Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Nicholas Hooper

Harry Potter and Half-Blood Prince (Harry Potter i Książę Półkrwi)

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 27-07-2009 r.

Eliksir miłości

Harry Potter i Książę Półkrwi wbrew temu, co starają nam się wkręcić media, skorumpowane przez ogromne producenckie lobby, nie jest filmem dobrym. Rozwlekły scenariusz (od tych rozległych ujęć hogwartowskich korytarzy można dostać Parkinsona) i fatalne aktorstwo (gdy tylko młodzi aktorzy mają oddać na ekranie bardziej skomplikowane uczucie niż radość, zgroza chwyta każdego kinomana) sprawiają, że produkcja jest po prostu słaba. Drażniąca jest też chęć zrobienia filmiku pod nastoletnią publiczność, filmiku w którym niemal cały czas unosi się eliksir miłości wchłaniany przez bohaterów każdą możliwą drogą. To wszystko sprawia, że tworzy nam się kino obyczajowe, niewiele mające wspólnego z magiczną epiką, jakiej chyba każdy z nas oczekiwałby po ekranizacji książki Rowling. Pewnie nie miałbym takich pretensji jakby ta komedyjka dla nastolatków zrobiona byłaby z większym smakiem i klasą, ale niestety poziom jest porównywalny do takich „arcydzieł gatunku” jak „Pamiętnik Księżniczki” czy „Stowarzyszenie Wędrujących Dżinsów”. Żeby jednak nie tragizować zbytnio należy absolutnie pochwalić cudowne zdjęcia Bruno Delbonella („Amelia”, „Bardzo Długie Zaręczyny”), a także efekty specjalne, które trzymają poziom, chociaż nie sądzę żeby mogły liczyć na jakieś większe wyróżnienia.

Mugol

Wśród plusów rozmyślnie nie wymieniłem partytury Nicholasa Hoopera. Jego muzyka bowiem jest po prostu nijaka. Owszem pasuje do filmu i nie drażni jakimiś wielkimi błędami (w kilku miejscach wręcz bardzo pozytywnie mnie zadziwiła – mocno ironiczny motyw pogrzebu Aragoga – wzorowany na szkockich utworach pogrzebowych w stylu Amazing Grace), ale jednak brakuje tu jakiejś głębi. Hooper popełnia już po raz drugi ten sam błąd. W jego muzyce niemal zupełnie nie ma epickości i emocjonalności, którą można by było po wyjściu z kina zapamiętać. Widać to chyba najlepiej w momentach najbardziej znaczących dla książki i filmu (pożegnanie Dumbledora, wyznania Slughorna). W obu wypadkach (Dumbledore’s Farewell, Slughorn’s Confession) błąd tkwi już w samej tematyce, która nie jest na tyle silna aby wzbudzić w nas jakieś silniejsze emocje. Gdzież tym utworom do tak porażającego emocjami A Window to the Past, albo Fawkes the Phoeniks. Nie tego oczekujemy od partytury do kina przecież epickiego. To jest blockbuster Panie Hooper, a nie serial. Czas uciec z tego Azkabanu telewizyjności. Czas wreszcie przestać być Mugolem i zrozumieć o co chodzi w świecie czarodziejów.

Magia to potęga

Jak już napisałem w filmie ta muzyka brzmi bardzo nierówno. W większości jest niewybijającą się tapetą, nic nie wnoszącą do narracji, ale też za bardzo jej nie psującą. Chociaż żeby oddać sprawiedliwość należy zauważyć, że jest jeden moment, gdy Hooper wzbija się wyżej i brzmi naprawdę magicznie. To oczywiście chwila, gdy profesor Dumbledore zabiera Harry’ego na wyprawę do jaskini (Journey to the Cave). Epicki i pełen rozmachu, z w miarę dobrą tematyką, gdyby właśnie brzmiała cała partytura w filmie, na pewno nikt by na Hoopera nie rzucał zaklęć niewybaczalnych. Niestety generalnie ten fragment to wyjątek potwierdzający regułę, gdyż reszta brzmi nijako i niestety strasznie kliszowo (te same patenty na oddanie dynamiki, grozy, smutku). Co więcej niektóre ciekawe motywy (malowniczo brzmiące na płycie) w filmie gdzieś znikają przytłoczone efektami dźwiękowymi i wybijającym się na plan pierwszy obrazem (tak właśnie dzieje się z uroczym The Story Begins).

Q-py Blok

Mimo tych moich narzekań muzyka Hoppera i tak lepiej wypada w filmie niż na albumie. To, co otrzymujemy słuchając ponadgodzinnego soundtracku można malowniczo opisać korzystając z nazwy jaka została wymyślona dla jednego z magicznych środków wynalezionych przez braci Weasleyów. Partytura słyszalna na albumie jest zbitym blokiem kupy. Nudzi, nie porusza, nie prowokuje do jakiejkolwiek refleksji. I nie jest to wina braku tematów. Te są i to w całkiem sporej ilości, jednak ich jakość pozostawia wiele do życzenia. Po pierwszym przesłuchaniu soundtracku nie jesteśmy w zasadzie w stanie niczego zapamiętać. Wszystko jest tak mało wyraziste, tak pozbawione mocy (nawet w utworach podłożonych pod sceny, które powinny kompozytora bardzo zainspirować), że rzadko który z miłośników muzyki filmowej będzie miał siłę dać temu soundtrackowi więcej niż jedną szansę. Wina leży także w tym, że Hooper niemal zupełnie zrezygnował z odwołań do wcześniejszych soundtracków (wykorzystanie tematu Hedwigi to jakaś kpina). Wnikliwi słuchacze dopatrzą się wprawdzie w Ron’s Victory silne nawiązania do dzwięków jakie John Williams napisał celem opisania gry w quidditicha, ale akurat te utwory były tak sztampowym dokonaniem maestro, że nawiązaniami do nich Anglik akurat nie powinien się chwalić.

Felix Felicis

Muzyka Nicholasa Hoopera pewnie znajdzie swoich miłośników. Kilkadziesiąt przesłuchań płyty sprawi, że te banalne, pozbawione głębi tematy zaczną się podobać. Wszak obiektywnie rzecz ujmując nie jest to złe i gdyby powstało na potrzeby innego filmu, pewnie i oceny byłyby lepsze, tym bardziej, że technicznie score Hoopera stoi na półce zdecydowanie wyższej niż wszystkie tegoroczne dzieła panów z Remote Controle. Jednak gdy popatrzymy na możliwości jakie daje kompozytorowi taki film, taki materiał (kreowanie całkiem nowego magicznego świata, świata który dzięki Hollywood można opisać w sposób epicki) jakim jest Potter, to już ocena pracy twórcy nie może być dobra. Plotki głoszą, że Hooper nie będzie już pracował dalej nad serią i na ostatnią część, która ma być podobno rozbita na dwa filmy, do gry wróci maestro Williams. Miejmy nadzieję, że szczęście się do nas uśmiechnie i tak się rzeczywiście stanie. Jeśli zaś nie, cóż, pozostanie nam pić Felix Felicis. Może wystarczy by Hoopera puścić z torbami?

Najnowsze recenzje

Komentarze