Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
George Fenton

Company of Wolves, the (Towarzystwo wilków)

(1984/1990)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 23-02-2008 r.
Odwieczna prawda bowiem brzmi:

im słodsze usta, tym ostrzejsze kły

Towarzystwo wilków w reżyserii dziś już całkiem znanego Neila Jordana (Wywiad z wampirem, Michael Collins, Odważna) to film nietuzinkowy. Szkatułkowa fabuła pełna jest odniesień do bajek, ludowych podań i legend, ale przede wszystkim wprost najeżona freudowską symboliką. W istocie bowiem ta oniryczna, niezwykle mroczna baśń nie może być odczytywana wprost, jako historia nastoletniej Rosaleen śniącej o sobie jako Czerwonym Kapturku spotykającym wilkołaka, ale poprzez wspomniane symbole i aluzje, jako opowieść o przejściu z dzieciństwa w dorosłość, a zwłaszcza seksualnym kontekście tegoż. Nie czas tu i miejsce wszak na szczegółowe analizy i odkrywanie ukrytych treści Company of Wolves, bo o tym napisano całkiem sporo artykułów, także i w naszym języku, które możecie bez kłopotu znaleźć w internecie. My skupić mamy się na oprawie muzycznej, która dorzuca swoją cegiełkę do budowy niezwykłego nastroju filmu Jordana, jednakże w nieco może mniejszym stopniu niż studyjna, bajkowa scenografia, ponure zdjęcia, czy tak znakomite jak na tamte czasy sceny przemiany człowieka w wilka.

Autorem muzyki do Towarzystwa wilków jest Brytyjczyk George Fenton, szerzej znany głównie ze stylowych ilustracji pod przyrodnicze dokumenty, jak Planet Earth, Deep Blue czy Blue Planet. W roku 1984 Fenton miał w dorobku już blisko 30 filmowych kompozycji, w większości jednak do brytyjskich seriali telewizyjnych. Miał wszakże już także, do spółki z Ravim Shankarem, nominacje do Oscara, BAFTA i Grammy za Ghandiego oraz nagrodę za score do telewizyjnej produkcji Bergerac, nie był więc na pewno kompozytorem anonimowym. Muzyka Fentona, jak już wspomniałem, w filmie sprawdza się bez zarzutu w zasadzie, pewne uwagi moglibyśmy mieć jedynie do, opartej między innymi o nieco kiczowate syntezatorowe brzmienie a’la horrory klasy B, ilustracji sceny ataku wilków na siostrę głównej bohaterki. Na szczęście choć fragment ten zostal również umieszczony na soundtracku, to jednak elektroniczne brzmienie nieco tu ginie i nie rzuca się nadto w uszy. Zanim jednak usłyszymy wspomnainy motyw w Rosaleen’s First Dream, wcześniej przywita nas świetny The Message and Main Theme. Najpierw z ust uroczej Sarah Ptterson grającej główną bohaterkę (nawiasem mówiąc, ta odkryta przez Jordana młodziutka debiutantka, zdołała jeszcze potem zgrać Królewnę Śnieżkę, po czym niemal całkowicie zniknęła z kina) usłyszymy morał historii, który stanowi ostatnie słowa wypowiedziane w filmie. Co prawda zwykle jestem przeciwny wciskaniu filmowych monologów na płyty z muzyką, ale jednak to otwarcie mnie przekonuje a subtelny głos Patterson wraz z muzycznym tłem Fentona stanowi doskonałe wprowadzenie do atmosfery całości kompozycji. Zaraz potem w pełnej krasie pojawi się świetny temat główny, wykorzystujący pełny potencjał orkiestry: tak sekcji smyczkowej, jak i dętej. Temat ten, napisany z klasą i utrzymany w starym, dobrym stylu, nie należy może do takich najbardziej chwytliwych, ale w mojej opinii, to jeden z lepszych 'main theme’ów, jakie dla kina napisał Fenton. Jego dawkowanie w przekroju tak obrazu, jak i soundtracku, nie będzie zbyt duże. Dokładnie usłyszymy go w całej okazałości jeszcze trzykrotnie plus raz w bardzo ładnej, melancholijnej aranżacji na smyczki w The Wolfgirl.

W dalszej części soundtracku muzyka skupiać się będzie głównie na oddaniu atmosfery umiejscowionej w środku prastarego lasu wioski, w dzień nieco sielskiej i idyllicznej, w nocy zaś opanowanej przez strach przed wilkami. Sporo usłyszymy więc klimatycznego underscore, w którym prym będzie wiodła sekcja smyczkowa, wspomagana przez flety i harfę dodające wszystkiemu nutę tajemniczości. Wszystko to Fenton przeplata równie nastrojowymi, mrocznymi i zagadkowymi lejtmotywami, wygrywanymi głównie przez skrzypce i wiolonczelę. Stylowo score zdecydowanie bardziej przypomina klasykę horrorowych partytur, z jej mistrzem Bernardem Herrmannem włącznie, niżli współczesną muzykę do filmów grozy. Dość dobrze komponuje się z całością użyta w pierwszej części utworu The Story of the Bride and Groom tradycyjna ludowa melodia, zaaranżowana na skrzypce przez Alistaira McLachlana oraz oparty na beethovenowskim tercecie smyczkowym (Op. 9 No. 1) początek The Wedding Party, który potem przechodzi w zupełnie inną muzykę, przypominającą psychodeliczną, diabelską wariację na temat melodii kojarzacych się z wesołym miasteczkiem, wykorzystującej m.in. wspomniane już syntezatory.

Nie będę ukrywał, że Company of the Wolves nie jest soundtrackiem dla wszystkich. Duża ilość mrocznego, tajemniczego underscore sprawia, iż nie jest to płyta szczególnie atrakcyjna dla słuchaczy i większości pewnie nawet bardzo dobry, ale mało 'nowocześnie’ brzmiący temat główny nie będzie w stanie do niej przekonać. Wierzę jednak, że starzy soundtrackowi wyjadacze znajdą tu coś dla siebie i będą potrafili docenić fachową robotę Fentona. Z pewnością polubią też soundtrack, wszyscy którzy pokochali specyficzny klimat filmu Neila Jordana, bowiem świetnie oddaję on tę atmosferę za pomocą muzyki. Brytyjski kompozytor udowadnia, że świetnie odnajduje się nie tylko jako ilustrator natualnych pejzaży i scen z życia zwierząt czy rozgrywających się w Azji dramatów i romansów, ale też w muzyce mrocznej, tajemniczej i… na swój sposób baśniowej.

Najnowsze recenzje

Komentarze