Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Nyman

Wonderland

(1999)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 21-09-2007 r.

Nurty kina obyczajowego i dramatu nie są obce twórczości awangardowego, brytyjskiego kompozytora Michaela Nymana. W 1999 roku po raz pierwszy miał okazję współpracować przy okazji z bardzo cenionym a równie często nagradzanym na różnorakich festiwalach reżyserem z Wysp – Michaelem Winterbottom. Film ten nosił tytuł „Wonderland”. Nyman przy tym rodzinnym dramacie, łaczącym wątki komediowe i obyczajowe, zastąpił głównego „grajka” Winterbottoma, Adriana Johnstona. Wyborowi reżysera (jakiekolwiek miałby podłoże) trzeba będzie przyklasnąć, ponieważ muzyka z „Wonderland” jest Nymanem przystępnym, jaskrawym i niemal radosnym, jednocześnie nie uciekającym od emocjonalnych aspektów jego niebanalnych kompozycji, kierujących się w stronę minimalizmu. Piszę to z tego względu, ponieważ Michael Nyman posiada swój specyficzny styl, który wręcz czasami zanuża się w smutno-nostalgicznym wydźwięku, okraszony sporą dawką repetytywności, nie trafiający od razu do szerokiego grona odbiorców. „Wondrland” przy swojej atrakcyjności powinno trafić zatem do szerszej grupy słuchaczy. Jednocześnie nie spotkamy tu wiele wyrafinowania technicznego, które można było podziwiać słuchając np. jego genialnej partytury z „Fortepianu”. Tak więc coś za coś…

Score wydany przez Virgin interesująco podzielono na 11 fragmentów, z których każdy przyporządkowany jest w pewien sposób każdemu z bohaterów filmu Winterbottoma (oprócz nazwanego Unnamed). Tematyka pracy, jeżeli zna się inne kompozycje Nymana, jest dość przewidywalna, jednak nie można odmówić jej klasy i emocjonalnego wydźwięku. Harmoniczne, kołyszące melodie wypełniają partyturę po brzegi. Część z nich jest dość podobna do siebie i z tego względu trudno do końca rozróżnić niektóre utwory, wydające się do siebie bliźniaczo podobne. Efektu „zlewania się” muzyki w jedno jednak na szczęście tutaj nie doświadczymy, ponieważ album jest inteligentnie skrojony, przedzielający utwory dynamiczne (wykonywane przez The Michael Nyman Band) ścieżkami spokojnymi i wyciszonymi, w których na pierwszym planie słyszymy solówki fortepianowe, wykonywane przez samego kompozytora. Wspomniane fragmenty dynamiczne rozpisane są głównie na specyficzne dla kompozytora smyczki, kreujące basowy pogłos, przypominając o dokonaniach tuzów takich jak Wojciech Kilar czy Philip Glass. Uwagę przykuwa szczególnie intensywne Eileen.

Wprawni słuchacze z pewnością zauważą również typowe dla kompozytora rozwiązania instrumentalne czy kompozycyjne, takie jak saksofon altowy, przejścia w obrębie utworów, kiedy melodia jest „podłapywana”, prowadząc do intensywniejszego wykonania tematu czy meandrujący fortepian, kreujący nostalgię bliską „The Piano” czy „Gattace”. Zaskakująca jest również inspiracja i radość bijąca z muzyki Brytyjczyka, którą można byłoby porównać choćby z energetyczną stroną „Amelii” Yanna Tiersena. W odróżnieniu jednak od takiego „Fortepianu”, gdzie tego rodzaju dynamiczna sfera posiadała dramatyczny bądź tragiczny podkład, tutaj bije od niej prostota i nadzieja (np. Jack).

„Wonderland” autorstwa Michaela Nymana nie jest żadną partyturą przełomową. Jest jednak pozycją na tyle klasową, że spokojnie można dać się ponieść znakomitej harmonii nieustannie prącej do przodu muzyki (utwory dynamiczne) jak i pozwolić sobie na chwilkę refleksji przy spokojnych utworach na granicy sentymentu i zadumy. Niezaprzeczalnym atutem płyty jest jej długość – zaledwie 42 minuty – spokojnie wystarczająca do wielu przesłuchań i powtórek. Gdy tylko damy się ponieść subtelnościom muzyki Nymana, gwarantuję, że do pozycji tej będziemy wracać wieokrotnie. Najlepiej słuchać tej partytury jako całości, ponieważ tylko tak ją można obiektywnie ocenić i zwartościować. Wspominam to dlatego, ponieważ część słuchaczy może zarzucić kompozytorowi powtarzalność. Jest to jednak powtarzalność taka, jaką uprawia wspomniany Philip Glass. Tego typu muzyce trzeba po prostu dać się unieść; nie można jej słuchać jednostkowo, gdyż wtedy nie będziemy wtedy mogli docenić kunsztu kompozytora. Klasowa pozycja.

Inne recenzje z serii:

  • Królowie życia
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze