Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
A.R. Rahman

Slumdog Millionaire (Slumdog. Milioner z ulicy)

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 08-02-2009 r.

Fani muzyki filmowej to konserwatyści. Do każdej nowinki muzycznej nie wyrastającej z ich świata podchodzą z niezwykłą ostrożnością. Gdy pojawia się ilustracja oparta o aktualnie modne trendy, niemal zawsze pojawiają się oskarżenia o koniunkturalizm, kicz, schlebianie popularnym gustom itp. Głosy oburzenia stają się tym bardziej silne, gdy taka płyta w wyścigach o prestiżowe nagrody pokonuje ulubieńców, weteranów branży, tych wszystkich Zimmerów, Williamsów, Howardów i Newmanów. Niemal zawsze w takiej sytuacji oburzenie, nie niesie za sobą próby zrozumienia i co gorsza bardzo często jest jedynie bezmyślnym powtarzaniem uprzedzonych opinii.

Stworzony przez A.R. Rahmana „Slumdog Millionaire” jest właśnie doskonałym potwierdzeniem mojej tezy. Większość krytyków wydaje opinie na podstawie bardzo pobieżnego zapoznania się z materiałem, co więcej, rzadko który zapoznał się z tym co powinno być najważniejszym wyznacznikiem jakości muzyki filmowej, czyli oddziaływaniem w filmie. Zamiast tego mnożą się uderzające w płaczliwy ton opinie o upadku muzyki filmowej, okraszone bogatym złorzeczeniem krytykom Amerykańskiej Akademii Filmowej, którzy takie „barachło” nominowali do Oskarów.

Moja opinia jest jednak odmienna. Uważam, że kompozycja A. R. Rahmana niesie w sobie ciekawą odmianę, od coraz bardziej zjadającej swój własny ogon klasycznej muzyki filmowej. Co więcej przy zaakceptowaniu pewnych rządzących nią reguł objawia swoją prawdziwą wartość i bez wątpienia niesie w sobie wiele smaczków.

Pierwszą z tych reguł jest zrozumienie, że mamy do czynienia z hollywoodzkim kinem, które utrzymane jest jednak w bollywodzkim stylu. To wymusza od muzyki pewien specyficzny kształt, nastawiony na bardziej wyeksponowaną obecność piosenek, grających tu tak samo ważną rolę jak score. W przeciwieństwie jednak do wielu utrzymanych w podobnych konwencjach mariaży „Slumdog” zaskakuje (bardzo pozytywną) jednością materiału. Score stworzony jest według schematu piosenkowego (widać to choćby w otwierającym płytę utworze O … Saya gdzie bez rozbicia dla struktury połączony jest etniczny score z rapowanym refrenem). Co więcej Rahman komponując według tej zasady swoją ilustrację nie rozbija całości dodając płycie przebojowości, której próżno szukać przy klasycznie skompilowanych soundtrackach. Niezwykle istotną rzeczą jest to, że Hindus potrafił doskonale porozumieć się z gwiazdami muzyki popularnej (M.I.A, BlaaZe) i zacząć mówić ich językiem. Nie w sposób pretensjonalny, lecz bardzo naturalnie, bez wymuszenia. Jego muzyka ilustracyjna harmonijnie wpasowuje się we współczesne myślenie o muzyce pop, dzięki czemu obie warstwy nawzajem się wspierają. Mam tu na myśli przede wszystkim aspekt promocyjny. To bowiem przebojowe, znane już z wcześniejszej płyty M.I.A. Paper Planes zwróciło uwagę zwykłego słuchacza na soundtrack. I gdy ten statystyczny śmiertelnik sięgnął po kompozycję Rahmana, nie mógł czuć się zawiedziony. Nie otrzymał bowiem zwyczajnej muzyki filmowej (zbyt trudnej do zaakceptowania przez nie wyrobionego odbiorcę), lecz hybrydę która nawet w części instrumentalnej brzmi jak piosenki.

Drugim elementem, który musimy zaakceptować, aby zrozumieć w pełni jakość kompozycji Rahmana jest typowo bollywodzka warstwa muzyczna prezentowana w takich utworach jak choćby Ringa Ringa, czy Jai Ho. Nie każdy jest w stanie zaakceptować taką muzykę. Trochę przypomina to sprawę z umieszczoną na partyturze z „Brokeback Mountain” muzyką country. Wielu nie mogło jej słuchać, jednak chyba nikt nie odważyłby się jej z płyty wyrzucić. To ona bowiem tworzyła ramy filmu Anga Lee. Tak samo jest tutaj. Bollywodzki styl tworzy kontekst. Stąd tak ważne dla właściwego zrouzmienia muzyki jest obejrzenie filmu, w którym ta muzyka naprawdę nabiera barw i wielowymiarowości. Nie tylko wspomaga akcję swoją świetną dynamiką (najlepszy na płycie Mausam & Escape), ale potrafi budować grozę (Riots), czy uwypuklać, nieco plastykowo oddane uczucie Jamala do Latiki (Latika’s Theme).

Te wielkie pochwały dla soundtracku Rahmana mają na celu pokazanie, że mimo wielkiego oburzenia środowiska krytyków muzyki filmowej, to naprawdę dobra muzyka, która spełnia trzy ważne kryteria. Po pierwsze jest wspaniale dopasowana do obrazu. Naprawdę czuć ją w filmie i bez dwóch zdań mogę napisać, że stanowi ona jeden z najjaśniejszych punktów obrazu Danny’ego Boyla. Po drugie jest przebojowa, dzięki czemu zwraca na siebie uwagę osób, dla których soundtracki kojarzą się zwykle z nic nie wartymi płytami, zalegającymi w wielkich koszach ustawionych w marketach. Po trzecie wreszcie, hybryda Rahmana wnosi świeże spojrzenie na ilustrację filmową, pokazując, że gatunek ten może być doskonałą okazją do twórczego dialogu pomiędzy artystami tworzących pop, a ludźmi zajmującymi się na co dzień pisaniem pod obraz.

Na koniec niezbędne jest także ustosunkowanie się do oskarowej nominacji dla tej muzyki. Moim zdaniem, mimo całego zachwytu dla tej płyty, uważam że nie powinna być zakwalifikowana do kategorii original music score. Powodem jest to, że w istocie to przede wszystkim piosenki budują klimat tego filmu i to właśnie piosenki najbardziej zapadają słuchaczowi w pamięć. Oczywiście one też zostały stworzone przez Rahmana, nie zmienia to jednak faktu, że muzyki stricte ilustracyjnej jest za mało żeby bez zastrzeżeń stawiać je z pełnorkiestrowymi partyturami. Nie oznacza to jednak, że skoro już akademia nagięła swoje zasady i postanowiła docenić Hindusa, to teraz będę urządzał greckie tragedie. Nie ma sensu, bo ostatecznie ta muzyka jest naprawdę dobra. Może nieco kuleje jej ekspozycja na soundtracku, może czasami zbyt mocno grawituje w kierunku kiczu, może wreszcie niekiedy razi swoją, nie do końca trafioną instrumentacją (elektronika w Millionaire), nie zmienia to jednak w żadnej mierze faktu, że wraz z obrazem wszystkie te mankamenty giną, a całość zwraca uwagę nawet niewyrobionego kinomana. A to jest przecież wyznacznikiem dobrej muzyki filmowej.

Najnowsze recenzje

Komentarze