Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ramin Djawadi

Iron Man

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 21-06-2008 r.


Jeśli z rozrzewnieniem wspomina się lata 90-te w muzyce filmowej, to przede wszystkim ze względu na rozmaite wysokobudżetowe superprodukcje, do których ludzie pokroju Hornera, Zimmera, Arnolda czy Williamsa potrafili napisać barwne, efektowne i zapadające w pamięć ilustracje, nieraz będące punktem wyjścia dla rodzących się podówczas generacji fanów gatunku. I jeśli krytycznym okiem spogląda się na dzisiejszą jego kondycję, to właśnie za sprawą porównania z tamtą dekadą, choć bowiem miała ona i swoje wady, jednego muzyce tamtych czasów odmówić nie można: duszy i polotu.

Wiele wycierpiał gatunek na przestrzeni ostatnich paru lat i wprawdzie mowa o kryzysie byłaby może nadużyciem – wciąż powstaje wszakże sporo dobrego, wartościowego materiału – to czymś co doskwierać może najbardziej jest fakt, że będące niegdyś gwarantem jakości superprodukcje powoli stają się źródłem największych rozczarowań. Ktoś stwierdzi, że przecież Iron Man to tylko i wyłącznie prosta rozrywka (swoją drogą całkiem sympatyczna) i trudno po niej oczekiwać uniesień czy wyższych doznań, niemniej w oczach wciąż staje mi szalenie niedoceniony Spider-Man Danny’ego Elfmana, który choć napisany do słabiutkiego obrazu, potrafił udanie zdefiniować muzycznie filmową rzeczywistość Człowieka Pająka. Iron Man owszem, próbuje tu i ówdzie mówić czymś na kształt własnego głosu, niemniej rezultaty tej próby są mizerne i wręcz zawstydzające.

Muzyka Djawadiego jest bowiem zatrważająco pusta i bezbarwna, wyprana z emocji i pozbawiona charakteru. Bezmiaru owej nędzy dopełnia fakt, iż na tle tej ilustracji nawet zeszłoroczni Transformers Jablonsky’ego prezentują się całkiem przyzwoicie, bowiem mimo że cała ich warstwa emocjonalna to plastik w czystej postaci, te sztuczne emocje przynajmniej są obecne i nawet jeśli prymitywizm owej kompozycji razi i irytuje, to nie można jej odmówić funkcjonowania na pewnym podstawowym poziomie. W Iron Manie odbiorca nie uświadczy nawet tego – raz , że reżyser filmu Jon Favreau,w odróżnieniu od Michaela Baya, nie decyduje się w zasadzie na wyeksponowanie muzyki przed obraz i pozostawia ją w formie surowego tła; dwa, że tak naprawdę nawet przy silniejszym zaakcentowaniu warstwy ilustracyjnej trudno byłoby znaleźć materiał zapadający w pamięć…

Kompozycja Djawadiego jest bowiem także w samym obrazie mało efektywną tapetą, w której trudno doszukać się indywidualności czy polotu. Intensywne wykorzystanie gitar elektrycznych w sensie formalnym w jakimś stopniu całą ścieżkę oczywiście wyróżnia, niemniej nawet przewijające się przez cały film agresywne riffy (Djawadi sam mówił, że starał się unikać wątków melodycznych) na dłuższą metę zlewają się z resztą tła, które – co tu ukrywać – jest kolejną bezproduktywną wariacją schematu Media Ventures/Remote Control. Początek płyty może być obiecujący, bo choć Driving With The Top Down wprowadza jedynie nieśmiałe zalążki tematyczne, zdaje się jeszcze dokądś zmierzać i dbać o kształt i formę. Niestety, jak się szybko okazuje, zainicjowane tu szczątki motywów zupełnie się nie rozwijają, a wprowadzony, silący się na heroizm temat brzmi bardziej jak nieoszlifowane demo, aniżeli ostateczny produkt, który można by wypuścić z taśmy produkcyjnej.


Co jednak najsmutniejsze, to kompletny brak treści w muzyce Djawadiego. Przez niemal 50 minut trudno dopatrzeć się jakiejkolwiek narracyjnej idei, jakiegokolwiek elementu, który spajałby fabułę i prowadził ją do przodu, bo przecież kilka powtórek poszczególnych motywów trudno uznać za szkielet konstrukcyjny partytury. W warstwie underscore całość po prostu leży i zamienia się w bezkształtną plamę (Trinkets To Kill a Prince); odrobina anemicznej liryki nudzi sztampą i płycizną orkiestracji (Extra Dry, Extra Olives); akcja to powtórka z rozrywki spod szyldu Media Ventures, ale dodatkowo odarta z brawury prac Manciny czy Zimmera. Nie ma tu co prawda nieznośnego napuszenia znanego z przedsięwzięć Jablonsky’ego, ale z drugiej strony przydałaby się odrobina jakichkolwiek emocji, żeby zrównoważyć wszechobecny, surowy i odpychający industrializm. Zasugerowany przez Favreau pomysł użycia gitar nie był zły, niemniej w porównaniu z wykorzystywanymi w zwiastunach klasykami rocka (Back in Black formacji AC/DC czy oczywiście sztandardowym Iron Man Black Sabbath), ostateczny, pozbawiony krzty finezji efekt prezentuje się tragicznie.

Jak już wspomniałem, nawet obecność w filmie nie ratuje kompozycji Djawadiego, która choć nie przeszkadza, nie wnosi do obrazu praktycznie nic i zasłużenie ginie momentami w natłoku efektów dźwiękowych. Na płycie całość prezentuje się po prostu fatalnie, wyczerpuje się po trzech czy czterech utworach, jednostajny podkład tandetnych basowych loopów nudzi, zaś przyciężka thrash’owa piosenka Suicidal Tendencies na koniec sprawia, że album brzmi jeszcze bardziej topornie i nie ratuje go nawet dowcipnie wrzucony temat z animowanej wersji Iron Mana z lat 60-tych. Sama muzyka Djawadiego i jego kolegów brzmi rzeczywiście niczym żart, z tym że jest to śmiech przez łzy nad kondycją współczesnego Hollywoodu i jego postępującą macdonaldyzacją. Iron Man stanowi po prostu kolejny dowód, że obiecujący niegdyś projekt o nazwie Media Ventures od kilku lat podąża w coraz gorszym kierunku i zaczyna wyrządzać więcej szkód niż pożytku…

Inne recenzje z serii:

  • Iron Man
  • Iron Man 2
  • Iron Man 3
  • Captain America: The First Avenger
  • Captain America: The Winter Soldier
  • Captain America: Civil War
  • Thor
  • Thor: The Dark World
  • Avengers
  • Avengers: Age of Ultron
  • Guardians of the Galaxy
  • Guardians of the Galaxy vol. 2
  • Ant-Man
  • Doctor Strange
  • Agents Of S.H.I.E.L.D.
  • Daredevil (season 1)
  • Daredevil (season 2)
  • Agent Carter
  • Jessica Jones
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze