Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Giacchino

Up (Odlot)

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-01-2010 r.

O ile Stevenowi Spielbergowi i J.J. Abramsowi może Michael Giacchino zawdzięczać przedostanie się do elity hollywoodzkich kompozytorów, o tyle to filmy studia Pixar uczyniły go kompozytorem pierwszoligowym i kompozytorem dojrzałym. Za wyjątkiem wieloletniego przedsięwzięcia w postaci serialu Lost i krótkiej kontrybucji na potrzeby Cloverfielda, wszystkie Mission: Impossible, Star Treki i Speed Racery przy przebojowym Ratatouille czy błyskotliwym pastiszu Incredibles wypadają nie tyle może blado, co po prostu tylko poprawnie. Nie jest tu Giacchino zresztą wyjątkiem, weteran gatunku Thomas Newman dla Pixara również napisał jedne z najciekawszych dzieł w swojej karierze. Korzyść z owej współpracy jest obustronna – studio do swoich filmów dostaje muzykę wysokiej próby, Giacchino zaś otrzymuje swobodę i muzyczne możliwości, jakich zdają się nie zapewniać mu współcześnie filmy aktorskie. Trzeci pixarowski pełny metraż, do którego Amerykanin napisał ilustrację, szturmem zdobył kina 2009 roku i ugruntował pozycję kompozytora na rynku. Niestety, pod względem muzycznym Odlot Ratatujowi jednak nie dorównuje.


Ilustracja Giacchino jest nierówna, posiada momenty wręcz znakomite, oparta jest o niegłupi koncept, ale jednocześnie marnuje sporo potencjału, jaki kompozytorowi dawał film Doctera. Trochę szkoda, bowiem siłą Ratatouille była właśnie owa imponująca konsekwencja, która sprawiała, że muzycznej opowieści o gotującym szczurze słuchało się z nieustannym zaangażowaniem i ciekawością. Up dla odmiany często wytraca impet, często chowa się za obrazem, i wypada spytać czy jest to rezultatem przyjętej konwencji ilustracyjnej, czy może wynikiem braku wyobraźni? Mocno to być może zabrzmiało, nie chciałbym posądzać Giacchino o limity kompozytorskiej imaginacji, tym bardziej że swoje możliwości w tym zakresie wielokrotnie już udowadniał, w związku z czym pokusiłbym się o teorię, że wady Odlotu w tym akurat aspekcie wynikają z serii błędnych założeń, leżących u podstaw całej ścieżki. O co konkretnie chodzi?

Otóż Giacchino traktuje film Doctera – zgodnie chyba zresztą z intencją reżysera – jako opowieść obyczajową, a nie przygodową. Wbrew temu, co na pierwszy rzut oka może się po przesłuchaniu albumu wydawać, sposób wykorzystania muzyki w obrazie dość konsekwentnie odnosi się do przemian psychologicznych, charakterologicznych głównego bohatera, jakich to swoistą emanacją są perypetie ekranowe, perypetie w których intensywność akcji to tylko jeden z elementów formy. Stąd właśnie tak duże znaczenie tematu przewodniego, który w kinie przytłacza wręcz resztę kompozycji, dominuje pierwszy plan jeszcze bardziej, aniżeli miało to miejsce w Ratatouille.


Temat ów ma dość staroświecki charakter (Odlot zaczyna się w latach 30-tych ubiegłego stulecia, a główny bohater nawet jako 70-letni staruszek zdaje się wyjęty z tamtej epoki i siłą wtłoczony w XXI wiek) i inicjuje płytę w wybornym stylu, za sprawą magicznego Married Life. Jest to bodaj najciekawsza sekwencja całego filmu, 4-minutowa opowieść o wspólnym życiu Carla Fredricksena i jego żony Ellie, snuta wyłącznie przy pomocy obrazu i muzyki. Giacchino wykazuje się tu dużą inteligencją kompozytorską – pozornie beztroski temat ma za zadanie udźwignąć nie tylko historię lat szczęśliwych, ale też wszystkich smutków i niepowodzeń, oraz ich akceptacji. Przejścia nastroju w tym utworze mają charakter bardzo subtelny, dopiero finalne akordy fortepianu emanują uczuciem samotności, choć samotności bogatej dzięki ciepłym, pozytywnym wspomnieniom dawnych czasów. To ciepło domowego ogniska, wspólnych marzeń, stanowi esencję tematu głównego, tematu, który na szczęście uniknął łatwego do popełnienia przy ilustracji tego typu przedramatyzowania.

