Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Ponyo On The Cliff

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Michał Turkowski | 11-01-2009 r.

Ponyo on the Cliff to kolejny już film w karierze Hayao Mizayakiego, stanowiący niezbity dowód wielkości mistrza anime. Najnowszy obraz tego niezwykłego twórcy jest zdecydowanie lżejszy w odbiorze niż choćby Nausicaa of the Valley of the Wind, przez co będzie dobrą rozrywką także dla widza nie obeznanego z japońskimi animacjami. Film zrobił na mnie dobre wrażenie, lecz uważam, iż nie jest to klasa dzieł pokroju Spirited Away. Wynika to głównie z większej bajkowości i dziecinności filmu. Ponyo on the Cliff to także kolejny owoc współpracy dwóch wybitnych twórców azjatyckiego kina – wspomnianego już reżysera Hayao Mizayakiego oraz jego przyjaciela, wybitnego kompozytora – Joe Hisaishiego.

Muzyka artysty wskazuje na pewną ewolucję w stylu muzycznym twórcy Spirited Away. Kompozytor dopuszacza się tutaj zmian dotyczących jego muzycznego języka w kinie Mizayakiego. Przede wszystkim zdecydowanie bardziej na uboczu pozostawia fortepian – Japończyk nie eksponuje tego instrumentu z taką częstotliwością, jak we wcześniejszych swoich pracach, wyraźnie też można zauważyć, że brzmienie muzyki jest bardziej klasyczne, nie tak bardzo epickie, jak choćby w Princess Mononoke, ani też lekkie i rozrywkowe – jak to było w My Neighbour Totoro czy Kiki’s Delivery Service. Zmianę można odczuć także w melodycznym prowadzeniu partytury – poprzednie tematy Hisaishiego były bardzo wyraziste, tutaj z kolei nie mają one tak silnego brzmienia. Hisaishi często także klasycyzuje – słychać to głównie po partiach smyczków oraz specyficznych solówkach – zarówno na trąbkę (tu nasuwają się skojarzenia z Howl’s Moving Castle), jak i sekcję drewnianą (głównie w underscore).


Muzyka do Ponyo On The Cliff to score bardzo nierówny. Mamy tu do czynienia jednocześnie z wysokiej klasy kompozycjami, ale także z nużącą muzyką ilustracyjną. W filmie dzieło Japończyka sprawuje się bardzo dobrze, nie ma co ukrywać. Partytura – jak to u Hisaishiego bywa – jest melodyjna; jej warstwa tematyczna zasługuje na uznanie, lecz zaprezentowane przez kompozytora melodie nie są już tak lekkie i przystępne, jak w większości jego prac. Brak też na płycie utworów, które pozwoliłyby w pełni zabrzmieć tematom, rozwinąć im skrzydła. Hisaishi stawia tu raczej na mniej skomplikowane motywy, wkomponowując je w każdy z elementów swojej muzyki. Główną rolę odgrywa jednak temat z Deep Sea Ranch, który często przewija się przez partyturę Japończyka. Pierwsze nuty tej prostej melodii narzucają nieodparte skojarzenia z niezapomnianym motywem z My Neighbour Totoro tego kompozytora. Temat ten wykorzystuje twórca w różnorakich aranżacjach, jednak najczęściej rozpisany jest on na instrumenty dęte drewniane. Największą ciekawostką partytury Japończyka jest znakomite użycie partii chóralnych i wokali, jak choćby poruszający sopran w Mother of The Sea. Twórca kreuje odrealnioną, magiczną atmosferę, wyjętą wprost z marzeń sennych. Przepiękne partie wokalne i chóralne przewijają się przez album i stanowią jego najlepsze momenty. Chóry nie były przez Hisaishiego zbyt często stosowane w jego dotychczasowych partyturach, lecz to właśnie Ponyo On The Cliff może poszczycić się najbardziej emocjonalnymi wykonaniami chóralnymi.

