Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Goblin

Non ho sonno (Bezsenność)

(2001/2002)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 30-09-2009 r.

Jeśli po rozpadzie grupy Goblin pod koniec lat 70-tych, jakiś człowiek mógłby namówić czwórkę muzyków do ponownej współpracy, to tylko ten, którego nazwisko firmuje największe ich sukcesy. Wprawdzie dla Dario Argento Goblin napisał muzykę de facto tylko do dwóch filmów (ale za to tych najsłynniejszych: Głębokiej czerwieni i Odgłosów), jednak później poszczególni członkowie we dwóch, trzech a czasem solo Claudio Simonetti, komponowali wielokrotnie dla włoskiego reżysera, nierzadko w napisach figurując po prostu jako Goblin. W latach 90-tych Argento przerzucił się wprawdzie na swych znamienitych rodaków: Ennio Morricone (od współpracy z którym zaczynał swą reżyserską karierę) i Pino Donaggio, jednak dziwnym trafem w tym okresie kręcił dość słabe obrazy. Gdy w 2000 r. przystąpił do realizacji Bezsenności i udało mu się namówić do (krótkotrwałej jak się okazało) reaktywacji Goblinów, fani twórcy mieli nadzieję, że wraz z come backiem kwartetu Simonetti-Pignatelli-Morante-Marangolo i Argento wróci do dobrej formy. I nie przeliczyli się.

Non ho sonno to Argento w starym dobrym stylu, nie pozbawiony wad (tych co zwykle, jak choćby nieszczególny dubbing czy takie sobie prowadzenie aktorów – na szczęście Max von Sydow potrafi prowadzić się sam), ale i ze standardowymi zaletami filmów Włocha: kapitalną pracą kamery, ciekawą intrygą, świetnym klimatem no i oczywiście dobrze podłożoną muzyką. Bezsenność to nie tylko powrót reżysera do formy (też raczej nietrwały) ale i naprawdę udany come back Goblinów. Może tym razem nie udało im się stworzyć tak chwytliwego, charakterystycznego i nietuzinkowego tematu, jakie cechowały wcześniejsze wspólne projekty zespołu czy jego członków z Argento, ale napisali kilka naprawdę niezłych motywów, bez zarzutu zadbali o funkcję ilustracyjną muzyki, no i walnie przyczynili się do budowania klimatu obrazu.

Non ho sonno coś, co można nazwać tematem przewodnim posiada. Nie jest on wszakże zbyt częstym gościem ani w filmie, ani na soundtracku (płytę tylko otwiera i zamyka), ale jest chyba dość wyrazisty, by stać się wizytówką filmu i jego ścieżki dźwiękowej. Choć kto wie, czy widz obrazu Argento nie zapamięta prędzej najlepiej pracującego w filmie Killer On The Train – utworu, który z początkowego suspensu szybko przechodzi w dynamiczną ilustrację ucieczki prostytutki przed mordercą w opustoszałym pociągu. Powtarzany bez przerwy 7-nutowy motyw wydaje się zabiegiem banalnym, ale okazuje się diablo skutecznym. Kolejne trzy utwory przedstawiają następne tematy. Kolejno: miłosny, suspensowy oraz temat bohatera granego przez von Sydowa i wszystkie prezentują się ciekawie i atrakcyjnie dla słuchacza, nawet tego niezapoznanego z filmem.

Cała ta warstwa tematyczna, jak i w ogóle cała ścieżka dźwiękowa autorstwa czwórki Włochów, zbudowana jest w oparciu o rockowe środki wyrazu, tak jak można by się zresztą tego spodziewać. Dominuje więc elektronika, różnorakie gitary oraz perkusja. Elementy suspensowe wygrywane są najczęściej przez przypominające fortepian delikatne dźwięki syntezatora (podobnie zresztą jak zasadnicza melodia tematu tytułowego), tudzież cymbałów. W wielu fragmentach usłyszymy z kolei ostre gitarowe riffy. Elektronika służy tradycyjnie Goblinom do kreowania tajemniczych, czasem wręcz asłuchalnych brzmień w tej bardziej ilustracyjnej, czy underscore’owej części soundtracku. Podobnie jak w przypadku Suspirii gościnnie dołącza do Goblinów saksofon: tu w nostalgicznym temacie głównego bohatera, byłego gliniarza. Pewnie tak mogłaby wyglądać ilustracja włoskiej czwórki do filmu noir. Jest też i wokal, ale tylko w całkiem ładnym temacie miłosnym. Zresztą sposób użycia sopranu Vesny Dugarovej wyraźnie wskazuje, że ów temat to w głównej mierze robota Claudio Simonettiego, który lubuje się w tego typu korzystaniu z żeńskiego głosu (Phenomena, Opera, wyreżyserowany przez Argento odcinek serii Masters of Horror pt. Pelts).

Fani muzyki filmowej, którzy nie przepadają za brzmieniem innym niż orkiestrowe, za elektroniką trochę w stylu lat 80., za stylistyką rockowo-metalowo-popową przenoszoną do filmowych ilustracji, po Non ho sonno oczywiście nie mają, co sięgać. Partytura Goblinów ucieszy przede wszystkim ich fanów, miłośników obrazów Dario Argento i tych słuchaczy, którzy w opisanych brzmieniach będą potrafili się odnaleźć. Dla niektórych mógłby też być to początek znajomości z tym zespołem, bo trzeba zaznaczyć, że jak na ścieżkę czwórki Włochów do thrillera/horroru jest ona wyjątkowo równa i słuchalna na albumie. Wprawdzie utwory ze zwierzętami w tytułach oraz underscore’owe ścieżki 12 i 13 nie dorównują poziomem pierwszej piątce, z której każda ścieżka prezentuje nowy temat, ale i tak jest naprawdę nieźle. Nawet wydawca nie musiał upychać soundtracku remiksami czy wersjami alternatywnymi tematów, jak to często się zdarzało. I mimo wspomnianego już braku takiego naprawdę nietuzinkowego tematu, to i tak Non ho sonno to Goblini w niezłej formie, jakich można śmiało i z radością posłuchać.

Najnowsze recenzje

Komentarze