Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.

Trzy Kolory Muzyki – partytury Zbigniewa Preisnera do filmów Krzysztofa Kieślowskiego cz. 1

Łukasz Wudarski | 21-04-2022 r.

Miłośnicy muzyki filmowej w Polsce są rzeczywiście dziwni. Rodzimy Internet zaśmiecają różnego rodzaju przedziwne recenzje podłych soundtracków w rodzaju „Blaculi”, „Aeon Flux” czy „House of Wax”. Podniecamy się każdym osiągnięciem Williamsa, Zimmera, Silvestriego. Otaczamy boską czcią amerykańskich kompozytorów, chłonąc każdy najdrobniejszy choćby news o ich poczynaniach. Czy tak wygląda nasz smak??? Czy zachłysnęliśmy się doszczętnie Hollywoodem???

10 lat temu zmarł Krzysztof Kieślowski, sztandarowy przedstawiciel kina metafizycznego, mistrz dokumentu, genialny obserwator rzeczywistości, autor nietuzinkowych, artystycznych filmów. Człowiek, do którego obrazów (od czasu gdy rozpoczął współprace ze Zbigniewem Preisnerem) zawsze powstawała ciekawa, pełniąca głęboką funkcję symboliczną muzyka. Muzyka, która za granicą odniosła sukces artystyczny i komercyjny. Tym większy to wstyd, że w polskim Internecie nie można przeczytać ŻADNEJ recenzji kompozycji z filmów twórcy „Przypadku”. Nie wierzę przecież, że rodzimi, szalenie zdolni redaktorzy, nie potrafią „wrzucić na warsztat” „Podwójnego życia Weroniki”, „Dekalogu”, „Trzech Kolorów”. Być może jednak odstrasza ich metafizyczna wymowa samych filmów, które nie dla każdego stanowią łatwy kąsek. Widząc jak przedstawia się sytuacja sam wziąłem się do pracy. Rocznica to dobry czas, aby uzupełnić te braki, „odchamić” nasze zapuszczone sieczką prostolinijnych filmów zza oceanu towarzystwo.

Początkowo chciałem po prostu napisać recenzje. Nie jedną, lecz kilka, teksty które uzupełniłyby braki, istniejące na rodzimych portalach. Gdy już zacząłem pisanie, zrozumiałem, że sytuacja jest w tym wypadku bardziej skomplikowana. W którejś z recenzji, musiałbym bowiem poczynić wstęp, tłumaczący początki współpracy, wstęp zbyt obszerny, aby mógł zaistnieć w zwięzłej formie jaką ma recenzja. Wstęp jednocześnie zbyt ważny, aby go opuszczać. Tym samy wpadłem na prosty pomysł napisania artykułu, zatytułowanego po prostu Trzy kolory muzyki. Bynajmniej tytuł nie odnosi się tylko do wspaniałej Trylogii, lecz do całej współpracy artystów, współpracy, która za każdym razem kręciła się wokół tych fundamentalnych haseł będących spoiwem Trzech Kolorów: wolności, równości, braterstwa.

Początki

Kompozycje Preisnera stworzone na potrzeby filmów Kieślowskiego stanowią niezwykle wdzięczny temat dla badacza/recenzenta. Muzyka bowiem nie stanowi tutaj prostej ilustracji, partyturki napisanej pod obraz, która ma jedynie reprezentować to co się dzieje na ekranie. To co kompozytor tworzy, urasta do rangi elementu narracji. Tkwi w niej nie tylko symbolika, ale i motor dla opowiadanej historii. Dzieje się tak głównie dlatego, że Preisner był obecny przy powstawaniu filmu niejako na długo przed jego narodzinami. Zanim padł pierwszy klaps, ba zanim powstał scenariusz trzej przyjaciele Kieślowski, Piesiewicz i Preisner odbywali długie debaty, rozmawiali o życiu, problemach codziennych, o sprawach banalnych i uniwersalnych. W tej atmosferze powstawało dzieło, dzieło które nic nie ma wspólnego z typowym hollywoodzkim rzemiosłem, powstającym w ciągu dwóch tygodni, rzemiosłem w ogromnej większości wypranym z intelektualności.

