Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Philippe Rombi

Angel

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 05-04-2008 r.

Francuzi w natarciu. Desplat, Amar, Yared, Coulais, Levy… I w końcu Philippe Rombi. Rombi, którego kariera powoli rozkwita u boku uznanego reżysera Françoisa Ozona, napisał w zeszłym roku muzykę, która znalazła się w czołówkach różnorakich, soundtrackowych podsumowań sezonu. Ta praca to „Angel”, hołd dla muzyki Golden Age, równocześnie zanurzony w nowoczesnym brzmieniu. Francuz popełnił nasączoną emocjami, lukrem i romansem partyturę, której to wykonanie przez sesyjnych muzyków z Londynu, zyskuje jej dodatkowego splendoru, o technicznym kunszcie już nie wspominając. Z pewnością ucieszy wszystkich, którzy nadal w muzyce filmowej poszukują klarowności (ale nie banału), wielkich, nie rzadko przeszarżowanych emocji (ale nie banalnych) i tematycznej siły (ale nigdy banalnej). Mnie muzyka ta zachwyciła na wszystkich tych polach i trudno będzie mi w tej recenzji odejść od hurra-optymistycznych wniosków, bo po prawdzie – „Angel” jest sensacyjnie dobrą muzyką filmową.

Rombi na polecenie reżysera napisał muzykę inspirowaną twórczością kompozytorów lat 40-ych i 50-ych, z szczególnym względem na nazwiska Maxa Steinera i Franka Skinnera, którego to twórczość podłożono pod film we wczesnej fazie jego post-produkcji. Przyznaję się, że nie jestem specjalistą od Złotej Ery, jednakowoż „Angel” na pewno nie brzmi jak typowa muzyka sprzed pół wieku, jest tylko nieznacznie nią wzorowana. Tych, którym rozbuchana tonacja lat 30,40 czy 50-ych nie zbyt przypada do gustu, pragnę uspokoić, że partytura Rombi’ego zachowuje swój nowoczesny styl, „pożyczając” jedynie pewne wyróżniki muzyczne tamtej epoki. Mogłaby spokojnie pasować do tak współczesnego filmu jak „Wichry namiętności” ze scorem Hornera czy „Wiek niewinności” z pracą Bernsteina. Pomaga temu z pewnością znakomite wykonanie londyńskich muzyków, wsparte w kilku momentach bajkowym chórem, wyzwalając wrażenie muzycznej spektakularności i szerokiego gestu. Mimo, że wydany przez Colloseum album trwa prawie 70 minut, z rzadka usłyszymy tu typowy underscore, przejawiający się subtelną, wyciszoną instrumentacją. Co chwilę natomiast Rombi atakuje nas kolejnymi wymianami swoich kilku głównych tematów i kompozytorskich idei. Momenty wypełnione wielkim splendorem (fenomenalne Crowning Moment)mieszają się z radosnymi (scherzo w Success), nostalgicznymi (wtedy do ofensywy przechodzi śliczny fortepian), stonowaną refleksją czy też muzyką dramatyczną. Szczególnie ta ostatnia stanowi oddech od melodramatycznego tonu, nie rzadko ze specjalnie przesadzoną konwencją, wskazującą na powyżej wspomniane inspiracje Golden Agem. Niech przykładem będzie tu emocjonalne In the Name of Love, w którym orkiestra wykonuje niemal williamsowską, dramatyczną frazę, świetnie definiując gatunek, do którego w końcu ta partytura należy: melo-dramat. Muzyka dramatyczna dominuje w drugiej połowie albumu, ze swym punktem kulminacyjnym – Angel’s Death – na czele, podczas gdy pierwsza prowadzona jest głównie przez kompozycje o pozytywnym, nie rzadko radosnym charakterze.

