Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Debbie Wiseman

Flood (Totalna zagłada)

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 30-09-2007 r.

Debbie Wiseman mimo niewątpliwego talentu nie należy do kompozytorów, których prace będzie można znaleźć na półkach polskich sklepów muzycznych, obok zachodnich soundtracków często wątpliwej muzycznej jakości. Powód tego jest jeden i jest niestety oczywisty. Debbie Wiseman pisuje muzykę do filmów i seriali z rodzimej Wielkiej Brytanii i to takich, iż mało który w ogóle do Polski dociera, a o wyświetlaniu w kinach mowy właściwie nie ma. Nie inaczej pewnie będzie z wpisującym sie w nurt ostrzegania przed groźnymi skutkami globalnego ocieplenia katastroficznym brytyjskim obrazem Flood (dosłownie Powódź, ale nasi tłumacze postanowili nadać tytułowi większego katastrofizmu), który mimo zapowiedzi wielkiego rozmachu, wspaniałych efektów etc., okazuje się produkcją, która poza Wyspami Brytyjskimi pojawi się z ominięciem kin od razu na DVD albo tylko w telewizji. I po raz kolejny nie pozwoli zaistnieć Debbie Wiseman w szerszej świadomości słuchaczy muzyki filmowej. A szkoda.

Soundtrack wydany przez Silva Screen Records zaczyna się tak, jakby z miejsca chciał pretendować do miana partytury roku. Przepiękne requiem dla zalanego wodami Tamizy Londynu rozpisane na orkiestrę i uroczy wokal młodziutkiej Nowozelandki Hayley Westenry (śpiewała m.in. na ścieżkach z Kupca Weneckiego i Mulan 2) to jeden z najlepszych tematów w karierze Debbie Wiseman i jeden z najładniejszych tematów roku 2007. Na płycie pojawi się jeszcze kilka razy, m.in. w równie pięknym jak ścieżka tytułowa, utworze Evacuation, w którym zostanie przepleciony z równie emocjonalnymi fragmentami na fortepian, smyczki i dęte drewniane. Z całą pewnością ten śliczny, elegialny temat jest mocnym, chyba nawet najmocniejszym punktem całego albumu, ale to nie on i nie ta stylistyka na nim dominuje.

Pierwszoplanową rolę w partyturze odgrywa bowiem muzyka akcji, porównywana m.in. z Dark City Trevora Jonesa, a jej zasadniczy, niemal bez przerwy przewijający się główny motyw, usłyszymy już w utworze drugim, zwodniczo zatytułowanym Granny’s Cottage. Prosty ale niezwykle efektowny i efektywny zarazem rytmiczny motyw, w którym dominują potężne waltornie wspomagane przez sekcję smyczkową, utrzymany jest w najlepszej hollywoodzkiej tradycji obrazów katastroficznych czy filmów o niszczących metropolie monstrach. I tylko elektronika wydaje mi się tu niepotrzebna. Do tej pory Wiseman starała się niemal wcale nie używać syntezatorów, opierając swoje prace na tradycyjnych instrumentach, klasycznej orkiestrze i chórze. W przypadku Flood zdecydowała się wzbogacić muzykę akcji o elektronikę i w moim przekonaniu nie jest to zabieg do końca udany. Owszem, momentami syntezatory pomagają utrzymać rytm i wzbogacają brzmienie orkiestry, ale czasami zdają się być tylko niepotrzebnymi ozdobnikami, jakby na siłę chcącymi podkreślać nowoczesność partytury. Myślę, że Brytyjka próbowała zbliżyć się do modnego w Hollywood stylu rodem z Media Ventures, mieszającego orkiestrę z elektroniką. Tylko po co, skoro tak świetnie rozpisała action score na instrumenty dęte i smyczkowe?

Jednak to nie elektronika (do której po pierszej lekiej irytacji nawet przywykłem i już mi nie przeszkadza) jest problemem tego soundtracku. Nim jest niestety zbytnia powtarzalność głównych motywów a w szczególności tego podstawowego „budulca” action-score. Tak naprawdę to tylko jego oraz oczywiście tytułową elegię będziemy pamiętać z Flood. Zwłaszcza, że przez 18 utworów i 65 minut muzyki okazji do ich przypomnienia będzie co niemiara. A wszelkie nieliczne motywy poboczne czy odrobina underscore towarzyszą temu niemal niezauważenie. Podobno DebbieWiseman miała na napisanie tej muzyki zaledwie kilka tygodni i być może to jest główną przyczyną tej tematycznej ubogości, ograniczającej score do dwóch zasadniczych konceptów. Wada ta nie może nie wywrzeć wpływu na ocenę końcową płyty, której mimo to słucha się zupełnie przyzwoicie, o wiele lepiej niż wielu pokrewnych partytur, które zalewają półki z muzyką filmową. Flood zapewne nigdy do polskich sklepów nie dotrze i fanom pozostanie sprowadzanie jej z zagranicy. Pytanie czy warto? Odpowiedź pozostawiam każdemu słuchaczowi indywidualnie, bowiem co by nie mówić, jest to jedna z bardziej interesujących pozycji, jakie w tym roku zostały wydane. A Debbie Wiseman po raz kolejny zrywa z wizerunkiem specjalistki od muzyki romantycznej, na jaką wykreowały ją m.in. Haunted i Wilde i czyni to ze skutkiem lepszym niż w Arsene Lupin. Aczkolwiek wciąż jeszcze nie takim, na jaki ją niewątpliwie stać.

Najnowsze recenzje

Komentarze