Reżyser w swojej autobiografii („O sobie”- Kraków 1997) tak charakteryzuję kompozytora:

Preisner jest wyjątkowym kompozytorem, bo interesuje go praca przy filmie od początku, a nie obejrzenie gotowego filmu i zastanawianie się jak ewentualnie można go zilustrować, jak to jest zazwyczaj. Z reguły kompozytor ogląda film, po czym umieszcza w paru wolnych miejscach muzykę. Ale można robić to inaczej. Można o tej muzyce próbować myśleć od samego początku, wyznaczyć jej funkcję dramaturgiczną, żeby dopowiadała to, czego w obrazie nie ma. Jeżeli z góry wiadomo, jaka jest muzyka, w jakich rejonach się obraca, to można za jej pomocą opisać coś, czego nie ma na ekranie, a z muzyka zaczyna istnieć. Ciekawe jest wydobywanie tego, czego nie ma ani osobno w obrazie, ani osobno w muzyce, a razem nagle egzystuje.

Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego Kieślowski, mistrz wizualnego patrzenia, nie nawiązał tak ścisłej współpracy z operatorem (korzystał z usług różnych twórców ze Sławomirem Idziakem na czele), lecz właśnie jego wybór padł na muzyka. Być może to kwestia wzajemnych relacji, a może raczej tego, iż twórca Dekalogu myślał zbyt obrazowo i już na wczesnym etapie kreowania filmu potrzebny był mu ktoś myślący dźwiękami. Dowodem na to mogą być słowa z autobiografii:

Ja w ogóle nie znam się na muzyce. Raczej wiem coś o nastroju niż o samej muzyce. Zbyszek Preisner jest tym człowiekiem, z którym mogę współpracować. Często chcę muzyki tam gdzie ona według niego jest absurdem. Ja z kolei nie wyobrażam sobie niektórych scen z muzyką, podczas gdy on naciska, aby jej w nich użyć. Robię to. Zbyszek ma zdecydowanie lepsze wyczucie niż ja.

Kieślowski nie zawsze jednak współpracował z Preisnerem. W wielu wczesnych filmach brak zupełnie muzyki, albo mamy zapożyczone skądś utwory (przede wszystkim piosenki). Przy produkcjach pełnometrażowych reżyser stawiał już na autonomicznych kompozytorów (Krzysztof Knittel, Piotr Figiel, Wojciech Kilar). Szczególnie kompozycja tego ostatniego, do filmu Przypadek wyróżnia się na tle innych. Otrzymujemy tu bowiem w pełni orkiestrowe brzmienie, wcześniej stosowane bardzo oszczędnie. Mimo iż reżyser z współpracy z tymi artystami był zadowolony, wciąż szukał artysty który najlepiej pasowałby do jego wizji. Znalazł go w osobie wywodzącego się z krakwoskiej „Piwnicy pod Baranami” Preisnera.

Bez Końca

Ten film jest szczególnie ważny w karierze Kieślowskiego. Od niego bowiem rozpoczęła się, trwająca aż do śmierci reżysera w 1996 roku, nieustająca współpraca z dwoma osobami: Krzysztofem Piesiewiczem (scenarzystą) i Zbigniewem Preisnerem.

Nas interesuje oczywiście kooperacja z tym drugim. Kieślowski poszukiwał twórcy, który będzie w stanie napisać mu muzykę intymną i metafizyczną. Z przyczyn oczywistych nie mógł być to Wojciech Kilar, którego masywny styl kojarzony był raczej z kinem epickim. Preisner trafił do „Bez Końca” przez przypadek. Kieślowskiemu bardzo spodobała się bowiem partytura (jedyna dotąd) jaką kompozytor stworzył do filmu Antoniego Krauzego zatytułowanego „Prognoza Pogody”. Wywodzący się z „Piwnicy pod Baranami” muzyk bardzo szybko zaprzyjaźnił się z twórcą „Amatora” i odtąd ich współpraca trwała nieprzerwanie, aż do ostatniego filmu Kieślowskiego (Czerwony).