„Angel” zachowuje również pewną specyficzną magię, która była udziałem dwa lat wcześniejszego dzieła Francuza pt. „Wesołych Świąt”. Muzyka jest równie barwna, bogata w wielowarstwowe harmonie, melodykę i wysublimowane, klasowe współbrzmienia. Takiego brzmienia nie potrafi stworzyć z pewnością pierwszy, lepszy filmowo-muzyczny rzemieślnik. Potrzeba do tego przemyślenia i muzycznego wyrafinowania. Rombi udowadnia swoim „Angelem”, że jest melodramaturgiem nie gorszym niż Kilar, Yared, Williams, Sakamoto czy nawet jego wielki rodak – Delerue. Muzykę z filmu Ozona charakteryzuje dodatkowo piękna, frapująca muzyczna 'tęsknota’, która była napędowym motorem szlagierów ostatnich lat, takich jak choćby „Pachnidło”, „Pokuta”, „Osada” czy „Dziewczyna z perłą”. To ona najbardziej fascynuje, pociąga i sprawia, że zakochujemy się w muzyce. Bardzo silne są tu również wspomniane, główne tematy. Można wyróżnić ich przynajmniej cztery. Pierwszy to temat głównej bohaterki, nie rzadko urastający do zachwycająco elektryzujących wykonań (Marry Me; warto zwrócić uwagę co robi tam efektownie wmiksowany fortepian). Ekspresja porównywalna choćby z Across the Stars Williamsa z „Ataku klonów”. Bardzo podobny do niego jest temat 'raju’, podobnie oparty o walcową rytmikę, jednakowoż mniej zwycięski co bardziej wytworny. Pierwszą klasę stanowi temat dramatyczny, przypominający najlepsze, walcowe dokonania wspomnianego Williamsa (np. „Czarownice z Eastwick”, „Prochy Angeli”). Jego flagowym przedstawicielem jest sensacyjne otwarcie płyty The Real Life of Angel Deverell, z asystą Crouch End Festival Chorus. Partii chóralnych nie ma za dużo na płycie, lecz za każdym razem ich pojawienie się jest wydarzeniem, jak na przykład fantastyczna atmosfera mrocznej poetyki snu pod koniec War. I wreszcie czwarty główny temat przewodni to radosna fraza, która kojarzyć się może z kiczowatymi obrazkami romansów, specyfiki ery, w której rozgrywa się akcja filmu i zajęcia, którym para się główna bohaterka filmu – pisaniem harlequinów. Rombi korzysta z nich wymiennie i inteligentnie, a nie zanudzeniu słuchacza sprzyja wydatnie montaż płyty, który stara się przedstawiać utwory w ramach oddzielnych suit tematycznych. Instrumentalnie praca oparta jest oczywiście na bardzo szerokiej sekcji smyczkowej. Czasami dają o sobie znać solowe skrzypce, wiolonczela jak i idiofony.

Czy „Angel” ma jakieś wady? Jedyną może być chyba tylko wtórność wobec stylistyki i gatunków, z których partytura czerpie pełnymi garściami. Nie zapominajmy jednak, że taki był punkt wyjściowy jej powstania. Chwała Rombi’emu za to, że nie ograniczył się tylko do ich kserokopii, lecz wlał w muzykę dużą dawkę talentu i maestrii, która wykracza dalej niż zwykła kompozytorska zręczność. Muzyki słucha się wybornie, w kolejnych przesłuchaniach co krok odkrywa się drzemiące emocje, piękno i klasę. „Angel” jest klasycznie konserwatywny i z pewnością wymaga odrobiny skupienia oraz wrażliwości. Ciekawym zbiegiem okoliczności jest natomiast aktorka grająca główną rolę w filmie Ozona, Romola Garai. Otóż ta pani zdaje się przyciągać swoją osobą do filmu świetną muzykę. Tylko w ostatnim czasie, obok obrazu Ozona, pojawiła się w takich pozycjach jak „Pokuta” (Marianelli), „Amazing Grace” (Arnold) czy „As You Like It” (Doyle). „Angel” obok wspomnianej „Pokuty” jest najlepszą partyturą zeszłego, 2007 roku, prawdziwą muzyczną perłą, czekającą na wyłowienie.

Najnowsze recenzje

Komentarze