Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Planet of the Apes (Planeta Małp)

(1968/1997)
-,-
Oceń tytuł:
Przemek Korpus | 15-04-2007 r.

Znaczący rozkwit kina science-fiction miał miejsce na przełomie lat 60 i 70. Wtedy to właśnie powstawało wiele legendarnych filmów, których metaforyczna wymowa często niejednokrotnie podejmowała krytykę wielu ustrojów politycznych oraz stosunku ludzkości do masowych problemów natury egzystencjalnej oraz moralnej w ówczesnym „brudnym” świecie.

W 1968 r. Franklin J. Shaffner nakręcił unikatowe przedstawiające futurystyczny świat dzieło, w którym zdegradowani do poziomu zwierząt ludzie stali się niewolnikami wysoko rozwiniętych człekokształtnych małp. Film zawierał masę niesłychanie pouczających alegorii, które w owych czasach stawały się zagrożeniem dla ludzkości. Filmem owym była Planeta Małp, dzieło które zyskało status kultowego. Pomimo upływu lat wciąż z radością zasiadamy przed naszymi telewizyjnymi kineskopami, podziwiając jak na te czasy znakomitą pracę charakteryzatorów, oraz niespotykane jak na tak niski budżet efekty specjalne. Świetny pomysł wyjściowy produkcja zawdzięcza klasycznej już powieści Pierre’a Boulle’a, pod tym samym tytułem. Projekt zapisał się w pamięci ludzi na długo. Wyciągali oni, bowiem z niego odpowiednią naukę oraz przestrogę. Naukę, która przede wszystkim potępiała rasizm oraz przestrogę przed nonszalancją ówczesnych „panów świata”, którzy przez swą głupotę mogli doprowadzić do nuklearnej eksterminacji ludzkości poprzez wiele spekulacyjno-politycznych niedomówień. Do aranżacji muzycznej podszedł Jerry Goldsmith. Współpraca przy filmie z Shaffnerem zaowocowała późniejszą przyjaźnią z reżyserem, który jeszcze kilkakrotnie prosił Goldsmitha o stworzenie oprawy muzycznej do swoich filmów (Patton, Pappilon).

Z początku myślałem, że dostane wynik muzycznie odpowiadający budowie Star Treku. Z mocnym tematem przewodnim i dynamiczna muzyką akcji. To co usłyszałem dosłownie wbiło mnie w fotel początkowo z zachwytu nad oryginalnością a później nad jej znakomitym technicznym wykonaniem. Wypuszczony przez Varese Sarabande 1997r score zawierał 18 pozycji, co dawało grubo ponad godzinę muzyki. Wśród wielu kompozycji znajduje się troszkę przydługa (ponad 16 minut) suita Escape From The Planet Of The Apes. Ścieżka nagrywana była jeszcze w systemie analogowym i gdzieniegdzie mogą nas denerwować pojawiające się szumy i trzaski.

