Przyznaję, że nigdy nie zaliczałem się do wielbicielu talentu Johna Ottmana. Ba, ja miewałem chwilę zwątpienia, że takowy kompozytor ten w ogóle posiada, zwłaszcza po beznadziejnych score’ach pokroju Inwazji. Jednak już w zeszłym roku Amerykanin mocno mnie zaskoczył ścieżką do Walkirii a już zwłaszcza kapitalną elegią They’ll Remember You, która gdyby nie Giacchino i jego Roar! jak nic zgarnęłaby redakcyjną nagrodę dla utworu roku. W 2009 Ottman kontynuuje dobrą passę najpierw w bardzo solidnej muzyce do horroru Sierota, a teraz w bodaj pierwszym w swojej karierze score do animacji – inspirowaną anime sprzed blisko pół wieku historyjką o chłopcu-robocie zatytułowaną Astro Boy.
Nawet jeśli Ottmanowi brakuje doświadczenia w kinie animowanym, to jednak w przypadku Astro Boy nie powinno to stanowić większej przeszkody i kompozytor powinien się czuć jak ryba w wodzie. Jest to przecież, skierowana wprawdzie do najmłodszej widowni, ale jednak nieco komiksowa opowieść o superbohaterze. A w tym akurat Amerykanin jest obyty. Dwie części Fantastycznej czwórki, sequel X-Men’ów oraz remake Supermana, w którym Ottman wziął na warsztat słynny temat Williamsa. Doświadczenia z tamtych produkcji niewątpliwie procentują przy tej ścieżce, jest też w niej coś z radosno-epickiego brzmienia score’ów Johna Powella do filmów animowanych, no i odrobina tej magii z heroicznych partytur z lat 80-ych czy początku 90-ych, do B-klasowych obrazów sci-fi/fantasy, które z reguły miały o wiele lepszą muzykę, niż na to zasługiwały.
Najwięcej tego ostatniego kryje się niewątpliwie w temacie głównym, jak gdyby odkurzonym i odświeżonym relikcie czasów minionych. Nieskomplikowana, całkiem chwytliwa melodia zaaranżowana, jak to się robiło, gdy wszyscy chcieli robić Kino Nowej Przygody a la Lucas i Spielberg i mieć w nim muzykę a la John Williams. A zatem heroiczny, bez zbytecznych w takim przypadku subtelności, wzniosły i zwiewny zarazem, porywający słuchacza orkiestrowy temat, jakiego dziś niestety możemy spodziewać się już chyba tylko w filmach animowanych. Przywita nas już w pierwszym utworze, a potem będzie jeszcze do niego Ottman powracał w satysfakcjonującej ilości. Poza oczywistymi Opening Theme czy Theme from Astro Boy jego najlepsze i najbardziej emocjonujące wejścia to te, w w końcówkach Astro Flies!, gdzie Amerykanin do orkiestry dorzuca jeszcze chór, czy Saving Metro City, gdzie aranżacja jest nieco inna od standardowej, nieco bardziej poważna i podniosła.
Podobnie jak temat główny, także reszta ścieżki jest bardzo dobrze zorkiestrowana i w dużej mierze stanowi całkiem atrakcyjne danie dla każdego słuchacza muzyki filmowej. Sporo się tu dzieje, jest trochę muzyki akcji, momentów, w których Ottman wykorzystuje całą moc orkiestry, a zwłaszcza sekcji dętej. Nie jest to wszystko jakoś szczególnie oryginalne, czy nowatorskie, jednak stoi to wszystko o klasę wyżej od standardowo kliszowych, bezpłciowych score’ów jakich moglibyśmy się w tego typu produkcji spodziewać i pod którymi podpisać mógłby się na przykład niejaki Brian Tyler. Najbardziej podobać się mogą dynamiczne partie Blue Core Pursuit czy williamsowsko-fanfarowe fragmenty Reluctant Warrior a także wszelkie momenty, w których kompozytor sięga po chórki a zwłaszcza świetne, momentami magiczne wręcz Final Sacrifice.
Są w score Ottmana oczywiście także momenty wyciszenia, bardziej subtelne, które ładną, delikatną melodią potrafią nieść w sobie pewien ładunek emocjonalny, jak choćby Cora’s Call. Jako, że to film dla dzieci, to nie zabrakło niestety trochę muzyki podchodzącej pod tzw. mickey-mousing, na szczęście nie jest tego aż tak dużo i przede wszystkim brzmi to całkiem znośnie. Są też fragmenty o wyraźnie lżejszej, swobodniejszej stylistyce (Morning Lessons) przypominające, do kogo adresowany jest film. Dwa utwory trochę wyłamują się z ogólnej stylistyki albumu. Mowa o Undercover Robots będącym jakby humorystyczną wariacją na temat suspensu z muzycznej stylistyki lat 70-ych, oraz bonusowym „Robots Are Our Friends” Infomercial napisanym przez Ottmana wspólnie z Kristopherem Gee, najpewniej stanowiącym w obrazie jakiś rodzaj source music i celowo okraszonym kiczowatymi, banalnymi syntezatorami.
Opisywana kompozycja to nie jest żadne wielkie dzieło, a jedynie bardzo sprawne rzemiosło, niemniej i jako takowe muzyka może przecież nieść słuchaczowi dużą ilość satysfakcji, radości i przyjemności. Moim zdaniem to właśnie daje nam Ottman w Astro Boy. I w zamian zasługuje na mocną czwórkę. Amerykański kompozytor nie pierwszy i, mam nadzieję, nie ostatni raz udowodnił niedowiarkom takim jak ja, że jednak dobrze zna się na swoim fachu.