Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Paul Giovanni

Wicker Man, the (Kult)

(1973/2002)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 01-05-2009 r.

Zalew zwykle zbędnych i kiepskich remake’ów, jaki dotknął Hollywood ostatnimi laty, miewa wszakże przynajmniej jeden pozytyw. Nowe wersje zwracają uwagę na te oryginalne, czasem nieco zapomniane filmy i zazwyczaj to właśnie je lepiej odkurzyć, jak sięgać po nówkę z Hollywoodu. Przynajmniej ja zrobiłem tak w przypadku The Wicker Man i nie żałuję. Stosunkowo świeży obraz z wiecznie cierpiącym Nicolasem Cage’m odpuściłem zupełnie (zresztą i tak zbierał druzgocące noty od widzów i krytyków), zainteresowałem się zaś dziełem Robina Hardy’ego z 1973 roku, figurującym na wielu zestawieniach wśród najlepszych brytyjskich produkcji kinowych wszechczasów. Kult okazał się faktycznie filmem bardzo dobrym, a przede wszystkim oryginalnym i nietuzinkowym. O jego wyjątkowości w dużej mierze decyduje ścieżka dźwiękowa. Choć The Wicker Man to psychologiczny thriller (czasem klasyfikuje się go nawet jako horror), to zapomnijcie o standardowej ilustracji do dreszczowca, o kreowaniu napięcia i grozy za pomocą mrocznych brzmień orkiestry. Jeśli ktoś nie widział filmu i nieświadomy jego specyfiki sięgnie po soundtrack, przeżyć może spory szok.

Aby wyjaśnić istotę ścieżki dźwiękowej z Kultu, przybliżyć muszę choć trochę jego fabułę. Brytyjski policjant a zarazem gorliwy chrześcijanin – sierżant Howie (świetna rola nieznanego zupełnie Edwarda Woodwarda) przybywa na niewielką wyspę Summerisle, położoną gdzieś u wybrzeży Szkocji, po tym jak otrzymał anonimową informację o tym, iż zaginęła tam mała dziewczynka. Ku swemu zaskoczeniu i oburzeniu, Howie odkrywa, iż na Summerisle, rządzącej przez charyzmatycznego lorda (równie udana kreacja Christophera Lee), mieszkańcy odwrócili się od religii chrześcijańskiej i powrócili do pogańskich rytuałów swoich przodków, czczenia celtyckich bożków, wiary w reinkarnację i seksualnej rozwiązłości. Podczas gdy sierżant przeczesuje wyspę w poszukiwaniu zaginionej dziewczyny i odkrywa kolejne tajemnice Summerisle, mieszkańcy przygotowują się do corocznego święta, bawią się, tańczą i śpiewają radosne piosenki. I to one właśnie stanowią większość ścieżki dźwiękowej The Wicker Man. I choć wydawać by się mogło, że taki zabieg ze strony reżysera może totalnie wyłożyć napięcie, to twórcy Kultu wiedzieli, co robią. Wesołe pioseneczki w zestawieniu z onirycznymi zdjęciami i coraz bardziej zagubionym w dziwnych obrzędach Summerisle policjantem, nadają całości nieco surrealistycznej atmosfery i tylko wzmagają niepokój widza.

Autorem oprawy muzycznej jest praktycznie nieznany amerykański piosenkarz i kompozytor Paul Giovanni, dla którego był to pierwszy i ostatni zarazem soundtrack w karierze. Amerykanin (to ciekawe, że Brytyjczycy postanowili sięgnąć po kogoś zza oceanu) zmieszał stylistykę swoich autorskich popowych piosenek z tradycyjnymi celtyckimi melodiami i ubrał to wszystko w zarówno własne, oryginalne teksty, wiążące się z treścią filmu i religijnymi praktykami mieszkańców wyspy, jak i teksty pochodzące z dziecięcych rymowanek czy z utworów XVIII-wiecznego szkockiego poety Roberta Burnsa (Corn Rigs). W obrębie nielicznych fragmentów instrumentalnych, Giovanni posiłkuję się wspomnianą muzyką celtycką, zapożyczając z irlandzkiego i szkockiego folku nie tylko brzmienia ale i melodie. Mimo to wśród ocen cząstkowych, jakie przyznałem The Wicker Man widnieje maksymalna nota za oryginalność. Dlaczego? Po prostu kierowałem się przede wszystkim ocenianiem oryginalności tej kompozycji jako muzyki filmowej, zwłaszcza w obrębie konkretnego gatunku i w sposobie jej funkcjonowania w obrazie.

