Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Basil Poledouris

Big Wednesday (Wielka Środa)

(1978/2004)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 08-11-2008 r.

Big Wednesday to swoista odpowiedź Johna Milliusa na Amerykańskie Graffiti George’a Lucasa, tyle że tutaj grupa nastoletnich bohaterów, podobnie jak reżyser, dorasta w południowej Kalifornii i pasjonuje się surfingiem. Choć film uchodzi za najlepszy film o surferach, to nie doczekał się popularności i kultowości porównywalnej z obrazem Lucasa, notabene należącego do tego samego pokolenia absolwentów USC, co Millius, a które na przełomie lat 70. i 80. wywróciło światową kinematografię do góry nogami. Film jest to zatem niewątpliwie ważny dla Milliusa, jednak obecnie trochę zapomniany a w naszym kraju niemal nieznany i kojarzony chyba tylko wśród fanów ścieżek dźwiękowych. Dlaczego? Dlatego, że był on pierwszym dużym projektem innego wychowanka kalifornijskiej uczelni filmowej – pewnego wtenczas młodego kompozytora rodem z Kansas City. Nie był to jego debiut sensu stricte, bo miał już Amerykanin na koncie parę elektronicznych i kameralnych kompozycji do obrazów studenckich, telewizyjnych oraz do kiepskich filmów klasy Z (bo do klasy B to im daleko), jednak po raz pierwszy miał okazję napisać score na całkiem solidną orkiestrę. I tak światu objawił się Basil Poledouris.

Trzeba przyznać, że tak jak Williams miał Spielberga i Lucasa, a Morricone miał Leone, którzy to reżyserzy pozwolili rozwinąć skrzydła kompozytorom i uczynili z nich gwiazdy, tak samo Basil Poledouris miał swojego przyjaciela ze studiów Johna Milliusa. Powszechnie znanym jest fakt, że Dino de Laurentis chciał, by w Conanie Barbarzyńcy za ścieżkę dźwiękową robiły piosenki popowe i rockowe, ale na całe szczęście reżyser uparł się, by postawić na swoim i udźwiękowić film potężną, monumentalną orkiestrową partyturą. Podobnie było z Wielką Środą. Słoneczna Kalifornia, ocean, surfing, opalone nastolatki… Producenci z Warner Bros bardzo chcieli, by muzykę stworzył zespół Beach Boys, a i grupa podobno była chętna, jednak Millius nie przepadał za ich twórczością i koniec końców pomysł upadł. Wprawdzie w filmie pojawiają się fragmenty piosenek z lat 60. a dwie instrumentalne ich wersje nagrał nawet sam Poledouris, to jednak znalazło się w obrazie bardzo dużo miejsca pod zasadnczy score. A jako że Gwiezdne Wojny przywróciły do łask Hollywoodu spektakularne, symfoniczne partytury, przeto producenci nie grymasili specjalnie na konieczność opłacenia kilkudziesięcioosobowej orkiestry. Przy okazji warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden szczęśliwy dla Poledourisa traf. Kompozytor chciał, by orkiestratorem był doświadczony Gus Levene, ale że ten akurat był zajęty, to Basil zdecydował się w zastępstwie zatrudnić Greiga McRitchie’go. Jak trafna była to decyzja świadczy fakt, że odtąd aż do śmierci orkiestratora w 1997r. kwitła nie tylko znakomita współpraca ale i przyjaźń obu panów.

Wróćmy jednak do samej kompozycji, która ponad ćwierć wieku nie mogła doczekać się oficjalnego wydania, a krążące po świecie bootlegi nie mogły z pewnością zadowolić fanów Basila. W 2004 roku dzięki Lukasowi Kendallowi i Film Score Monthly zremasterowana ścieżka z Big Wednesday wreszcie znalazła się na upakowanym po brzegi, zgrabnie wydanym krążku, w limitowanej do 3000 sztuk edycji. Płytę rozpoczyna utwór otwierający także film a zarazem prezentujący trzy główne tematy całej kompozycji, definiujące zasadniczą stylistykę ścieżki. Na wstępie mamy Passing of the Years – spokojny ale wyrazisty, ciepły i kojący symfoniczny motyw, który wkrótce przechodzi w najbardziej rozpoznawalny element partytury, czyli March of the Hawaiian Kings będący typowym dla Poledourisa fragmentem wzniosłej, epickiej muzyki (choć w roku 1978 sformułowanie „typowy dla Poledourisa” rzecz jasna nie mogłoby jeszcze być użyte). Na koniec usłyszymy liryczny Three Friends Theme rozpisany na gitarę w charakterystycznym hawajskim stylu „slack-key”.