Warto przyjrzeć się muzyce akcji. Pomimo iż Hisaishi nie uchodził nigdy za mistrza action score, to w tym przypadku nie zawodzi. Zachwyt budzi przede wszystkim Flight of Ponyo, narzucający skojarzenia z nieśmiertelnym The Flight of The Valkiries Ryszarda Wagnera. Podobieństwa są bardzo wyraźne, głównie w orkiestracji – utwór opiera się na silnej sekcji dętej z górującymi puzonami, którym towarzyszą świdrujące smyczki w tle. Temat ten wykorzystany jest także w porywającym Ponyo Of The Fish Of Wave z dodanym ekscytującym chórem. Równie ciekawie prezentują się utwory, takie jak np. Toki San, oraz urocze marszyki, które starają się brzmieć dumnie, lecz ich wydźwięk jest głównie dowcipny – są to Fleet March I, oraz Fleet March II .


Hisaishi nie byłby sobą, gdyby nie pojawiły się w jego muzyce momenty czystego, nieskazitelnego piękna. Imponujące skrzypcowe solo ubarwia Night of The Meteor oraz Song of Praise for Mother and the Sea. Prześliczny jest także Underwater Town z cudownym wykorzystaniem kobiecego wokalu. Siłę emocjonalną prezentuje też niezwykle natchniony Mothers Love z cudownym chórem, niestety trwający niecałe 50 sekund… Równie ładny jest Finale, wykorzystujący na pierwszym planie dość rzadki na tym score fortepian, na którym gra sam kompozytor. Niestety, i ten utwór jest zaskakująco krótki – trwa on tylko 44 sekundy…

W tym miejscu wyłania się największy problem Ponyo on the Cliff, jakim jest montaż płyty, złożonej z 36 (!) utworów. Średnia trwania jednej kompozycji to czas pomiędzy półtorej a dwiema minutami, a nie brak także kompozycji kilkudziesięciosekundowych, a mamy tylko 3 utwory, których długość przekracza 3 minuty. Łatwo zauważyć, iż muzyka, którą słyszymy na płycie, została bez jakichś większych zmian wyrwana z ram obrazu i w takiej też postaci trafiła na krążek. Połączenie utworów w większe całości niewątpliwie wpłynęłoby na słuchalność albumu, która mocno traci ze względu na krótkie kawałki. Kolejnym problemem jest długość samej płyty – niemal 70 minut to za dużo jak na tego typu materiał. Mam tu głównie na myśli nużący z biegiem czasu mickey mousing – tak się bowiem składa, że obcując z partyturą, możemy łatwo stracić z nią kontakt. Hisaishi opiera underscore na skocznych motywach wykonanych na fletach, klarnetach i obojach w towarzystwie szarpanych smyczków i stoi on na dobrym poziomie, lecz jest go stanowczo zbyt dużo, a w jego morzu toną najlepsze fragmenty muzyki. Skrócenie płyty o ok 10 minut byłoby z pewnością dobrym rozwiązaniem. Dyskusyjna jest także kwestia dotycząca piosenki o wdzięcznym tytule Gake no Ue no Ponyo (Film Version) – to śmieszny wręcz rozbrajający song, lecz osobiście do gustu mi nie przypadł, być może ze względu na jego nadmierną infantylność.

Na Ponyo On The Cliff czekałem z niecierpliwością. Niestety, jestem nieco zawiedziony efektem końcowym pracy Japończyka. Pomimo iż nie można odmówić tej partyturze wysokiej klasy, magii ani też kilku naprawdę dobrych i ślicznych kawałków, to jednak końcowy rezultat nie jest zachwycający. Ponyo on The Cliff po prostu rozczarowuje, przy czym zdaję sobie sprawę, że główną tego przyczyną jest fatalny montaż płyty… Jestem niemalże pewien, że za jakiś czas pojawi się wydanie Symphonic Suite, które zdecydowanie bardziej będzie godne polecenia. Tymczasem Ponyo On The Cliff w tej wersji jest kąskiem skierowanym głównie dla fanów kompozytora. Okazuje się bowiem, że ze stricte ilustracyjnego morza partytury trudno jest wyłowić jej najbardziej interesujące, i tak krótkie fragmenty. Twórca stworzył niezłą partyturę, lecz jej ocena jest dla mnie dość problematyczna. Dla fanów Hisaishiego jest to pozycja obowiązkowa, pozostałym radzę się zastanowić.

src=”https://filmmusic.pl/images/covers/arty/ponyo1.jpg”>

Inne recenzje z serii:

  • Ponyo (image album)
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze