Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Harald Kloser, Thomas Wander

10,000 B.C.

(2008)
3,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 14-06-2008 r.

„Harald Kloser powraca”. Dla fanów muzyki filmowej taki slogan mógłby być ekwiwalentem postrachu na niegrzeczne dzieciaki. Austriacki wyrobnik tak dobrze związał się zawodowo z reżyserem Rolandem Emmerichem, że ten drugi napisał z nim scenariusz do „10,000 B.C.”, najnowszej próby oddania czasów prehistorycznych, popartych jak zwykle to w hollywoodzkim kinie bywa, wielkim budżetem oraz kiepskimi, komputerowymi efektami wizualnymi… Twórcze możliwości muzyczne Austriaka nie są zbyt wysoko cenione, jednak to co stworzył z Emmerichem jest prehistorycznym gniotem pierwszej wielkości, fatalnym przygodowym filmem, nafaszerowanym fatalnymi, wzniosłymi dialogami, z fatalnym bohaterem i fatalnie banalną fabułą (nie wspominając fatalnie animowanych cyfrowo stworzeń…). Na wydaniu płytowym muzyki widnieją aż dwa nazwiska twórców. Kloser plus niejaki Thomas Wander (znany również pod nazwiskiem Wanker), jego rodak, który ściśle współpracuje z nim od parenastu lat, w różnym wymiarze: to jako aranżer, orkiestrator, autor muzyki dodatkowej czy dyrygent. Obaj panowie z kraju, który obecnie organizuje Mistrzostwa Europy w futbolu, niestety i tym razem nie popisali się niczym wybitnym czy wartym dłuższego zapamiętania, chociaż „10,000 B.C.” jest partyturą ciekawszą i już nie tak anonimową jak „Obcy kontra Predator” i „Pojutrze” (poprzedni film Emmericha).

Problem leży w stanowczej odtwórczości muzycznego materiału. Panowie K. i W. muszą pilnie śledzić dokonania, władającego podobnie jak oni niemieckim językiem Hansa Zimmera, bowiem większość „10,000 B.C.” jest tak nieudolnie wzorowana na stylu tego kompozytora jak i ogólnym brzmieniu innych jego podopiecznych ze studiów Remote Control, że zaprawionego w bojach słuchacza filmówki przyprawi to przynajmniej o ziewnięcie… Wynikające tak z nudy i słuchania po raz kolejny imitacji tamtego stylu przez kolejnych twórców jak i przewidywalności muzyki, która tak naprawdę biorąc pod uwagę kontekst filmu (świat przed tysiącami lat, egzotyczne lokacje, szczypta mistyki) mogła dawać nadzieję na przynajmniej intrygujące pomysły muzyczne w obrębie instrumentacji czy rozwiązań technicznych, o polocie związanym z przygodą nie wspominając. I jak tu nie być znudzonym bądź zirytowanym, skoro temat główny jest kalką pseudo-emocjonalnego tematu Zimmera z „Króla Artura” (czy duet Kloser/Emmerich nie mógł na plagiat wybrać coś lepszego…?) a muzyka akcji to standardowe rytmiczne, perkusyjne łubu-dubu, bez cienia elegancji czy jakiegoś pomysłu formalnego, który odróżniłby ją od setek innych pozycji imitujących dokonania rodaka Emmericha.

W pierwszym przypadku temat głównego bohatera, wolności i honoru (bo tak trzeba to nazwać) jest strasznie przewidywalny, występuje co jakiś czas na albumie i w filmie, przypominając nam, że biało-zębni, wypielęgnowani i posługujący się literacką angielszczyzną wyjętą z harlequina dzikusi walczą o WIELKĄ sprawę. Ta druga zawodzi, atakując kakofonią dźwięków, orkiestrowo-syntetycznego hałasu, który był już udziałem „AvP”, krzykliwego bałaganu (Terror Birds), ujawniającego brak większych zdolności Klosera. Nawet w takim utworze jak Mannak Hunt, ilustrującym polowanie na gigantyczne mamuty, nie udaje się Austriakom zbudować jakiegoś epickiego, pasjonującego oddechu. Negatywnie na odbiór takiej muzyki wpływa również jej zmiksowanie, które wydatnie przykrywa wszelką selektywność orkiestry, nie dając zaangażowanym w proces nagrania, ciekawym do wyłapania instrumentom etnicznym szansy wyjścia poza generowany przez takie a nie inne nagranie pogłos. Dokładnie ten sam problem trawił – nomen omen – zimmerowskiego „Artura”

„10,000 B.C.” ciekawsze zdaje się być w warstwie muzyki etnicznej. Chociaż Kloser i Wander, nie popisali się tutaj również jakąś większą inwencją, pożyczając to od Zimmera (score’y afrykańskie), to od Goldsmitha (słynny „Duch i Mrok”), a to od dziesiątek popularnych ostatnio w muzyce filmowej tego rodzaju stylizacji, jednak fragmenty albumu przedstawiające w momentach pasjonujące etniczne wokalizacje dodają płycie ducha przygody i świata przed tysiącami lat, którego próżno szukać w pretensjonalnej, niby-inspirującej tematyce i bałaganiarskiej akcji. W tych momentach wychwycić można ciekawe, etniczne instrumenty. Na albumie znajduje się również trochę underscore’u i próbującej uderzać w mistykę muzyki atmosferycznej, z intrygującym utworem Wise Man na czele, przedstawiającym trzymający w napięciu, mistyczny klimat, pogłębiony o etniczne instrumenty drewniane. Szkoda, że trwa tak krótko i nie ma więcej tego typu przykładów kreatywności. Plusem wydania płytowego jest z pewnością jego długość (nie całe 50 minut) jak i poszatkowanie materiału na krótkie utwory, co w innej sytuacji (i dłuższych fragmentach) z pewnością wystawiłoby przeciętnego słuchacza na o wiele większą cierpliwość. Na minus należy zapisać brak jakiegoś faktycznego rozwiązania szeregu utworów (kończą się nagle) i to również nie przemawia jako zaleta wydania. Po prawdzie Kloser i jego kompan spreparowali przewidywaną, pseudo-przygodową ścieżkę dźwiękową, która nie zaskakuje absolutnie niczym tak w kontekście dotychczasowych dokonań Haralda K. jak i dokonań gatunku. „10,000 B.C.” jest poprawne, ale nic ponadto. Biorąc pod uwagę próbę nadania przez Emmericha filmowi epickiego wydźwięku (kompletnie nie udaną zresztą), zastanawia (a może raczej w tych okolicznościach nie dziwi) zupełny brak epickiego pierwiastka w partyturze Austriaków. Troszkę lepiej niż wspomniane „AvP” i „Pojutrze”, ale nadal jest to nieudolna chwilami, odtwórcza muzyka filmowa. Gdzie jest w takich chwilach David Arnold?

Najnowsze recenzje

Komentarze