muzyce klasycznej (Ligeti, Penderecki) buduje niezwykłość soundtracka, przykuwając słuchacza i dając wyobrażenie o ponurym świecie wampiryzmu wykreowanego w filmie australijskich twórców. Imponujące wrażenie robią szczególnie abstrakcyjne fragmenty z przekrzykującymi się chórami żeńskimi i męskimi, które mogą przyprawić o gęsią skórkę. Świat ludzi ma już nieco bardziej kolorowe barwy, poprzez zastosowanie budujących fraz z gdzieniegdzie pojawiającymi się instrumentami dętymi, wyraźniejszych melodii i pulsującej elektroniki (reżyserzy są fanami muzyki Johna Carpentera). Zabiegi te dobrze komplementują stan ucieczki i próby przetrwania w świecie, w którym ich krew jest towarem najwyższej ceny. Tutaj fani muzyki filmowej z pewnością znajdą podobieństwa do muzyki Dona Davisa (trylogia Matrix) oraz Elliota Goldenthala, ale mimo tego kompozycja jest tak świetnie zaarażnowana, że przyjmuje się jej ekscytującą formę z otwartymi rękoma jak np. monumentalne, dysonujące frazy na instrumenty dęte w Drought.

Osobną kategorię utworów stanowią potężne partie perkusyjne, opisujące w filmie nieliczne sceny akcji. Prymitywna, wręcz brutalna rytmika najmocniej przywodzi na myśl nowatorską ilustrację Howarda Shore’a z Celi i stanowi atrakcyjne dopełnienie ścieżki dźwiękowej. Nie jest to tylko bezduszne „walenie”, ale przemyślany perkusyjny terror, zniewalający potęgą, przestrzenią dźwięku i pomysłowością. Praktycznie każdy utwór ma do zaoferowania jakąś ciekawą myśl, kompozycję czy kryjącą się w nim niespodziankę. Nie wyczuwa się w muzyce Gordona ilustracyjności, tak często męczącej w pracach do horroru a i bardziej zaprawieni w bojach słuchacze z pewnością zauważą przemyślaną strukturę kompozycji, która zawsze prowadzi od punktu A do punktu B, bez chaotyczności i braku pomysłu, charakteryzujące ścieżki mniej utalentowanych artystów sceny filmowej. Australijczyk bezproblemowo porusza się od kameralności po gotycki przepych, co według mnie znacząco wpływa na odbiór i słuchalność samej płyty. „Wisienką na torcie” jest 12-minutowy utwór Spreading the Cure z końcówki albumu, gdzie jesteśmy świadkami dramatycznej i niemal heroicznej muzyki akcji, gdy po raz pierwszy do głosu dochodzą w takiej skali instrumenty dęte. Niektóre partie na rogi i trąby powalają maestrią i skomplikowaniem kompozycji (tu we współczesnej muzyce filmowej odpowiednikiem jest chyba tylko Don Davis) i stanowią epickie zwieńczenie albumu. Oprócz tego, utwór ten zawiera wspomniane wcześniej chóralne popisy, mocne perkusje jak i przejmujące smyczkowe melodie i spokojnie może działać jako suita reprezentująca cały score. Jednocześnie stawiając bardzo wysoko poprzeczkę wszystkim utworom z 2010 roku, które będą pretendować do miana „utworu roku”. Jako jeszcze jeden plusik wydania Silva Screen warto wspomnieć, że do oryginalnej pracy Gordona na płycie dokooptowano fajny cover Running Up the Hill Kate Bush w wykonaniu Placebo (użyty w zwiastunie, choć nie w samym filmie).

Nie jestem miłośnikiem ilustracji pochodzących z horroru, jednak obok kompozycji Christophera Gordona trudno było mi przejść do porządku dziennego. Muzyczna skala przedsięwzięcia, dobór i posługiwanie się różnorodnymi środkami wyrazu, techniczna sprawność (nie bez znaczenia jest tu klasyczne tło kompozytora!), aranżacje i świetne wyczucie medium każą patrzeć na tę pozycję jako jedną z bardziej znaczących pozycji muzycznego horroru ostatnich lat. Idee wypracowane w takich pracach jak Pan i władca: Na krańcu świata, Miasteczko Salem czy prace poza-filmowe twórcy, znalazły tu swoje odbicie i przez większość kompozycji lśnią pełną barwą. Jeżeli nawet nie jesteście fanami muzyki z horroru, to i tak polecam tą muzykę. Partytura dobrze spisuje się w samym obrazie, często będąc dla niego chyba aż za dobrą i nieco szkoda, że nie znalazła nieco lepszego filmu do wypełnienia. Trudno mi wskazywać na jej wady, które mogą brać się dla przeciętnego słuchacza bardziej z niezbyt łatwej formy muzyki niż z samej kompozycji, która poprowadzona i wykonana jest pierwszorzędnie. Oprócz wspomnianego wyżej Christophera Younga i nielicznych przypadków europejskich (Szwecja, Hiszpania) nie znajdziecie obecnie w tym gatunku pozycji tak przemyślanych i zachwycających. Bo muzycznie Daybreakers zjada o świcie wszystkie Zmierzchy i inne B-klasowe kompozycje do amerykańskich slasherów na śniadanie.

Najnowsze recenzje

Komentarze