Bardzo trudno jest analizować muzykę z „Bez Końca”. Nigdy nie została ona bowiem wydana, można więc o niej pisać jedynie na bazie tego co znamy z filmu. Pewne jest to, że Preisner stworzył partyturę, która silnie odciska się w pamięci widza. Oszczędną w środkach, aczkolwiek pełną ekspresji. Już tutaj możemy zauważyć charakterystyczne dla kompozytora myślenie o muzyce, myślenie w kategoriach narracji. W wypadku „Bez Końca” jest ono jeszcze stosunkowo oszczędnie eksponowane, niemniej jednak możemy zauważyć, że żałobna pieśń stanowi rodzaj specyficznego pomostu pomiędzy cmentarzem, a domem głównego bohatera – zmarłego adwokata, którego wciąż widzi kochająca żona. Istotną rzeczą muzyki z „Bez Końca” jest to, iż jeden z motywów tutaj obecnych (słyszymy go w początkowych scenach na cmentarzu), został potem dosłownie powtórzony w filmie Niebieski (pogrzebowa muzyka Van Den Budenmayera). To nie przypadek, ani tym bardziej „selfplagiating”. To rodzaj łącznika, nawiązania które ma podkreślić rysujące się podobieństwa interpretacyjne.

Dekalog

Jednym z najsłynniejszych dzieł Krzysztofa Kieślowskiego jest Dekalog. Co wielce ciekawe, jest to film w wielu miejscach na zachodzie uznany za kultowy, film który paradoksalnie, większą popularnością cieszył się we Francji, niż w Polsce, gdzie przyjęty został stosunkowo chłodno. Być może była to wina innych oczekiwań narodu, który pragnął dzieł piętnujących system. Kieślowski zamiast politycznego kina, którego domagali się rodacy, po raz kolejny zaskoczył. Zrobił film, z otaczającą rzeczywistością mający niewiele wspólnego. Owszem wszystko toczy się w dekoracjach „smętnej Polski” końca lat 80, lecz istotą jest nie scenografia, a wymowa czyniąca z produkcji dzieło uniwersalne, odwołujące się do, na wskroś humanistycznych idei.

Pomysł cyklu jest bez dwóch zdań genialny. Kieślowski wraz z Piesiewiczem stworzyli 10 godzinnych epizodów, odwołujących się do 10 Przykazań Bożych. Zejdzie jednak na manowce ten, kto będzie chciał dokładnie podporządkować po kolei każdy film konkretnemu przykazaniu. Owszem większość odcinków z cyklu bez problemu można odnieść do mojżeszowych tablic, jednak kilka filmów jest raczej ogólną wariacją na temat samej idei Boskiego Prawa. Z dziesięciu odcinków dwa („Krótki film o zabijaniu”, i „Krótki film o miłości”) doczekały się swych kinowych wersji, powstałych niejako na stole montażowym. Oba filmy otworzyły reżyserowi wrota europejskiej kariery, czyniąc go niesamowicie popularnym.

Ciekawe jest to, że mimo iż przy każdym z odcinków pracował inny operator (wyjątkiem Piotr Sobociński fotografujący zarówno Dekalog III jak i Dekalog IX), udało się uzyskać jednolitość całości. Zapewne duża tu zasługa scenariusza, lokującego akcje wszystkich części na zapadniętym, smutnym blokowisku, moim jednak zdaniem drugim z czynników jednoczących jest konsekwentna muzyka, do wszystkich części stworzona przez Zbigniewa Preisnera. Muzykę której bogactwo możemy poznać także na płycie, albowiem na całe szczęście został wydany soundtrack. Niestety zawiera on jedynie wybór utworów z całości (brak muzyki z Dekalogu X), niemniej jednak można stwierdzić, że to czym dysponujemy jest w dużej mierze reprezentatywne.

