Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Terminator Salvation (Terminator: Ocalenie)

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 08-06-2009 r.

O tym filmie dyskutowano nie tylko na długo przed premierą, ale i jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Kiedy podano, że reżyserem nowego Terminatora ma być Joseph McGinty Nichol alias McG, fani pukali się w czoła. Gość, który ma tak idiotyczną ksywkę a na koncie dwie części kiczowatych Aniołków Charliego ma kręcić kolejną kontynuację jednego z najważniejszych obrazów w historii kina science-fiction? Wprawdzie McG powtarzał naokoło, że jest wielkim fanem filmów Camerona i że będzie wierny jego pomysłom i założeniom, ale takie same frazesy wygłaszał parę lat wcześniej Jonathan Mostow, po czym popełnił coś, co od biedy można uznać za pastisz Terminatora 2. Koniec końców, McG czwartego Terminatora nakręcił a film trafił do kin i fani mogą śmiało na reżysera złorzeczyć, ponieważ jest dokładnie tak, jak można było przewidzieć.

Wizja Camerona ulotniła się gdzieś w tym typowo hollywoodzkim blockbusterze, w którym akcja i efekty specjalne są celem same w sobie a fabuła jedynie przeszkadzającym reżyserowi dodatkiem. W miejsce przyszłości znanej z flashbacków pierwszego i drugiego Terminatora, McG zaproponował własną jej wersję: zdecydowanie nie tak mroczną, nie tak przerażającą, za to strasznie niekonsekwentną, niespójną i nielogiczną. I choć wielu fanów do końca miało nadzieję, że będzie inaczej, także muzyczna strona Terminatora nie stanowiła sacrum dla reżysera i producentów. Elektroniki Brada Fiedela jednak nie było już przecież w części trzeciej, którą nieprzekonująco zilustrował Marco Beltrami. W przypadku Terminator Salvation, podobnie jak w sequelu Hellboya, Beltramiego zastąpił doświadczony Danny Elfman i ponownie zupełnie nie przejął się wkładem swego poprzednika w serię. W tym miejscu można przypomnieć, że pierwotne pomysły McG na obsadzenie kompozytorskiego stanowiska były wręcz przerażające (Gustavo Santaolalla), zatem narzucenie mu przez producentów Elfmana jawi się jako prawdziwe „Ocalenie”.

Niestety trzeba sobie od razu powiedzieć, że muzyka Amerykanina w połączeniu z obrazem nie zachwyca. W większej części filmu partytura ginie w nawale (świetnych skądinąd) efektów dźwiękowych i żeby lepiej przyjrzeć się spojrzeniu Elfmana na uniwersum Terminatora należy sięgnąć po soundtrack, na który obok score’u nie wiedzieć po co wrzucono jeszcze niespecjalną i niepasującą zupełnie do reszty materiału piosenkę Rooster zespołu Alice In Chains. Zostawmy ją jednak na boku i przyjrzyjmy się bliżej temu, co dla McG skomponował Danny Elfman.

To co najbardziej interesuje fanów Terminatora, to oczywiście słynny temat Brada Fiedela, który w części trzeciej rozbrzmiewał jedynie na napisach końcowych. W Terminator Salvation nie ma go w ogóle. W samym filmie ostało się jedynie sławetne ”ta-dam ta-dam ta-dam” na zakończenie napisów początkowych oraz przy pierwszym spotkaniu z T-800. Motywu tego na albumie jednak nie doświadczymy, w samym filmie wykorzystano najpewniej fragment muzyki z którejś z poprzednich odsłon. W miejsce tematu Fiedela już na napisy początkowe, będących dość lichą kopią czołówki T1, Danny Elfman proponuje nowy temat. Nowy, ale jednak jakby trochę stary, ponieważ jego linia melodyczna jest zbudowana w bardzo podobny sposób, jak temat Fiedela: w oparciu o 3-nutowe frazy. Pierwsze wejście nowego terminatorowego tematu w Opening może tak czy inaczej robić wrażenie. Orkiestra nadaje prościutkiej melodii wzniosły, heroiczny rys. Niestety inne aranżacje pokazują, dlaczego Elfman na polu tematycznym poległ w starciu z Fiedelem. Temat tego drugiego brzmiał kapitalnie i w wersji na syntezatory, i jako Love Theme na fortepian, i aranżowany na orkiestrę, i nawet w primaaprillisowym dowcipie na gitarę ukulele. Wariacje na temat elfmanowski zarówno na gitarę (Freeside), jak i fortepian (Salvation) wypadają kiepsko, a sama melodia brzmi banalnie i płasko.

Jeśli chodzi o wspomniane gitary, to jest to chyba pokłosie idei McG, który zapragnął by Gustavo Santaolalla gitarową muzyką zilustrował ruch oporu. Pomysł sam w sobie nie jest może zły (a może i jest?), ale raczej nie wypalił. Ani w filmie ani na płycie gitary w wydaniu Elfmana nie wnoszą nic ciekawego i nie przekazują sobą żadnych większych emocji, nie dorównując nawet takiemu Desert Suite z T2. Na całe szczęście nie są zbyt hojnie eksponowane na soundtracku.

