Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Johan Söderqvist

Let the Right One In (Pozwól mi wejść)

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 05-01-2009 r.

Najpierw była książka Låt den rätte komma in (u nas jako Wpuść mnie), po której Johna Ajvide Lindqvista określano mianem szwedzkiego Stephena Kinga. Coś w tym jest, bo jakbym chciał porównać styl jaki w tej powieści zaprezentował Skandynaw z twórczością któregoś ze znanych pisarzy grozy, to pierwszym skojarzeniem będzie właśnie King. Podobnie jak u Amerykanina (a może nawet bardziej) mamy tu bowiem rozbudowaną część psychologiczną i dramatyczną, które momentami dominują nad wątkiem horrorowym. W 2008 roku Szwedzi zdecydowali się przenieść na duży ekran książkę, która do tego czasu zdołała zyskać sobie czytelników w sporej części świata, w tym także i w naszym kraju. Scenariusz napisał sam Lindqvist, a obraz wyreżyserował praktycznie nieznany poza ojczyzną Tomas Alfredson. Ekranizacja okazała się nad wyraz udana, dzięki pewnym niezbędnym cięciom i zmianom fabularnym nadając opowiadanej historii jeszcze trochę uroku i tajemniczości. Zważywszy na sukces filmu i liczne nagrody, także w USA, zdziwiło mnie gdy przeczytałem, że ostatecznie Szwecja zdecydowała się wystawić innego kandydata do oscarowej walki. Jeśli to prawda, to szkoda, bo chyba Låt den rätte komma in miałby sporą szansę przynajmniej na nominację. Mimo, że to ciągle horror.

Horror to jednak zdecydowanie odmienny nie tylko od standardowej sieczki made in USA, a nawet od bardziej wyważonych obrazów rodem z Azji czy Europy. Podobnie jak książka równoważy wątek grozy z wątkiem przyjaźni dwóch dwunastoletnich outsiderów: gnębionego w szkole Oskara i jego tajemniczej sąsiadki Eli, która okazuje się być wampirem. Ponadto film to surowy i oszczędny w środkach nie epatuje krwią ani przemocą – to wszystko jest jakby na drugim planie – już pierwsze morderstwo oglądamy ze znacznego dystansu i z pomiędzy drzew i mniej więcej tak już będzie do końca. Także jeśli chodzi o wampiryczne przemiany i nadludzkie możliwości Eli – praktycznie wszystko pozostaje w sferze domysłów i wyobraźni widza.

Dostosowuje się do tego oprawa muzyczna, równie oszczędna i subtelna a reżyser w wielu scenach woli zdać się na ciszę, choć nie zabraknie i standardowych horrorowych chwytów, z wejściami atonalnych orkiestrowych fragmentów na czele. Mimo to muzyka nie tylko bardzo dobrze sprawuje się w samym filmie, ale i zostaje w pamięci widza, a to za sprawą ślicznego tematu, któremu parę razy Alfredson pozwoli się rozwinąć i wyjść na plan pierwszy. Na albumie został on określony mianem tematu Eli, choć śledząc jego występowanie w obrazie, to prędzej przypisałbym go Oskarowi, czy po prostu określił jako temat przyjaźni dwójki głównych bohaterów. Te rozważania wszakże nie mają większego znaczenia, bo jakkolwiek by go nie nazwać, temat to po prostu uroczy, subtelny i emocjonalny zarazem. Kompozytor muzyki – dość znany w rodzimej Szwecji Johan Söderqvist (a w Europie nieco rozpoznawany po kilku wyróżnieniach za kompozycję do Brødre z 2004r.) może być dla wielu za sprawą Eli’s Theme muzycznym odkryciem 2008 roku, ale tych którzy trochę mocniej orientują się w muzyce filmowej naszego kontynentu pewnie jego możliwości nie zaskoczyły, tym bardziej iż już jego debiutancki score Agnes Cecilia wyróżniał się urokliwym lirycznym tematem.

Temat Eli jest prezentowany na soundtracku w ilości satysfakcjonującej z pewnością każdego, komu on się spodobał, a co ważniejsze nie mamy do czynienia tylko z jedną i tą samą aranżacją, ale usłyszymy go i w wydaniu na smyczki (Eli’s Theme), fortepian (Oscar in Love) czy gitarę (The Father). Pozostałe elementy score nie wzbudzają niestety już żadnego zachwytu, choć patrząc zarówno przez pryzmat kompozytorskiego warsztatu, jak i filmowej funkcjonalności trudno się czegoś przyczepić. Stanowią jednak głównie underscore, zupełnie znośny, co trzeba powiedzieć, jednakże mający za cel głównie kreślenie przy pomocy słowackiej orkiestry, wspomaganej paroma nietypowymi instrumentami (jak waterphone, na którym gra sam kompozytor) przygnębiającej czy wręcz depresyjnej atmosfery zaśnieżonych i spowitych mrokiem nocy osiedli ze sztokholmskiego przedmieścia. Po wyłączeniu tematu głównego znajdzie się tu ciągle kilka zupełnie niezłych fragmentów (smyczkowy dramatyzm Oscar Strikes Back czy fortepianowa subtelność Death of Håkan) jednak przyznam szczerze, że uogólniające potraktowanie owej reszty jako „nieprzeszkadzającego przerywnika” między kolejnymi wejściami tematu nie będzie dla niej wcale mocno krzywdzące. Trzeba jednak dodać, że proporcje pomiędzy tym „przerywnikiem” a częścią tematyczną oraz ich rozłożenie na przekroju krążka, zdają się być optymalne.

W filmie obok score’u Söderqvista pojawia się jeszcze kilka piosenek źródłowych – szwedzki pop/rock z lat 80. (w tym okresie toczy się akcja filmu), który jednak nie znalazł choćby jednego przedstawiciela na albumie. Zastanawiam się, czy jest to podyktowane chęcią zachowania jednorodności stylistycznej i skupieniu się na tym, co najważniejsze, czyli na muzyce ilustracyjnej, czy też wynika to z kwestii prawno-finansowych. Osobiście nie wyrażam jakiejś tęsknoty za tymi utworami, które pewnie nic in plus do oceny finalnej by nie wniosły, niemniej przyznaję, że jedna z nich, występująca w finałowej scenie na basenie, anglojęzyczna Flash in the Night zespołu Secret Service nawet mi się spodobała. Zresztą swego czasu, w roku 1982, był to ponoć hit nie tylko w Szwecji. Jednak mając do wyboru poprzetykanie score piosenkami lub ich totalny brak, zdecydowanie wolę to drugie.

Choć ostateczna ocena muzyki z Let the Right One In nie jest może jakoś nadzwyczaj zachęcająca, to warto sięgnąć po kompozycję Söderqvista, bo nawet jeśli spodoba się wam tu tylko temat, to będzie to aż temat. W czasach kiedy zalewają nas puste i bezbarwne, anonimowe ilustracje, Pozwól mi wejść dzięki temu tematowi mówi własnym głosem i potrafi wyróżnić się czymś pośród innych soundtracków. W czasach, kiedy Hollywood jakoby starało się nam wmówić, że tematyczność nie jest w modzie, że jest banalna i nieatrakcyjna, Johan Söderqvist pokazuje, że wcale nie musimy w to wierzyć.

Najnowsze recenzje

Komentarze