Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Mychael Danna & DeVotchKa

Little Miss Sunshine (Mała Miss)

(2006)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 09-09-2007 r.

Jeśli miałbym wybrać najlepszy film zeszłego roku to wcale nie wskazałbym ani na „Babel”, ani na „Infiltrację”, nie wybrałbym też „Labiryntu Fauna” i zachwalanego przez wszystkich Volver’a. Mój wybór padłby na produkcję, która w naszych kinach przeszła trochę bez echa, mimo iż na zachodzie odniosła ogromny sukces. Mowa o filmie Jonathana Daytona i Valerie Faris o troszkę mylącym tytule „Little Miss Sunshine”. Obraz uwiódł mnie swoją prawdziwością i genialną wręcz prostotą, która dzięki idealnemu zbilansowaniu dramatu, komedii oraz filmu drogi, naprawdę wciąga. „Mała Miss” wspaniale mówi o wartości jaką jest rodzina. Lecz nie czyni tego w sposób patetyczny, albo lukrowanie familijny, pokazuje za to wszystko w groteskowych kolorach ironii. Ale czy groteskowych tak do końca???

W produkcjach lokujących się na granicach dramatu, komedii i kina drogi muzyka zawsze odgrywa ważną rolę. Spowodowane jest to głównie ogromnymi możliwościami ilustracyjnymi, jakie dają swobodne przestrzenie prezentowane podczas podróży. Wielu reżyserów, jakby bojąc się zepsucia klimatu niczym nieskrępowanej jazdy, sięga po piosenki, co oczywiście staje się niezłym chwytem marketingowym (taki „Easy Rider” stał się ogólnoświatowym hitem).

Twórcy „Little Miss Sunshine” na pewno w pamięci mieli to „piosenkowe prawidło”. Nie poszli jednak dosłownie utartym schematem, lecz do współpracy przy soundtracku zaprosili dwie indywidualności. Pierwszą jest pochodzący z Denver zespół DeVotchKa, którego muzyka lokuje się gdzieś na granicy słowiańskiego folku, punka i tradycyjnej meksykańskiej muzyki mariachi. Zostali oni poproszeni o zaadaptowanie swoich wcześniejszych utworów (pochodzących z płyt Una Volta i How it ends), oraz o dopisanie kilku dodatkowych kawałków. W owym zadaniu miała im pomóc druga indywidualność, doświadczony kompozytor muzyki filmowej: Mychael Danna.

Końcowy efekt okazał się zaskakująco dobrym soundtrackiem, paradoksalnie jednym z najciekawszych dokonań (nie aż tak znowu ubogiego) roku 2006. W „Małej Miss” otrzymujemy instrumentalne wersje największych hitów DeVotchKi, wzbogacone o charakterystyczne, „markowe znaki” Danny, które idealnie pasują do dziwacznego stylu amerykańskiej grupy (tylko oni wspolnie mogli tak połączyć akordeon z meksykańską trąbką, pożarniczą sekcją dętą i romantyczną wiolonczelą – Let’s Go). Mimo iż większość zawartego tutaj materiału (m.in. główny temat zbudowany na bazie piosenki How it ends) fanom zespołu jest znana (było to głównym powodem, dla którego muzyka została wykluczona z boju o statuetkę oskara), to jednak chyba nawet i oni znajdą na płycie coś ciekawego (choćby premierowe Let’s Go, albo We’re Gonna Make It).

Soundtrack dodatkowo ubogacają dwie idealnie wpisujące się w styl DeVotchKi piosenki Sufjana Stevensa, freak folkowego twórcy, który realizuje ambitny plan skomponowania 50 płyt, z których każda poświęcona byłaby jednemu z amerykańskich stanów. Na soundtracku mamy dwa jego kawałki, pochodzące z albumu poświęconej stanowi Illinois (zatytułowanego Avalanche). Oprócz tych dwóch piosenek pasujących i klimatem, i stylem dostajmy też dwa muzycznie odmienne wtręty (Catwalkin’ i Superfreak). I choć nie pasują one do reszty, każdy kto zobaczy film, zrozumie iż ich obecność po prostu była konieczna. Co więcej myślę, że po lekturze obrazu „campowy” do kwadratu hit Ricka Jamesa, o wdzięcznym tytule Superfreak, może nabrać zupełnie innego znaczenia, tym bardziej, że ilustruje on jedną z najbardziej zapadających w pamięć scenę produkcji.

Gdy po raz pierwszy przesłuchałem album z „Małej Miss” pomyślałem sobie, że w dzisiejszej muzyce filmowej tylko mariaż z twórcami awangardowymi, grającymi nietypowe gatunki muzyczne, może uratować przed nadętą „temptrackową” wtórnością. Bo chociaż i tutaj na upartego doszukamy się podobieństw (Let’s Go) chociażby do Yanna Tiersena, to jednak pewne dodatkowe inspiracje (choćby owe meksykańskie trąbki) sprawiają, że „alarm przeciwplagiatowy” nie drynda. Po obejrzeniu zaś filmu przyjemność, z jaką sięgamy po album, jest zdwojona. Muzyka bowiem nie tylko rytmizuje, buduje nastrój, ale także ma znaczenie dopowiadające będąc swoistym odbiciem przemian zachodzących we współczesnej rodzinie. Rodzinie, która złożona jest z dziwacznych charakterów, nietypowych indywidualności pozornie niepasujących do siebie, które jednak w ostatecznej próbie potrafią razem powskakiwać do żółtego busika z zepsutą skrzynią biegów. Ilustracja DeVotchKi i Danny też razi indywidualnymi, nie pasującymi do siebie instrumentami, które jednak razem wciągają w swój zwariowany, dziwaczny świat. Świat w którym nie sposób się nie zakochać.

Najnowsze recenzje

Komentarze