Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Innerspace (Interkosmos)

(1987/2009)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 06-01-2010 r.

Ach, te lata 80-te. Gdy ogląda się dzisiaj Interkosmos Joe Dantego, czuć atmosferę beztroski i bezpretensjonalności kina rozrywkowego tamtych czasów, atmosferę pozwalającą przymknąć oko na absurdy, od których pełno w tej zwariowanej komedii SF z Dennisem Quaidem i Meg Ryan w rolach głównych. Opowieść o przygodach porucznika Tucka Pendeltona, zminiaturyzowanego podczas tajnego eksperymentu i w wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności wprowadzonego w specjalnym batyskafie do krwioobiegu sklepikarza Jacka Puttera (sic!), jest głupiutka w pewien uroczy sposób, wolny od napuszenia charakteryzującego widowiska takich twórców, jak Jerry Bruckheimer czy Roland Emmerich. Ta lekkość, fajność, niezobowiązująca rozrywkowość przekładają się również na muzykę – ilustrację będącą typowym produktem swoich czasów, dodającą filmowi ekscytacji i napięcia.

Któż inny, jak nie Jerry Goldsmith, potrafiłby przekonać widza, że pomimo wszelakich ekranowych absurdów, warto pozostać w fotelu i dać się ponieść płynącemu z głośników potokowi adrenaliny? Jego Innerspace pokazuje, że pomimo fabuły, w którą trudno uwierzyć i która z każdą kolejną minutą popada w coraz większe szaleństwo, film może wciągać, może angażować, a na głównych bohaterach widzowi może zależeć. Wpływ ilustracji Goldsmitha jest na całą warstwę emocjonalną nieoceniony, twórca Star Treka jako bodaj jedyny w ekipie Dantego próbuje zachować względną powagę i uświadomić odbiorcy, że to co dzieje się na ekranie, dzieje się naprawdę, a Pendelton i Putter znaleźli się faktycznie w nie lada opałach, z których mogą nie wyjść w jednym kawałku. Jest więc Innerspace kompozycją subtelnie kontrapunktującą filmowe wydarzenia – a jednocześnie ma ona tę samą bezpretensjonalną lekkość, co obraz Dantego. Goldsmith wiele wnosi od siebie, uprawdopodabnia perypetie bohaterów, ale zarazem daje do zrozumienia, że wszystko to jest wciąż rozrywką. Owego balansu w kinie przygodowym XXI wieku coraz ciężej uświadczyć.


Innerspace powstał w czasie największych wahań formy w całej bodaj karierze Goldsmitha. Wprawdzie zaledwie rok wcześniej kompozytora nominowano do Oscara za Hoosiers, ale przecież niedługo przed tym odrzucono jego wybitną ścieżkę do Legendy, a w samym 1987 roku obok udanego choć standardowego Lionheart powstał kiepski Rent-a-Cop, kolejny zaś sezon przyniósł całą wręcz serię porażek, z Alien Nation na czele, zrównoważonych na szczęście znakomitym Rambo III. Dla Dantego Goldsmith pisał jednak na szczęście zawsze prace solidne – tak też było i tym razem. Trudno w przypadku Innerspace (podobnie zresztą, jak Gremlinów czy Explorers) używać innego określenia niż rzemiosło, niemniej nie od dziś wiadomo, że rzemiosło tego akurat twórcy zawiera w sobie wszystko to, co w muzyce filmowej dobre i wartościowe. I taki właśnie jest Interkosmos, precyzyjnie obsługujący obraz Dantego, profesjonalnie napisany, a jednocześnie bezpieczny, zamknięty w kokonie sprawdzonych, wypróbowanych rozwiązań.

Ścieżka pierwotnie dostępna była jedynie w mocno okrojonej wersji, dzieląc 45-minutowy album z 1987 roku z promującymi film piosenkami. Przez długie lata będąca białym krukiem wydawniczym, niedawno doczekała się wreszcie wznowienia w wersji kompletnej nakładem wytwórni La-La Land. Oryginalne dwadzieścia kilka minut zamieniono na blisko 80, co jednak w przypadku tej akurat ilustracji jest ilością, co tu dużo mówić, monstrualną. Dla entuzjastów Goldsmitha to nie lada gratka – jak wszystkie complete score’y, pozwala drobiazgowo przeanalizować kompozycyjny zamysł twórcy. A jest on bez wątpienia efektywny, Goldsmith bowiem z właściwą sobie maestrią posługuje się sprawdzonym już schematem, opierając ścieżkę o jeden centralny temat, będący kręgosłupem spajającym całość. Temat ów jest przez kompozytora modelowany po prostu znakomicie, w wielu miejscach pojawia się tylko fragmentarycznie, tworząc w ten sposób jak gdyby odrębną ideę muzyczną, która porządkuje konstrukt ilustracji w głowie nieuświadomionego muzycznie widza. Co więcej, temat główny, przypisany początkowo Tuckowi (w nobliwej, coplandowskiej aranżacji, przywodzącej na myśl motyw Roosevelta z The Wind and the Lion), staje się również tematem heroicznym dla dokonań Puttera, niejako uczącego się od Pendeltona bohaterstwa i zimnej krwi (No Messenger, No Red Lights). Pokrewny melodycznie jest również ładny temat miłosny dla Tucka i Lydii, dzięki któremu kompozytor utrwala ostatecznie spójność formalną ścieżki.

Innerspace ma zasadniczo dwie wady. Jedna to pewnego rodzaju anonimowość, Goldsmith bowiem ewidentnie pozostał przy brzmieniu stworzonym na potrzeby wcześniejszych filmów Dantego (dowcipny Retransformed wywoła uczucie deja vu u każdego, kto wcześniej słuchał Gremlinów; The Cowboy z kolei to pastisz Morricone, zapowiadający The Burbs’) i w ogóle swoich projektów lat 80-tych. Ekscytująca – jak zawsze – muzyka akcji to tak naprawdę kuzyn rozwiązań wypracowanych dla King Solomon’s Mines oraz serii Rambo (choć z lżejszym gatunkowo podkładem syntezatorów); cudowność i tajemniczość podróży wgłąb ludzkiego organizmu korzysta zaś z doświadczeń Goldsmitha przy Star Treku i Poltergeiście (zapętlające się motywy smyczkowe Optic Nerve). Wszystkie te elementy zresztą kompozytor zaadaptuje i doprowadzi do perfekcji na potrzeby Total Recall, które w dwa lata po Interkosmosie wyniesie filmową muzykę akcji na zupełnie nowy poziom. W rezultacie jednak ilustracja do filmu Dantego brzmi, jak gdyby napisana została gdzieś w połowie drogi – nie jest ani odkrywcza, ani nie udoskonala zastanych rozwiązań. Porusza się po sprawdzonych ścieżkach, nie ryzykując, nie eksperymentując, nie zaskakując.

Dlatego też jest to praca kierowana – zwłaszcza w edycji La-La Land Records – do wąskiego grona koneserów, w szczególności fanów kompozytora, choć przyznam się szczerze, że nie wyobrażam sobie częstszych z nią seansów niż raz na kilka miesięcy. Jeśli komuś potrzeba dowodu na zmysł ilustracyjny Goldsmitha, nie musi dalej szukać; jeśli natomiast oczekuje fajerwerków i efektowności, lepiej zajrzeć do bogatej filmografii twórcy raz jeszcze.

Najnowsze recenzje

Komentarze