Kompozytor nie poszedł bo najmniejszej linii oporu i nie stworzył partytury zgodnej z prawidłami którymi rządzi się serial, lub cyklu. Mam na myśli, że nie napisał jednego tematu przewodniego, który mógłby powielać w każdym odcinku, mrugając do widzów idiotów, nachalnie im perswadując iż są wciąż świadkami serii.

Podobnie jak w wypadku całej współpracy Kieślowski-Preisner także i tutaj muzyka pełni rolę dopowiadającą, jest czynnikiem narracji, który jeśli już ilustruje, to skupia się na wewnętrznych emocjach bohaterów. Świetnym przykładem mogą tu być utwory z „Krótkiego filmu o zabijaniu”. Zamiast delektować się zbrodnią (jak czyni to kamera z posępnymi filtrami Idziaka), partytura odnosi się do tego co często umyka przy pierwszym oglądaniu filmu, mianowicie do całego wątku tęsknoty Jacka (bohatera który popełnia morderstwo na taksówkarzu) za siostrą. Wydaje się, że to właśnie muzyka jest w pewnym sensie tłumaczem zbrodni, jedynym czynnikiem każącym nam współczuć młodemu chłopakowi.

Duże walory symboliczne ma też ilustracja do pierwszej części cyklu, części najdobitniej zadającej pytanie o istnienie Boga. Preisner na jej potrzeby stworzył przejmującą melodię wygraną przez wibrujący flet, który może nieco przypominać pasterskie instrumenty. Tym samym słuchając utworu budzą się w nas oczywiste biblijne konotację z pasterzem szukającym swych owiec, nawołującym je za pomocą muzyki. Biorąc pod uwagę tematykę pierwszej części Dekalogu taka interpretacja wydaję się być całkiem prawdopodobna.

Dekalog to także pierwszy film w którym pojawiają się kompozycje Van den Budenmayera (Dekalog IX). Kompozytora, który w istocie nigdy nie istniał, a został stworzony jako rodzaj żartu, przez Kieślowskiego i Preisnera. Początkowo bowiem reżyser chciał wykorzystać w filmie muzykę Mahlera, lecz prawa autorskie były zbyt kosztowne, zdecydowano się więc na blef, który z wielką konsekwencją podtrzymywano, aż do czasu „Trzech Kolorów” (kompozycje Van den Budenmayera pojawiają się też w „Podwójnym Życiu Weroniki” oraz w Trylogii). Jako ciekawostkę można dodać żelazną konsekwencje z jaką obaj artyści kreowali owe kłamstewko. Nawet na napisach końcowych filmu Trzy Kolory widzimy noty dotyczące muzyki Holendra wykorzystanej w produkcji (łącznie z numerami katalogowymi). Całe zamieszanie z Van den Budenmayerem napsuło krwi krytykom i encyklopedystom (postać kompozytora wkrótce bowiem pojawiła się w jednej z encyklopedii), co więcej zazdrośnicy oskarżyli Preisnera, że dokonał plagiatu partytur Holendra. Prawdopodobnie to było główną przyczyną, dla której w końcu żartownisie przyznali się do swego niewinnego kłamstewka.

Zbigniew Preisner „Dekalogiem” udowodnił, że jest mistrzem w komponowaniu miniatur muzycznych, miniatur które swym metafizycznym charakterem idealnie pasują do stylu Kieślowskiego, stylu w którym każdy przedmiot, drobny detal także muzyczny ma znaczenie.

Koniec części pierwszej.

Przeczytaj drugą część artykułu.

Najnowsze artykuły

Komentarze