Pod wykonaniem napisanej przez Giovanniego muzyki podpisała się grupa o nazwie Magnet. Tak naprawdę zespół ten został naprędce zmontowany celem tylko i wyłącznie zarejestrowania tej ścieżki dźwiękowej. Gary Carpenter, który był też dyrygentem okazjonalnych partii orkiestrowych, zebrał kilku muzyków (wymienionych w kolumnie po prawej wśród solistów) i to oni odpowiadali za nagranie partii instrumentalnych. Jeśli chodzi o partie wokalne, to te wykonali między innymi sam kompozytor (całkiem niezłe ballady: Corn Rigs, Gently Johnny), a także obsada aktorska filmu, włącznie z samym Christopherem Lee, który w duecie z koleżanką z planu śpiewa w utworze The Tinker of Rye. Warto zauważyć, że członków Magnet też można zaliczyć do obsady aktorskiej, gdyż zaliczyli w Kulcie swoje filmowe epizody w rolach, a jakżeby inaczej, muzyków.

Choć większość piosenek a także celtycko brzmiących utworów instrumentalnych prezentuje się zupełnie atrakcyjnie i choć film zyskał spore uznanie i wielu fanów, to przez ćwierć wieku muzyka Paula Giovanni’ego nie mogła doczekać się wydania. Wreszcie 1998 pojawił się soundtrack wypuszczony przez wytwórnię Trunk Records, jednak jako że materiał muzyczny został pozyskany z taśm filmowych, to wydanie miało jakość bardzo kiepskiego bootlegu w mono, z dźwiękami i fragmentami dialogów z obrazu. W 4 lata później na szczęście zdecydowanie lepsze jakościowo wydanie ukazało się za sprawą Silva Screen. Jednak i tutaj nie wszystko jest idealne. 8 pierwszych ścieżek pochodzi z taśm nagraniowych, które zachował Gary Carpenter i zostały przygotowane w niezłej jakości wersji stereo. Dalej, podobnie jak na wcześniejszym wydaniu, jest już w mono, a utwory pochodzą z taśm zmiksowanych już z dźwiękiem i dialogami i zdarzy nam się obok muzyki usłyszeć warkot silnika, skrzypienie drzwi, odgłosy ptaków, kroki etc. o krótkich zdaniach wypowiadanych przez aktorów nie wspominając. Dopiero ostatnia ścieżka wraca do dobrej jakości, ale to przygotowane przez Carpentera wykonanie przez praskich filharmoników krótkiej kompozycji z napisów końcowych.

Album Silvy, choć daleki od ideału, stanowi i tak jedyne przyzwoite wydanie muzyki z The Wicker Man i w dużej mierze powinien usatysfakcjonować fanów filmu, spragnionych szerszego kontaktu ze ścieżką dźwiękową. A pozostałych? Cóż, osoby, które obrazu nie widziały, w zasadzie nie mają co w ogóle po kompozycję Giovanni’ego sięgać, zwłaszcza jeśli mają bardzo tradycyjne, konserwatywne podejście do muzyki filmowej i nie mogą sobie wyobrazić, by ktoś do filmu grozy napisał coś, co brzmi jak dziwaczny musical new-age. Przypomina mi się trochę sytuacja z niedawnym Slumdog Millionaire, przy którym większość z początku krzywiła się i narzekała, lecz po obejrzeniu filmu pracę Rahmana oceniała już zdecydowanie lepiej. Nie byłem wyjątkiem i pewnie i w tym przypadku, gdybym nie widział Kultu, to kompozycja Giovanni’ego otrzymałaby ode mnie niższe noty. Zatem Wam także polecam zapoznanie się najpierw z filmem a dopiero potem z soundtrackiem. No chyba, że jesteście tak otwarci na różne muzyczne style i gatunki, że z chęcią zanurzycie się w ten neopogański świat popowo-folkowych piosenek, w którym właściwie można się całkiem dobrze bawić.

Najnowsze recenzje

Komentarze