Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Dario Marianelli

Beyond the Gates (Shooting Dogs)

(2005/2007)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 21-11-2007 r.

„Różnie szacuje się liczbę ofiar. Jedni podają – pół miliona, inni -milion. Tego dokładnie nikt nie obliczy. Przeraża najbardziej to, że wczoraj jeszcze niewinni ludzie wymordowali innych, zupełnie niewinnych ludzi, i to bez żadnego powodu, bez potrzeby. Zresztą gdyby to nawet nie był milion, tylko na przykład jeden niewinny, czy wówczas też nie byłby to dostateczny dowód, że diabeł jest wśród nas, tyle że wiosną 1994 roku przebywał w Ruandzie?”

— Ryszard Kapuściński, „Heban”

Światowa kinematografia zaczyna powoli przypominać nam co zdarzyło się przed 13 laty w Ruandzie. Masakra ludności Tutsi przez plemię Hutu jest kanwą opowieści filmu Michaela Catona-Jonesa z 2005 roku pt. „Shooting Dogs”. Surrealizm dramatu ludności afrykańskiej, nie tak dawno ukazany w „Hotel Rwanda” czy w świetnym „Ostatnim królu Szkocji”, jest bardzo obiecującym „poligonem” dla potencjalnego twórcy muzyki filmowej. Nie dość, że może skorzystać z tradycyjnych środków wyrazu, dodatkowo staje przed szansą wprowadzenia do swojej muzyki elementów etnicznych. Szansę taką otrzymał również najbardziej obiecujący (według niżej podpisanego) kompozytor młodego pokolenia – włoski Brytyjczyk Dario Marianelli. Wykorzystał ją bezlitośnie, ponieważ powstała ścieżka dźwiękowa nie banalna, fascynująca i przejmująca, nie poddająca się przede wszystkim utartym kliszom szeroko pojętego nurtu 'afrykańskiego’ we współczesnej muzyce filmowej.

Film taki jak ten z pewnością popchnie potencjalnego fana o pytania: czy dostaniemy znowu muzykę pełną afrykańskich śpiewów, perkusyjnej rytmiki, radości? Przecież tyle tego nasłuchaliśmy się chociażby u Hansa Zimmera, po gruncie tym stąpali choćby Jerry Goldsmith czy John Powell…. Czy znowu dostaniemy odgrzanego kotleta? Mimo, że na zaledwie 35-minutowym wydaniu szwedzkiej oficyny Mikaela Carlossa Moviescore Media otrzymamy elementy etniczne, są one tylko i wyłącznie uzupełnieniem, niejako czyniącym dokonanie Dario Marianelliego autentycznym. Brytyjczyjk poszedł tutaj wyraźnie drogą, którą swe nieszablonowe (i bardzo rzadkie) projekty filmowe tworzy Peter Gabriel. Score oparty jest na underscore i emocjonalnych, stonowanych melodiach, które delikatnie anonsowane, swoją kulminację osiągają w finale płyty. Przede wszystkim Marianelli serwuje nam oryginalne brzmienia, bardzo zajmujące, kreujące wrażenie oddalenia, tragizmu sytuacji, rosnącego napięcia. Do najważniejszych wyróżników partytury należy „pulsujący” motyw podobny do liturgicznego motywu na cymbały „Losu utraconego” Morricone (np. horrorowe Machetes), delikatny gitarowy zgiełk, przefiltrowane elektronicznnie bębny oraz inne elementy z szeroko pojętego ambientu. Jest to jednak ambient fascynujący, szczególnie wtedy, gdy Marianelli wprowadza do gry swoją przytłumioną orkiestrę, która buduje wraz z tym pierwszym muzyczne, emocjonalne impresje, oddziałujące na słuchacza właśnie podobnie jak Gabriel w swoim „Long Walk Home”. Do gry wprowadzone zostają również partie wokalne, solowe bądź grupowe, z wyraźnie afrykańskim zacięciem, jednak nigdy nie uciekające w jakieś radosne, inspirujące brzmienia, tyle razy przerabiane w muzyce filmowej. Bliżej im ku refeleksyjnej stronie score’u z „Tsotsi” niż dynamicznym osiągnięciom Zimmera. Oprócz tego na albumie pojawiają się kilka razy (w formie przerywników) fragmenty śpiewane przez The Chorale de Kilgali and the Voices of Kicukiro. Wydaje się, że służą tu one dla podkreślenia autentyczności ścieżki dźwiękowej; ich rolę można porównać do utworów melanezyjskich w „Cienkiej czerwonej linii” Zimmera.

Marianelli z pełną gracją miesza te wszystkie powyżej wymienione składniki, ani na chwilę nie traci charakteru swojej muzycznej wypowiedzi, jest ciągle autentyczny, kreatywny i emocjonalnie zaangażowany. Upust temu zaangażowaniu daje w fenomenalnym podsumowaniu (Remember Us), które w tym roku obok innego jego utworu (Elegy for Dunkirk) z filmu „Pokuta”, jest totalnym, emocjonalnym kopniakiem. Z pozoru prosta melodia jest poprowadzona przez sekcję smyczkową przy wtórze wokali w formie niezwykle przejmującej elegii. Dawno nie słyszałem takiego muzycznego „wyciskacza łez”. Szczególnie grające w dolnych rejestrach, płaczące smyczki robią ogromne wrażenie. Tego typu brzmienie i wykonanie można zazwyczaj usłyszeć u starych mistrzów jak Williams czy Delerue, ale nie u takich „młodzieniaszków” jak Marianelli. Panie i Panowie rośnie nam naprawdę wielki kompozytor, twórca mający swój nietuzinkowy głos, znakomicie czujący się w różnych tematykach (horror, akcja, fantasy, dramat, komedia), nie banalny, technicznie bardzo sprawny i dojrzały. Jedyny raz kiedy Marianelli schodzi z ambitnego, poważnego tonu partytury ma miejsce w finałowym utworze, który mimo, że zawiera pulsujący motyw z początku, znamionujący coś groźnego i nie dającego szans na nadzieję, tutaj przeobrażony w muzykę tą nadzieję dający, mimo swojego smutnego wydźwięku. Pierwszy i jedyny raz pojawia się też perkusja.

Zdaję sobie sprawę, że „Beyond the Gates” (album został wydany pod amerykańskim tytułem filmu) nie jest pozycją dla każdego. Część słuchaczy może zrazić jej krótki czas trwania, trudność, duża rola ambientu i nie od razu łatwo wpadających w ucho wokaliz. Jednak jeżeli choć trochę zmusicie się i wgłębicie w przecież nie tak długą partyturę, odkryjecie naprawdę sporo muzycznych smaczków, emocji i znakomitych pomysłów, które stanowią, że Marianelli podszedł do komponowania i procesu tworzenia tej muzyki naprawdę poważnie. Album wart jest swej ceny i czasu już chociażby dla wspomnianego Remember Us, utworu powodującego przejście ciarek po plecach. Identyczny tytuł miała w tym roku chociażby kulminacja „300” Batesa, ale obu młodych kompozytorów dzielą lata świetlne… Z pewnością „Beyond the Gates” to jedno z wydarzeń tego roku a sam Marianelli na grunt afrykański wejdzie w tym roku raz jeszcze – przy okazji filmu „Goodbye Bafana”.

Najnowsze recenzje

Komentarze