Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alexandre Desplat

Cheri

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 21-12-2009 r.

Stonowany, precyzyjny styl muzyczny Alexandre Desplata przywodzi na myśl arystokratyczną manierę, która sprawia, że francuski kompozytor jawi się niczym bywalec wystawnych bankietów rodem z paryskiej La Belle Epoque. Dziwić się muszą koledzy po drugiej stronie Atlantyku owej oszczędności środków wyrazu, niechęci bombardowania odbiorcy zbędnymi nutami, dziwić się muszą, gdyż ich spontaniczna niemalże w swojej bezpośredniości i ekspresji muzyka nie przystaje jakoś do starannie wypracowanego i zdyscyplinowanego języka Desplata, choć gwoli ścisłości trzeba zauważyć, że twórczości Francuza tak naprawdę również nieobca jest pewna forma kontrolowanej improwizacji. Nie samo jednak brzmienie jest tym jedynym polem, na którym ścierają się owe odmienne szkoły kompozytorskie, najgłębsze różnice uwidaczniają się w rozumieniu roli ilustracji dźwiękowej jako takiej. I dlatego właśnie, w dobie przemiany pokoleniowej jaka na naszych oczach następuje, już od paru lat gdy mówię „nowe”, w pierwszej kolejności nie myślę o zaawansowanych technologicznie, poddanych gigantycznej obróbce produkcyjnej ścieżkach młodych gniewnych Hollywoodu – w pierwszej kolejności wciąż nasuwa mi się bowiem nazwisko Desplata.


Oczywiście Francuz jako twórca ma swoje grzeszki, i od wielu z nich recenzowany tu Cheri nie jest wolny. Niemniej jednak po raz kolejny (poprzednio przy okazji bardzo ciekawej Królowej) reżyser Stephen Frears dał Desplatowi możliwość napisania ścieżki dźwiękowej, która wykracza poza kanoniczne odbicie linii fabularnej filmu. Muzyka Francuza nie jest tu jedynie narzędziem, przy pomocy którego twórcy pociągaliby za sznurki, wywołując określone stany emocjonalne u widzów. Ilustracja ta stanowi tak naprawdę równorzędny obrazowi, pełnoprawny składnik filmu, który w wyrażeniu zaplanowanej przez reżysera myśli przewodniej i w nadaniu jej określonej formy pełni rolę kluczową. Krótko mówiąc: bez muzyki Desplata Cheri byłby opowieścią o zupełnie innej, banalniejszej wymowie.


Film Frearsa to na pierwszy rzut oka konwencjonalna historia romansu luksusowej, starzejącej się kurtyzany i zmanierowanego młodzieńca na tle paryskich salonów początku ubiegłego stulecia. Ot, trywialna opowiastka, jakich było wiele, nieraz w ciekawszym wydaniu (sam reżyser nakręcił przecież najdoskonalszy chyba obraz tego gatunku – Niebezpieczne związki). Istotą Cheri jest jednak ironia, szyderstwo wręcz, z jaką cała historia została przedstawiona. Tutaj właśnie wkracza Desplat, którego ilustracja, wraz z dowcipną narracją z offu (Frears we własnej osobie), wynosi opowieść na wyższy poziom. Seans to w zasadzie fascynująca lekcja muzyki filmowej – są tu sceny, które bez ścieżki Francuza raziłyby tanim sentymentalizmem, trywialnością, a dzięki odpowiedniej ilustracji dźwiękowej zmieniają swój sens o 180 stopni. Występują w jego pracy takie momenty, gdzie dowcip jest oczywisty, w wielu miejscach jednak pozornie nostalgiczne, poważne segmenty podszyte są jedynie delikatną ironią, którą uważny odbiorca dostrzeże i odpowiednio zinterpretuje. Ścieżka ta nie stanowi więc tła, odbieranego wyłącznie na poziomie emocji – jest to ilustracja o walorach intelektualnych.


Z drugiej strony Desplat to nie Alex North czy Jerry Fielding, a Frears to nie Mike Nichols czy Sam Peckinpah – Cheri nie jest hermetyczny, łatwo go odbierać dla prostej przyjemności. W związku z tym kompozycja Francuza opiera się na dwóch chwytliwych tematach, z czego jeden rozpisany został jako walc. Temat to bardzo dobry, melodycznie przywodzący na myśl – co zaskakujące – prace Kilara, cechujący się sporą paletą emocjonalną (The Rose Acacia, First Kiss, Lea’s Solitude) i mocnym akcentem wieńczący płytę (An Old Woman). Cały album skąpany jest oczywiście w charakterystycznym brzmieniu Desplata, modyfikując je o tyle, że za sprawą dowcipu dodaje zdystansowanej pierwotnie muzyce sporej witalności i energii. Stylistycznie Cheri czerpie sporo czy to z Birth, czy to z Królowej i Benjamina Buttona – o ile jednak w większości przypadków analogie te owocują utworami znakomitymi, efektownie wykorzystującymi moc całej orkiestry (To Biarritz kojarzyć można z epickimHills of Scotland z Królowej czy innymi tematami podróży z prac Desplata), o tyle nie sposób nie zwrócić uwagi na kilka drażniących kopii, które należy wypunktować. Do basu rodem z Birth i The Painted Veil każdy chyba już przywykł, to jedno z ulubionych narzędzi dźwiękowych Francuza, pełniące identyczną rolę i tym razem; niewybaczalny jest jednak autoplagiat Driving to Geneva z Syriany, nużyć mogą akcenty post-buttonowskiej stylistyki, puryści doszukają się nawet krótkiego, jednorazowego cytatu z tegorocznego Afterwards. Całe szczęście, że są to bardziej detale, aniżeli rdzeń kompozycji.

Oczywiście ów dowcipny komentarz do ekranowych wydarzeń to tylko jedna strona medalu, kompozycja Desplata bowiem jednocześnie realizuje klasycznie rozumiane funkcje narracji muzycznej, w odpowiednich momentach popychając fabułę do przodu, tworząc obrazek rodzajowy (akcenty wodewila w tytułowym utworze), nadając historii tempa, czy wreszcie – w bardziej dramatycznych fragmentach filmu – podkreślając powagę konkretnych scen. Mimo to jednak łatwo sobie wyobrazić ścieżkę o bardziej tradycyjnym brzmieniu a la John Barry czy Georges Delerue, którą na potrzeby tego właśnie obrazu mógłby napisać ktoś pokroju Phillipe Rombiego, niewykluczone że z udanym rezultatem. I tutaj właśnie tkwi największa zasługa Desplata, Francuz bowiem skutecznie balansuje między podstawową, służalczą rolą ilustracji dźwiękowej, a własnym wkładem autorskim, co w efekcie daje najciekawszą bodaj spośród jego tegorocznych kompozycji. Piszący niebanalną i wysmakowaną muzykę autor Cheri byłby chyba na francuskich salonach postacią szanowaną i popularną…

Najnowsze recenzje

Komentarze