Te trzy charakterystyczne elementy przenikać się będą na przestrzeni dalszej części albumu, wraz z utrzymanymi w podobnym tonie motywami pobocznymi, z których pierwsze przedstawi nam już drugi na płycie utwór. Ta stylistyka przepleciona zostanie jeszcze piosenkami w wersji śpiewanej (Crumple Car w wykonaniu współscenarzysty filmu Denny’ego Aeberga) lub instrumentalnej (poledourisowska aranżacja Green Onions), tradycyjną muzyką czerpiącą głównie z meksykańskiego folkloru (np. Bear’s Shack czy La Golondrina), oraz oczywiście odrobiną eleganckiego underscore czy poledourisowskiego dramatyzmu. Skoro zdecydowałem się już na wymienienie z tytułów kilku charakterystycznych spośród 23 zasadniczych utworów soundtracka i 10 ścieżek bonusowych zawierających różnorakie wersje alternatywne i muzykę źródłową, to nie odmówię sobie również zwrócenia uwagi na najciekawsze moim zdaniem fragmenty albumu. Należą do nich wszelkie wersje Passing of the Years a zwłaszcza najbardziej intensywne fragmenty części III i IV oraz różne tryumfalne, energiczne wejścia Marszu Hawajskich Króli, szczególnie w kapitalnie rozwijającym się Jack’s Back i jego dopełnieniu a także Big Wednesday Montage. Moim faworytem płyty pozostanie chyba jednak Jack Surfs Alone – kawałek bardzo emocjonalny i zainspirowany, trochę wzniosły jakby wyrażający podziw dla potęgi oceanu, a jednocześnie nieco dramatyczny jakby obrazujący wewnętrzne przeżycia jednej z postaci filmu. Słuchając go nie trudno wyobrazić sobie bohatera sufrującego samotnie na falach…

Co jednak w tym wszystkim najbardziej rzuca się w uszy i to już przy pobieżnym kontakcie z muzyką z Big Wednesday, to niepodrabialny styl Poledourisa, styl do jakiego przywykliśmy słuchając jego późniejszych prac. Amerykanin wszedł do wielkiego kina niczym ktoś doświadczony już w pisaniu niefilmowych symfonicznych prac, z w pełni ukształtowanym własnym muzycznym głosem. To nie brzmi jak jakiś „wczesny Poledouris” czy ktoś, kto próbuje się odnaleźć naśladując np. Rozsę czy Williamsa (nawet jeśli jakieś drobne podobieństwa do prac tych twórców czy muzyki klasycznej jesteśmy w stanie w Big Wednesday wychwycić). Gdybym nie wiedział, nie potrafiłbym słuchając tylko muzyki, wskazać daty jej powstania. Równie dobrze Poledouris mógłby ją napisać na przełomie lat 80. i 90, a wyczuwalne konotacje z innymi „oceanicznymi” partyturami kompozytora – Wind oraz Free Willy mogłyby być tak samo zaczątkiem faktycznie rozwiniętych później muzycznych idei, jak i ich echem. Jak na debiut w filmie kinowym młodego 33-letniego twórcy Big Wednesday jest score’m wręcz zaskakująco dobrym. Przecież będąc dokładnie w tym samym wieku taki Ennio Morricone w ogóle debiutował w muzyce filmowej mocno przeciętnym Faszystą.

Cały album z muzyką z Wielkiej Środy, jak niejedno podobne wydanie, jest trochę za długi. Nienajlepiej wypadają też te nagłe zmiany stylistyki, kiedy to po pełnym symfonicznego splendoru temacie dostajemy w następnym utworze gitarową piosenkę, meksykański folk, popową elektronikę Liquid Dreams czy też kilka innych dziwadeł (jak Cosmic Indifference). Jednak na takie drobiazgi nie powinno się zwracać większej uwagi i trzeba docenić to, że w końcu w ogóle wydano ten score, który co jak co, ale na takie porządne wydanie na pewno zasłużył. Wyposażone w ładną 20-stronicową książeczkę, wydanie Film Score Monthly jest oczywiście pozycją typowo kolekcjonerską, skierowaną dla największych miłośników muzyki filmowej, wyrobionych i obeznanych w gatunku, lubiących mieć na półce ciekawe rarytasy, oraz dla wszystkich zagorzałych fanów Basila Poledourisa. Każdy z nich, nawet jeśli nie od razu doceni wartość tego soundtracka, nawet jeśli z początku będzie kręcił nosem na hawajskie gitary, to po głębszym zapoznaniu się z muzyką powinien docenić pracę kompozytora i być usatysfakcjonowanym z nabytego krążka. Jest to niewątpliwie jedna z najważniejszych ścieżek dźwiękowych w karierze tego sympatycznego twórcy, którego talentu w dzisiejszych, mało fascynujących dla muzyki filmowej czasach, tak bardzo brakuje.

Najnowsze recenzje

Komentarze