Choć Fredricksenowi wydaje się, że jego wielka przygoda zaczyna się wraz ze startem niesionego przez tysiące baloników domu, to tak naprawdę myli się on – właściwa przygoda to dopiero finalne sceny filmu, kiedy Carl wyrusza na ratunek swoim nowym przyjaciołom. Tutaj następuje przełom, i w ten właśnie sposób całą opowieść interpretuje Giacchino. Warto zauważyć, iż towarzyszący początkowi podróży Carl Goes Up wcale nie ma heroicznego charakteru. Pewna dawka quasi-epickiego romantyzmu nie przysłania faktu, że utwór ten nie jest wcale celebracją wielkiej przygody (inny kompozytor w tej samej scenie posłużyłby się tradycyjnie triumfalnymi fanfarami lub czymś w ich kształcie), wbrew temu co Carlowi może się wydawać. I choć potem temat powraca wielokrotnie, to aż do Memories Can Weigh You Down, heroicznych form ani razu nie przyjmuje. Dopiero gdy Fredricksen zaczyna rozumieć, iż żywi przyjaciele są ważniejsi od wspomnień zaklętych w starych meblach, i zaczyna akcję ratunkową, Giacchino pozwala sobie na użycie – po raz pierwszy – stylistyki czysto przygodowej.

Co zatem w ścieżce Amerykanina nie funkcjonuje jak powinno, skoro padło już tyle superlatyw? Chodzi mianowicie o interpretację, czy raczej brak interpretacji całego „zaginionego świata”, do którego trafia Fredricksen. Fakt, że Giacchino swoją ścieżkę napisał z perspektywy wątków obyczajowych, nie zwalnia go automatycznie z powinności stworzenia satysfakcjonującego, egzotycznego tła dla cudów południowoamerykańskiej dżungli. Interpretacja w tej materii to niestety niemal wyłącznie nieśmiałe akcenty. Nie mówię tu oczywiście o braku elementów przygodowej epiki, bo ta kwestia z punktu widzenia całości ścieżki jest zrozumiała. Nie można jednak, będąc kompozytorem, ostentacyjnie ignorować dającego olbrzymie możliwości ilustratorskie otoczenia rodem z powieści Conan-Doyle’a. W tym aspekcie Odlot brzmi bardzo płasko i bez wyrazu, zatraca charakter, popada w anonimowy język, czego po twórcy Ratatouille trudno było się spodziewać. Nieszczególnie pomaga również muzyka akcji, bardzo brutalna jak na film dla dzieci, ale niestety mało pomysłowa czy oryginalna (brzydki plagiat williamsowskiej Wojny światów). Wyjątkiem jest marszowy hołd dla King Konga Steinera w The Small Mailman Returns oraz bardzo dobrym Seizing the Spirit of Adventure, który jednak przynależy już do finalnej potyczki, a nie do oczekiwanej na wcześniejszym etapie muzycznej kreacji egzotycznego świata. O ile jednak w filmie braki te przesłania wszechobecność tematu przewodniego (swoją drogą nie zaszkodziłby ścieżce jakiś drugoplanowy kontr-temat, do którego miana motywy muzyczne przypisane antagonistom nie mają jednak ambicji aspirować), to środkowa część albumu staje się przez nie uciążliwa. A przecież do complete score brakuje blisko 20 minut…

Ścieżka w rezultacie wydaje się jakby wybrakowana, nie ma tej przebojowości co Ratatouille, na albumie potrafi przynudzać. Paradoksalnie jednak jest to jedna z tych ubiegłorocznych ilustracji, które po wyjściu z kina zostają w świadomości widza, temat przewodni zapada w pamięć, z lepszym chyba nawet skutkiem niż bardziej zróżnicowana i malownicza muzyka Newmana do Wall-E. Wprawdzie obecnie recenzowany tu album dostępny jest tylko w formie elektronicznej, jednakże płytowe Academy Promo z ilustracją Giacchino osiągnęło kilka dni temu na Ebay’u zawrotną cenę 600$. Ścieżka nominowana jest do Złotego Globu, wkrótce pewnie i do Oscara. Mimo niedoskonałości Odlotu, Amerykanie zdają się kochać Giacchino miłością bezgraniczną.

Najnowsze recenzje

Komentarze