Goldsmith podszedł do ścieżki z wielkim poświeceniem. Jak wynika z pogłosek podczas sesji nagraniowej Jerry miał na sobie maskę małpy w czasie kiedy dyrygował orkiestrą. Ta komiczna i zarazem niecodzienna sytuacja świadczyła jedynie klasie kompozytora, który wczuł się dogłębnie w swoją pracę. Goldsmith zaserwował nam niezwykłe unikalny i ponadczasowy soundtrack. Jerry analizując film przed rozpoczęciem układania nut doskonale wyczuł i oddał panujący tam klimat, a co więcej rozpisał i wykreował niezwykle psychologiczny muzycznie świat. Kompozytor wykorzystując awangardowe techniki aranżacji oraz często archaiczną orkiestracje stworzył niezwykle oryginalny projekt. Barbarzyńsko brzmiące dźwięki pojawiające się w zaskakujących momentach doskonale obrazowały prymitywne i totalitarne społeczeństwo małp. Zarazem stały się wyznacznikiem dla tego gatunku niesłychanie dobitnie akcentując ich zachowanie wygląd oraz charakter. Maestro, bowiem używał w utworach brzmień, które do dziś stanowią zagadkę w ich 100% odszyfrowaniu. Kto inny, jak nie Goldsmith wpadłby aby na gruncie muzyki filmowej zastąpić tradycyjne talerze perkusyjne dźwiękiem uderzanych o siebie miseczek (The Searchers, New Mate) W projekcie Jerry używa starożytnego baraniego rogu, którego wydobywający się wyjący dźwięk specyficznie utożsamia się z człekokształtnymi istotami z planety(The Hunt). Wykreowany świat szokuje zdumiewa wręcz powala swoja oryginalnością! Na dodatek wszystko jest tutaj do końca przemyślane i ma swoją ogromną rolę w tworzeniu tego „małpiego” klimatu. Ze zdumieniem oraz ogromnym podziwem spojrzałem na ścieżkę, gdy udało mi się dowiedzieć, iż rezygnując z typowych bębnów perkusyjnych Goldsmith sięga po cuice(brazylijski instrument perkusyjny), który swoim chrząkaniem oraz wydobywającym się nieziemskim dźwiękiem nokautuje słuchacza oryginalnością brzmienia. Jerry z dobrego kompozytora stał się wręcz magikiem czarując nieskazitelną barwą swą kompozycję a przy tym wprowadzając w zdumienie a nawet osłupienie słuchacza. Sam muzyk nie rezygnuje jednak z tradycyjnych instrumentów. Dużo w partyturze fortepianowych pasaży oraz akordów. Blaszaki również mocno dają znać o sobie akcentując każdy takt i jednocześnie wspomagając atmosferę panująca w filmie (głównie przewijająca się trąbka).W tym atmosferycznym projekcie mnóstwo jest pojawiających się motywów pizzicatta oraz kapryśnie i chaotycznie brzmiących dęciaków przy niesamowitej rytmice działania. To co na pewno wszystkich zaskoczy to pojawienie się gitary elektrycznej w 16 minutowej suicie zamykającej cały album. Jej brzmienie (gitary) doskonale wkomponowuje się w aurę panująca w filmie. Sam fakt użycia tego instrumentu świadczy o bogatej palecie przyrządów, z jakich korzysta twórca.

To co mogło wydawać się niemożliwe jednak istnieje a mowa tu o poważnych wadach ów omawianego score’u. Przede wszystkim to brak jakiekolwiek linii melodycznej. Atonalność oraz dysonanse występują niemal w każdym utworze. W większości kawałków posiada ogromny chaos dźwiękowy oraz totalny bałagan muzyczny, który tworzy nieznośną papkę. To przykład muzycznej awangardy lat 60-tych. Muzyka filmowa czerpała wtedy z rozwiązań kompozytorów poważnych. Stąd takie inne nieco podejście do tworzywa. Już nie neoromantyczna wizja w stylu Korngolda czy Steinera, ale właśnie Goldsmithowska awangarda czerpiąca choćby od Strawińskiego. Dodatkowo dochodzi fakt obrazowości całej partytury. Jest ona idealnie wygenerowana oraz zgrana niestety wyłącznie dla potrzeb filmu. Słuchacz będzie musiał nie lada wysilić się by spróbować strawić tą topornie (niestety) brzmiąca ścieżkę. Czasem staje się po prostu nieznośnie i nudno. To ogromne wady świadczące o tym iż ścieżka Jerry’ego nie jest adresowana do wszystkich, a raczej do wąskiego grona słuchaczy. Warto też wspomnieć o inspiracjach muzycznych Jerry’ego, który wyraźnie wzorował się na muzyce Alexa Northa.

Na koniec należy odpowiedzieć na pytanie, do kogo adresowana jest ta niecodzienna praca kompozytora. Nasuwa się od razu spostrzeżenie, iż po soundtrack przeważnie powinni sięgnąć Ci, którzy doceniają zalety ilustracyjnego charakteru płyty. Fani filmu, którzy będą chcieli poczuć tą niezwykłą atmosferę panującą na ścieżce. Specyficzna orkiestracja zdecydowanie zniechęci do siebie tradycyjnych słuchaczy. Zbyt pochopny zakup(tak naprawdę ciężkiego do znalezienia w popularnych sklepach score’u) może okazać się dla większości zmarnowaniem wydanych pieniędzy. Więc jeśli ktoś nie miał okazji obejrzenia filmu niech lepiej odłoży myśl o zdobyciu tegoż albumu. Jego wartości stricte ilustracyjne mogą bowiem stanowić barierę nie do przejścia dla przeciętnego słuchacza. Podsumowując krótko Goldsmith ociera się tutaj o niekonwencjonalny artyzm wyrazu. Album jest najbardziej oryginalnym arcydziełem kina popularnego, hollywoodzkiego. Najbardziej adekwatnym podsumowaniem będzie w moim odczuciu fraza: Małpie Arcydzieło.

Najnowsze recenzje

Komentarze