Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Jane Eyre (1970)

(1970/1999)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 23-09-2007 r.

W roku 1970 maestro John Williams był ledwo u progu swej wielkiej kariery i przyszłość dopiero przynieść miała mu wspaniałe, popularne partytury, mające dać mu sławę i liczne nagrody. Miał już wprawdzie na koncie 3 nominacje do Oscara (Valley of the Dolls, Goodbye Mr.Chips, Koniokrady) i nagrodę Emmy (Heidi), ale jednak nie był jeszcze kompozytorem z hollywoodzkiej pierwszej ligi, zatrudnianym do największych, najbardziej spektakularnych produkcji. Ba, wtenczas nie można było jeszcze mówić o tak charakterystycznym i rozpoznawalnym dziś stylu tego twórcy. Toteż nie można się dziwić, iż znalazł zatrudnienie u producentów telewizyjnej adaptacji powieści Charlotte Bronte pt. Jane Eyre. Ten historyczny romans wpisuje się w nurt takich klasyków jak Wichrowe Wzgórza (notabene autorstwa siostry Charlotte – Emily), Tess czy książki Jane Austin, w których miłość ludzi często z różnych środowisk i klas społecznych wystawiana jest na najcięższe próby i dramatyczne wydarzenia.

Partytura, którą do obrazu Delberta Manna napisał Williams, to utrzymana w klasycznej romantycznej melodyce i harmonice kompozycja, przepełniona liryczmem i dramatyzmem. Stylistycznie można by ją porównać chociażby do innej urokliwej ścieżki dźwiękowej z melodramatu, a mianowicie kilka lat późniejszej Tess Philippe’a Sarde’a, która jednak zawierała w sobie jeszcze pewne wyraźne folkowe inspiracje, których w pracy Amerykanina brak. Mimo to, muzyka z Jane Eyre i tak jest bardzo angielska w swej stylistyce i w takich fragmentach jak salonowe String Quartet… czy nieco liturgiczne Restoration słychać , że choć twórca pochodzi zza Oceanu, to w „naszej”, europejskiej muzyce czuje się bardzo dobrze i tworzy ją z sercem i przekonaniem.

John Williams rozpisał partyturę na około 60-osobową orkiestrę, pozbawioną sekcji dętej blaszanej, za to posiadającą w składzie 2 fortepiany, 2 harfy oraz klawesyn. Trudno spośród wszystkich instrumentów wyróżnić jeden kluczowy, nadajacy ton i styl całej kompozycji. Wprawdzie to fortepian odgrywa wiodącą rolę w otwierającej album koncertowej prezentacji przecudnej wprost urody tematu głównego, jednak później, aż do powtórki jego fortepianowej aranżacji w finale soundtracku, jest już mniej słyszalny a prym zdają się wieść smyczki. Sam temat główny zaś bardzo interesująco wypada w utworze Trio – The Meeting, w którym wygrywany przez flet prosty i gitarę, z towarzyszeniem altówki, zyskuje niemalże średniowieczny charakter.

Obok wszystkich momentów, w których pojawia się romantyczny temat główny, niewątpliwa perełka tego albumu, muzyka lawiruje pomiędzy przyjemnymi, melodyjnymi brzmieniami, a mrokiem i niepokojem, który daje o sobie znać w postaci smyczkowego underscore w niektórych ścieżkach. Spośród wszystkich utworów warto zwrócić większą uwagę na wspomniany już Restoration, ale przede wszystkim na kapitalne scherzo w To Thornfield, prezentujące orkiestracyjne możliwości Williamsa (ach, te wejścia fletów…). Niewątpliwie track ten jest protoplastą wielu podobnych, późniejszych utworów kompozytora, ze słynnym Scherzo for Motorcycle and Orchestra z trzeciej części przygód Indiany Jonesa na czele. Zresztą nie jest to jedyna zapowiedź późniejszych klasyków Amerykanina, bo choćby piękny, emocjonalny początek ścieżki Across the Moors przypomina mi romantyczno-dramatyczną część gwiezdnej sagi, a zwłaszcza inny across…Across the Stars.

Osobiście nigdy nie uważałem się za fana niewątpliwego talentu Johna Williamsa. Wprawdzie od dziecka znam i uwielbiam te jego wielkie, symfoniczne tematy, ale jednak wciąż nie mogę się w pełni przekonać do wielu jego prac, uznawanych za wybitne, które poza sferą czysto tematyczną, nie fascynują mnie zbytnio. Jane Eyre, do któej zachęcił mnie, a jakżeby inaczej, cudowny temat główny (choć jakże odmienny od potężnych fanfar Gwiezdnych Wojen, Supermana czy Parku Jurajskiego), wciągała mnie coraz bardziej z każdym kolejnym przesłuchaniem. Nie jest to może płyta wybitna, a i część utworów dla większości słuchaczy będzie tylko średnim undercore, jednak mnóstwo tu fragmentów uroczych, interesujących, wręcz znakomitych. Szkoda tylko, że większość pojawia się tylko na chwilkę, a sam album jest bardzo krótki i trwa niewiele ponad pół godziny. Mimo wszystko absolutnie warto sięgnąć po nagrodzoną Emmy muzykę z Jane Eyre, w której Williams okazuje się być równie ciekawy jako twórca staroangielskiego, romantycznego brzmienia, jak w potężnych partyturach do hollywoodzkich blockbusterów. Dziwi mnie więc trochę niewielka popularność tego albumu wśród części fanów amerykańskiego kompozytora. Wszak dla nich pozycja to wręcz obowiązkowa a i dla pozostałych słuchaczy mocno rekomendowana.

Najnowsze recenzje

Komentarze