Zdecydowanie bardziej ciekawie od gitarowego plumkania prezentuje się muzyka akcji. I choć można znaleźć pewne jej podobieństwa do action-score’u znanego z wcześniejszych elfmanowskich ścieżek, takich jak Planeta Małp czy Wanted, to jednak Danny z reguły nie popada tu w żadne klisze ani schematy. Do najciekawszych fragmentów akcji należą bez wątpienia soczyste The Harvester Returns i Final Confrontation z intensywnymi smyczkami, zaciągającymi dęciakami i agresywną, rytmiczną elektroniką. Ta ostatnia była właściwie pewniakiem w tym score, bo czymże innym Elfman mógłby zasygnalizować przynależność do uniwersum Terminatora. Momentami zresztą ten miks brzmień elektronicznych i żywych instrumentów ma w sobie coś, co powinno przypaść do gustu największym fanom T1 i T2, jak dźwięki przywodzące na myśl motyw T-1000 we fragmentach Opening, czy bębny w niezłej drugiej połowy utworu No Plan. Tylko, że trochę tego mało, by fanatyków Terminatora zadowolić i wypełnić atmosferyczną lukę w wizji McG. Muzycznie Terminator Salvation to jednak bardziej Elfman jak Terminator i choć patrząc na to przez pryzmat dzieła sztuki (jakkolwiek zbyt poważnie to wyrażenie tu brzmi), powinniśmy przyklasnąć, że kompozytor potrafił zachować swój głos. Pomińmy już fakt, że z tym zachowaniem własnego głosu to też tak nie jest do końca, bo część score’u równie dobrze mógłby napisać byle hollywoodzki wyrobnik. W każdym razie muzyka filmowa, zwłaszcza w przypadku kontynuacji, rządzi się swoimi prawami, co rozumieli choćby twórcy odświeżonego Supermana. Jeśli już ktoś decyduje się odejść od muzycznego języka poprzedników, to powinien zaproponować własną jego alternatywę, a niestety to, co zaprezentował Elfman w dużej mierze brzmi jak score do pierwszego lepszego blockbustera.

Brak wyrazistości, która jasno definiowałaby stylistykę muzyczną nowej odsłony opowieści o walce ludzi z maszynami oczywiście sam w sobie nie przekreśla soundtracku Danny’ego Elfmana. Gdyby był to jedyny zarzut, jaki można tej ścieżce postawić, to nawet ja jako zadeklarowany fan filmów Jamesa Camerona byłbym niezwykle rad z tej kompozycji, a odejście od tematyki i stylistyki Brada Fiedela spokojnie bym przebolał. Bo przecież film McG to i tak bardziej wygląda jak Transformers w postapokaliptycznej otoczce niż cokolwiek związanego z Terminatorem. Niestety zbyt wiele mamy tu minusów. Wspominałem o błahych gitarach i o miałkości tematycznej (główny temat jest w zasadzie jedynym, a jego najlepsze wejścia to intonacje przez instrumenty dęte w obrębie action-score’u) a do tego trzeba dodać jeszcze zwyczajną nudę w niektórych momentach, nijaki underscore oraz bardzo nierówny poziom utworów. Fragmenty udane, potrafiące wciągnąć słuchacza, poprzeplatane są z muzyką, którą twórca napisał chyba od niechcenia. Może to wina zastanego temptracku, może Elfman nie znalazł dość czasu (oj, chyba miał go i tak całkiem sporo, jak na obecne standardy) albo inspiracji, a może po prostu to nie był projekt dla niego.

Cokolwiek było powodem, wyszło jak wyszło. Terminator Salvation Danny’ego Elfmana jest oczywiście pracą na solidnym poziomie i lepszą niż film, do którego została napisana, ale to trochę marne pocieszenie. Wydaje mi się, że od takiego kompozytora możemy i powinniśmy wymagać więcej. Czwarta odsłona Terminatora w swym płytowym wydaniu w zestawieniu z pozostałymi soundtrackami serii i tak wypada chyba najlepiej pod względem słuchalności, ale akurat ten element nigdy nie był mocną stroną Terminatorów. Oryginalnością nadzwyczajnie kompozycja ta nie grzeszy, jej rola w filmie jest nieco większa niż zagubionego w swoim obrazie Beltramiego, ale bez porównania słabsza od elektroniki Fiedela. Zatem jaka winna być nota finalna? Zdecydowałem się na mocną trójkę, choć, gdy na playliście pojawiał się któryś z wyróżniających się utworów, korciło mnie by dodać jeszcze pół gwiazdki. Nie bardzo jednak z którejś z ocen cząstkowych by to mogło wynikać, więc pozostawiam to tym fanom twórcy, którzy ponad świat Terminatora zdecydowanie preferują muzyczne uniwersum Danny’ego Elfmana. Kompozytora, który po fenomenalnym zeszłym roku, dostał jakby lekkiej zadyszki.

Pozostałe recenzje soundtracków z serii:

  • Terminator
  • Terminator 2: Dzień Sądu
  • Terminator 3: Bunt Maszyn
  • Terminator: Genisys
  • Terminator: Dark Fate

    oraz:

  • Terminator: Kroniki Sarah Connor (TV)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze