Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Mark Snow

X-Files: I want to believe (Z Archiwum X: Chcę Wierzyć)

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 25-10-2008 r.

Kultowy serial o agentach badających zjawiska paranormalne, Z Archiwum X, po kilku całkiem interesujących sezonach zaczął powoli gnić od środka. Kiedy już w końcu dokonał swojego żywota, po kilku latach od tego wydarzenia chciwi i żadni kolejnych profitów twórcy, postanowili wykopać rozkładający się już zewłok serialowy, by w wielką pompą przenieść go na ekrany kinowe. Jeżeli ktoś miał nadzieję na przynajmniej częściową rehabilitację serii tym komercyjnym zabiegiem, cóż, rozczarował się gorzko. Z Archiwum X: Chcę Wierzyć, to żałosne filmidło odcinające kupony z niegdysiejszej popularności serialowego odpowiednika. Mizerna fabuła, prostackie dialogi, statyczna gra aktorów… Niewiele tu elementów, które mogłoby pobudzić wyobraźnię miłośnika przygód agentów Muldera i Sculy. Problem nie omija również warstwy muzycznej.

Mark Snow, to kompozytor, który przez ponad 9 lat współpracował z Chrisem Carterem, tworząc oprawy muzyczne do jego kultowego serialu. Naturalne zatem, że ten postanowił raz jeszcze postawić na sprawdzoną kartę zatrudniając Snowa do ilustracji I Want to Belive. Słuszności owej decyzji, jak wiele oczekujących filmu osób, nie śmiałem na początku podważać, bo któż inny jak nie on mógłby poradzić sobie z ciążącym na nowej kinowej produkcji dziewięcioletnim bagażem tematycznym? Dostając większy budżet na sfinansowanie orkiestry i całej machiny produkcyjnej pozwalającej wyjść kompozytorowi z czterech ścian swojego studia, gdzie dzień w dzień tworzył elektroniczne kawałki, narobiły tylko nadziei rzeszom fanów na unikatowe, spektakularne dzieło muzyczne. Jak się niestety później okazało, Mark Snow „spektakularnie” zmarnował ową szansę. Cóż bowiem otrzymaliśmy poza poprawną do bólu ilustracją?

Dosłownie nic! Niekończące się pokłady underscore’u, wylewające się z każdej minuty partytury, skutecznie zabiły poprawne relacje na linii ścieżka-słuchacz, dostarczając tego samego, serialowego rzemiosła, oprawionego ino w symfoniczne ramy. O ile poprzestaje się na samym obrazie filmowym, ciężaru owej ilustracji nie czuje się tak bardzo… Właściwie nic się nie czuje, bo partytura rozpływa się pomiędzy poszczególnymi scenami akcji. W momencie, gdy jednak próbujemy zmierzyć się z nią poza filmem… No cóż. Musimy uzbroić się w cierpliwość, aby dotrwać do końca. Konstrukcja albumu wydanego przez Decca nie ułatwia dodatkowo sprawy. 72-minutowy krążek nuży niezmiernie i odpycha nadmierną ilością średniej klasy materiału. Nie bójmy się tego powiedzieć. Snow zrobił strasznie bezpłciowy score, który poza filmem nie ma większej racji bytu. Im bardziej się zagłębiamy w soundtrack, tym bardziej się o tym przekonujemy…

Największym mankamentem tej partytury jest fakt, że nie posiada ona żadnego charakterystycznego tematu głównego. Wszystko na czym bazuje, to dotychczasowe formy muzyczne i metody ilustracyjne znane z serialu. Biorąc pod uwagę charakter projektu, Snow powinien pokusić się o przynajmniej minimum kreatywności. Zamiast tego kliszuje standardy, bawi się w krawca, który łata każdą napotkaną po drodze dziurę w filmie tanim płótnem muzycznym. Jak już bowiem wspomniałem partytura ma charakter underscore’owy. Znaczy to ni mniej ni więcej, że przez bitą godzinę elektroniczny suspense zlany z orkiestrowymi dysonansami lub jałowymi solówkami fortepianowymi wystawiać będzie nasze uszy na próbę. Wszystko rzecz jasna o niezbyt wyrafinowanej fakturze. Niekiedy wspomniany wyżej miszmasz przynosi jednak wymierne skutki w postaci całkiem przyzwoicie prezentującego się No Cures/Looking for Fox lub The Surgery. Na ogół jednak nie ma na czym zawiesić ucha. Akcja nie prezentuje się również zbyt okazale. Sprowadza się do typowego dla thrillerów i niektórych filmów grozy podbijania orkiestry w dramatycznych momentach. Jest to tym samym jeden z niewielu momentów kiedy muzyka staje się bardziej wyrazista, choć, trzeba zaznaczyć, nie koniecznie melodyjna.

Kiedy zaczynamy więc już na dobre usypiać, na horyzoncie pojawia się coś fajnego – remiks tematu przewodniego serii autorstwa UNKLE. Sama konwencja nie robi wielkiego wrażenia, bo klubowe przeróbki oryginalnych tematów nie przyprawiają raczej miłośnika muzyki filmowej o wielkie emocje. W tym przypadku jest nieco inaczej, a to za sprawą całkiem ładnie wkompilowanych w tło smyczków wykonującym melodię tematu. Ot taki przyjemny w odsłuchu komercyjny szlagier dla wychowanków MTV i VIVA. Następujący po nim kolejny kawałek UNCLE, Broken w swojej neutralności ni grzeje ni ziębi. Zamykający krążek kiczowaty, Dying 2 Live autorstwa Xzibit to już czysty zabieg marketingowy producentów.

Kupić, albo nie kupić – oto jest pytanie. Odpowiedź jest prosta. Jeżeli jesteś ortodoksyjnym fanem Z Archiwum X, to i tak kupisz ten album, nie ważne jak kiepski by on był. Całej reszcie proponowałbym jednak zainwestować pieniądze w cokolwiek innego – może jakąś książkę dla odmiany…

Najnowsze recenzje

Komentarze