Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
różni wykonawcy

Mortal Kombat: Annihilation (Mortal Kombat 2: Unicestwienie)

(1997)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 29-03-2008 r.

Tak to już bywa w przemyśle filmowym, że jak tylko producenci poczują zapach pieniędzy, robią wszystko by zdobyć ich więcej. Niespodziewany sukces jakim okazała się ekranizacja kultowej gry komputerowej Mortal Kombat ośmielił zatem studio New Line Cinema do dalszych eksperymentów w tym kierunku. W ciągu kilku miesięcy zorganizowano całe zaplecze i rozpoczęto produkcję sequela. Zaledwie dwa lata po wyjściu pierwszego filmu, na ekranach całego świata pojawił się drugi. Skutki owego pośpiechu były fatalne zarówno dla samego obrazu jak i studia, które na sfinansowaniu Mortal Kombat Annihilation więcej straciło niż zyskało. Nie ma sie zresztą czemu dziwić, wszak gruntowne zmiany w kadrze aktorskiej, mizerna do granic możliwości fabuła oraz rażąca oczy strona techniczna (montaż, efekty), stawiały ten twór na równi z niszą pokroju Power Rangers. Mimo jednak postępującego upadku serii, którą przypieczętował serial telewizyjny MK: Conquest, nie można odmówić jej jednego – doskonałej oprawy muzycznej.

Tak jak w przypadku pierwszego Mortala, jest to raczej sprawa umiejętnego doboru utworów, niż geniuszu kompozytora pracującego nad treściami ilustracyjnymi. Nie znaczy to, że należy bagatelizować i takowe. Odpowiedzialny za nie George S. Clinton dosyć przyzwoicie ogarnął dramatyczną stronę obrazu (określenie „dramatyczną” w przypadku MK:A należy traktować jednak z wielkim dystansem), wypełniając luki jakie pozostawia po sobie sam obraz. Jako iż reżyser, John R. Leonetti, pozostawił tych luk wiele, kompozytor miał szerokie pole do popisu. Z ponad 45-minutowej partytury trudno wychwycić jednak coś na tyle absorbującego, by zdołało przetrwać próbę czasu i zadomowić się na stałe w świadomości widza. Choć Clinton postanowił unowocześnić nieco swój warsztat oddając się bardzo intensywnym eksperymentom z elektronicznymi, dynamicznymi samplami, to jednak ciągle pozostaje on rzemieślnikiem ciosającym bez zbędnej pasji i miłości swoje monumenty dźwiękowe. I choć wydawać by się mogło, że doskonale komponują one z otoczeniem, to jednak, gdy się nim dobrze przyjrzeć, okazuje się, że są wewnątrz puste. Takie refleksje pozostawia po sobie kontakt z filmem oraz albumem promocyjnym.

Nie trudno odnieść wrażenie, że Mortal Kombat: Unicestwienie jest niczym jeden wielki teledysk, gdzie co chwilę jesteśmy świadkami jakiegoś spektakularnego pojedynku skropionego solidną dawką muzycznego akceleratora. I gdyby nie beznadziejny montaż, mielibyśmy całkiem przyzwoite, przynajmniej od strony technicznej, widowisko. Moc wrażeń zapewniają więc tutaj utwory dobierane z kanonu twórczości grup specjalizujących się we współczesnej muzyce elektronicznej i rockowej. Innymi słowy, producenci i reżyser podążyli sprawdzoną już z pierwszej części metodą. Choć założenie z grubsza podobne, to już wykonanie nieco inne…

Soundtrack do Mortal Kombat jawił sie w moich oczach jako album kontrastów, gdzie pod jednym wspólnym szyldem determinowania akcji, ścierały się ze sobą multistylistyczne twory muzyczne – począwszy od popowych, dance’owych swobodnych kawałków, poprzez śmiałe elektroniczne wariacje, aż po rockowy i trash metalowy jazgot. Mortal Kombat: Annihilation jest już pod tym względem o wiele bardziej ujednolicone. Producenci muzyczni postanowili postawić na płynną melodykę, której nośnikiem stały się elektroniczne podkłady oraz industrial. Odpowiednia selekcja utworów umieszczonych na krążku w specyficznej kolejności zaowocowała jednym z najlepszych i ponadczasowych albumów-składanek filmowych.

