Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Max Steiner

King Kong (1933)

(1997)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 19-04-2009 r.

Lata trzydzieste XX wieku, to okres wkraczania amerykańskiej kinematografii w trzy bardzo ważne epoki: czasy Złotej Ery w filmie, okres systemu studyjnego, determinującego powstawanie całych produkcji filmowych w ramach studia filmowego, a także okres rodzenia się tzw. „klasycznej partytury filmowej”. Filmem, który niejako znalazł się u progu tych trzech wielkich wydarzeń jest obraz Meriana C. Coopera oraz Ernesta B. Schoedsacka, pt. King Kong. Obraz opowiada o… Chyba każdy doskonale zdaje sobie sprawę, o czym traktuje ten film. Wszak to klasyka kina, odgrzewana więcej razy niż kotlety w podrzędnym przydworcowym fast-food’zie. Z czego nie wszyscy zdają sobie jednak sprawę jest to, że ścieżka, która zdobiła ten film, pojawiając się na rynku wywołała dalece idące zmiany w gatunku muzyki filmowej. Zmieniła jej oblicze, na mniej więcej te, które w tym momencie możemy określić mianem „klasycznej partytury filmowej”. Po więcej informacji na temat tego terminu odsylam do naszego portalowego słownika.

Niewiele osób patrzących na ten projekt z wielkim podziwem, zdaje sobie jednak sprawę z tego, że tylko upór jednego z reżyserów obrazu sprawił, że ów nowatorska oprawa muzyczna do King Konga w ogóle powstała. Pierwotnym zamysłem studia było bowiem skompilowanie muzyki z istniejących już w archiwach RKO utworów. Jednakże po interwencji Meriana C. Cooper’a, który z własnej kieszeni wyłożył ponad 50 000 $ na skonstruowanie oryginalnej muzyki, przystąpiono do pracy. W przeciągu 8 tygodni, wkraczający w wielki amerykański przemysł filmowy, austriacki kompozytor, Max Steiner napisał, zorkiestrował i nagrał w studiu prawie osiemdziesięciominutową partyturę doskonale zsynchronizowaną z filmem. Partyturę, która jak na czasy i realia, w której powstała wydawała się zupełnie nowoczesna, mimo, że stylistyką w niczym nie ustępowała scenicznym utworom, jakie wiek wcześniej nakreślali Wagner, Strauss i Debussy. Dosyć modernistyczne podejście Steinera do neoromantycznych dzieł scenicznych uczyniło z King Konga nie tylko pasjonującą oprawę do filmu przygodowego, ale również pewnego rodzaju podręcznik dla innych kompozytorów Złotej Ery na temat kreowania narracji muzycznej.

Niezwykle interesującym wydaje się fakt, że już u progu istnienia klasycznej partytury filmowej, Steiner zawiera w King Kongu niemalże wszystkie jej konwencje. I tak na przykład, film otwierany jest potężnymi fanfarami, po których następuje krótka uwertura zapoznająca widza z dwoma przeciwstawnymi idiomami tematycznymi: grozy oraz romantycznym. Po tym krótkim wprowadzeniu następuje jednak długa chwila absencji muzycznej. Ponad 20 minut materiału filmowego wyjętych jest zupełnie z ram ilustracji. Momentem, w którym muzyka powraca na nowo i zostaje już do końca filmu jest scena przedzierania się statku przez mgłę okrywającą „tajemniczą” wyspę. W niespotykany wcześniej sposób, Steiner uwypukla emocje płynące ze scen o podwyższonym napięciu i grozy. W formowaniu dosyć komunikatywnego sposobu opisywania wydarzeń dziejących się na wyspie, Steiner sparafrazował impresjonistyczny styl harmonijnych wzorców Debussy’ego i przeciwstawił go tradycyjnym zasadom rozwoju linii melodyjnej.

Ekspresjonizm kreujący ilustrację scen grozy, a wyrażany w częstym kontrapunktowaniu sekcji muzycznych i okazjonalnych dysonansach, nie zdominował całej warstwy melodyjnej. Muzyka do Konga jest w większej mierze tonalna, podporządkowana ściśle systemowi lejtmotywicznemu. Co więcej, tematyka i jej pochodna, czyli linia melodyjna, są bardzo uproszczone w swojej budowie, ukierunkowane na porozumiewanie się z widzem za pomocą muzycznych idiomów – sygnatur, które nabierają szczególnego znaczenia w połączeniu z obrazem. Doskonałym przykładem w tym wypadku jest trójnutowy motyw Konga wykonywany przez instrumenty dęte – energiczny i patetyczny w swojej wymowie, ale w pełni rozumiany tylko wtedy, gdy na ekranie pojawia się olbrzymia małpa.

Potraktowanie głównego tematu kompozycji tylko trzema nutami, to przejaw geniuszu ze strony kompozytora. Tak krótki i elastyczny temat można przemycić dosłownie na każdą płaszczyznę partytury, począwszy od muzyki akcji, aż po dramatyczną ilustrację. W połączeniu z łagodnym, romantycznym motywem głównej bohaterki, Ann Darrow, stanowi bardzo potężne medium, za pomocą którego Steiner jest w stanie opowiedzieć niemalże cały film. Co najważniejsze, robi to używając bardzo komunikatywnego języka muzycznego. Prezentowany poniżej zapis nutowy stanowi tego dowód.

W głębszej unifikacji muzyki z obrazem pomogły zabiegi kompozycyjne odwołujące się bezpośrednio do etniki. Akcja dziejąca się na tajemniczej, ale i egzotycznej wyspie, gdzie poznajemy prymitywne plemię oraz samego Konga, oprawiona została serią melodii symulujących autochtoniczność warstwy muzycznej. Częściowo diegetyczna, ale w głównej mierze istniejąca poza rzeczywistością filmową, muzyka, pogłębia relacje pomiędzy audytywną, a wizualną częścią obrazu.

Steiner kilkakrotnie posłużył się również techniką Mickey Mousingu, ilustrując między innymi humorystyczną scenę z małpami na wyspie. Tak śmiałe zarzucenie pomostu pomiędzy klasyczną, neoromantyczną interpretacją dramatu, a nowatorskimi hollywoodzkimi metodami wypełniania przestrzeni dźwiękowej, zaowocowało niezwykle barwną i polifoniczną oprawą. Oprawą, która nie dość, że radzi sobie znakomicie z fundamentalnymi prerogatywami ilustracyjnymi, to potrafi ponadto zainteresować swoją estetyką, konsekwencją w ciągłości i jedności sfery melodyjnej. Jak zatem z powyższych argumentów wynika, mamy tu do czynienia z przykładną klasyczną partyturą filmową. Nie dziwne zatem, że na przestrzeni dekad sięgano po tą kompozycję wielokrotnie i nagrywano ją przy każdej możliwej okazji. Za jedną z najwierniej przeprowadzonych rekonstrukcji uważam osobiście tą wykonaną przez Moscow Symphony Orchestra, a wydaną na płycie przez wytwórnię Marco Polo. Gorąco polecam!

Najnowsze recenzje

Komentarze