Krążek otwiera temat główny stworzony przez grupę The Immortals jeszcze w 1994 roku. Na potrzeby nowego filmu przeszedł on jednak gruntowne zmiany, największe oczywiście na płaszczyźnie brzmieniowej. Nowsza wersja jest dynamiczniejsza, naszpikowana elektronicznymi samplami, czasami brzmiącymi niczym twór dyskotekowy, ale ogólnie dającymi się przyswoić bez zbędnej irytacji. Zmianom uległa również „warstwa liryczna” utworu, tj. wyliczanka głównych bohaterów i antybohaterów. Dyktowane przez Mortal Kombat Theme tempo skutecznie podtrzymywane jest przez następujące po nim utwory. Po średniej, aczkolwiek żywiołowej piosence Scootera pojawia się jeden z najlepszych fragmentów płyty, czyli Megalomaniac znanej z OST do pierwszego filmu, grupy KMFDM. I choć utworu nie usłyszymy w filmie, to jednak doskonale uzupełnia on album swoją obecnością. W filmie usłyszymy natomiast ostry kawałek Pitchshiftera, Genius oraz cała masę innych syntetycznych tworów tak doskonale odnajdujących się w licznych scenach walki, np z udziałem Cyrax’a i Smoke’a (Leave U Far Behind, We Have Exposive). Przebojowości płycie odmówić nie można. Tempo wylewającej się z głośników muzyki jest zabójcze, a polifonia napierającego dźwięku sprawia, że słuchacz rzadko kiedy doznaje chwili wytchnienia. Co więcej, non stop atakowani jesteśmy przez jakąś łatwo wpadającą w ucho melodię, bądź szlagiery znanych artystów obok których przejść obojętnie nie można. Obecność takich mistrzów w swoim gatunku jak Megadeth, Ramstein, Lunatic Calm, czy Juno Reactor gwarantuje dobrą zabawę i pełno emocji, zarówno dla fanów filmu jak i słuchacza, który od albumu do MK:A zaczyna przygodę z serią.

Choćby nie wiem jak perfekcyjny wydawał się ten album posiada on kilka swoich mankamentów. Jednym z nich jest prawie że zupełny brak materiału ilustracyjnego Clintona (poza jednym tematem walki). Mimo, że takowy niczym specjalnym się nie wyróżnia, myślę, że dla czystej przyzwoitości wypadałoby poszerzyć soundtrack o chociażby reprezentatywną suitę partytury. Zamiast tego mamy kilka piosenek nie słyszanych w filmie i całkowicie obojętnie wpływających na jakość albumu jak na przykład Back on Mission czy Two Telephone Calls and an Air Raid. Ponadto płytę wieńczy kawałek będący remixem tematu głównego, według mnie całkowicie drętwy i zbędny.

Myślę, że w albumach takich jak Mortal Kombat: Annihilation wszystko rozbija się o gusta. Dla jednego może być to twór na wskroś doskonały, coś unikatowego i niepowtarzalnego na rynku soundtrackowym, dla drugiego świetny sposób na zagospodarowanie godziny wolnego czasu, a dla kogoś jeszcze zupełnie innego następny zlep hałaśliwych utworów kierowany dla chałtury. Jako człowiek otwarty na nowe doznania muzyczne bardzo pozytywnie zaskoczyłem się tym krążkiem kiedy po raz pierwszy wpadł w moje ręce, tak, że do tej pory wracam do niego stosunkowo często. A było to ponad 8 lat temu… Ze swojej strony polecam serdecznie przynajmniej zasmakowanie zawartości tego albumu. Miłośnicy energicznych soundtrackowych składanek powinni czuć się tu komfortowo.

Najnowsze recenzje

Komentarze