Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Patrick Doyle

Wah-Wah

(2005/2006)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 04-07-2007 r.

Patrick Doyle nie był nigdy twórcą pracującym w zawrotnym tempie, rokrocznie zasypującym swoich fanów nowymi dziełami (choć wydaje się, że w roku 2007 dostał sporego przyspieszenia), ale jawił się zarazem jako synonim przyzwoitej jakości i kompozytorskiej solidności. W ostatnich latach przeżywał co prawda swoistą artystyczną sinusoidę: doskonałe Nouvelle-France, niezłe Nanny McPhee, ale już przyciężki Harry Potter and the Goblet of Fite oraz bardzo przeciętny Eragon, niemniej w chwili mojego zwątpienia w formę Szkota wpadła mi w ręce przyćmiona nieco przez równoległe blockbustery partytura do skromnego, acz dobrze obsadzonego dramatu o wdzięcznym tytule Wah-Wah, która w moich oczach szybko wskoczyła do grona najciekawszych pozycji muzyki filmowej ubiegłego roku. Otóż Doyle stworzył dość kameralną kompozycję w starym, dobrym stylu, miejscami mocno ekspresyjną (co spotyka się dzisiaj coraz radziej), ale zdyscyplinowaną przy tym i rozsądnie rozplanowaną. Nie zawaham się więc powiedzieć tym razem: Szkot wciąż jest w formie.


Wah-Wah jest przykładem partytury napisanej przez prawdziwego profesjonalistę, twórcę, który zdołał zachować balans między podporządkowaniem obrazowi, na albumie niemal niewyczuwalnym, a zaawansowanym poziomem muzycznym. Trzeba przyznać, że rzadko słyszy się dzisiaj kompozycje tak pieczołowicie zorkiestrowane, tak malownicze mimo ograniczonych środków wyrazu i tak eleganckie w dawkowaniu emocji. Piękne brzmienie całość niewątpliwie zawdzięcza doskonałemu wykonaniu The London Symphony Orchestra, niemniej słuchając płyty, warto poświęcić chwilę uwagi prostym, ale jakże wysublimowanym chwytom artystycznym, eterycznemu wręcz (zwłaszcza w początkowych partiach) mariażowi orkiestry, głównie smyczków, z fortepianem. Doyle tkwi oczywiście w schematach właściwych dramatowi filmowemu i nie oferuje obeznanemu odbiorcy nic, czego ten wcześniej by nie słyszał, niemniej udaje mu się poruszać wśród klisz z prawdziwą gracją i doprawdy niezwykle przyjemnie brzmi tak przewidywalna, a jednocześnie tak starannie sporządzona i wykonana ścieżka dźwiękowa


Gdy porówna się Wah-Wah z kompozycjami Szkota z lat 90-tych, łatwo zauważyć, że styl artysty doznał lekkiego stonowania, zwłaszcza w sposobie pisania na sekcję smyczkową, ale nie zatracił swoich cech charakterystycznych, przede wszystkim wyrazistej, dość bezpośredniej (choć nigdy nie tak ekspresyjnej, jak u Georgesa Delerue czy Johna Williamsa) tematyki. Tym sposobem Szkot kontynuuje niejako klasyczne podejście do dramatu, również nieco w tradycji uznanego w tej materii fachowca, czyli Jamesa Hornera, choć nie popada ani w nachalny sentymentalizm Pięknego umysłu, ani w wyrafinowaną delikatność Domu z piasku i mgły, zatrzymując się gdzieś pomiędzy nimi, w stanie satysfakcjonującej równowagi. Wynika ona w pewnym stopniu z kształtu filmowej narracji, która także przybiera bardzo klasyczną formę, a przy tym od czasu do czasu przerywana jest krótkimi krajobrazowymi interludiami; Doyle za pomocą silnej tematyki i porządnej dawki emocji elegancko, wręcz niepostrzeżenie, łączy nieco tasiemcową historię głównego bohatera z lokalizacją akcji filmu, czyli afrykańskim Suazi. Nie ma tu jednak miejsca na akcenty etniczne (poza krótką pieśnią w Goodbye Swaziland, niepotrzebnie zresztą umieszczoną na albumie), cała opowieść jest widziana przez pryzmat stricte europejski, czy konkretniej: brytyjski.


Krótka, ale świetnie skrojona płyta rozbija się właściwie na dwie części: pierwszą, z mocno zaakcentowanym tragizmem, oraz drugą, znacznie bardziej optymistyczną, nobliwą w wyrazie. Całość podzielona jest między trzy bardzo ładne i wpadające w ucho tematy liryczne, od czasów Nouvelle-France najlepsze chyba, jakie wyszły spod pióra Doyle’a; trudno wybrać z nich ten najlepszy, bo zarówno melancholijny Swaziland, przejmujący smutkiem Lauren Leaves, jak i podniosły, typowy dla Szkota Fabulous News to udane i pełne klasy kawałki muzyki filmowej, które przewijają się przez całą płytę w różnych konfiguracjach i szczelnie półgodzinny album wypełniają. Trochę na uboczu znajduje się dramatyczny, sześcionutowy motyw grozy, niemal nuta w nutę skopiowany w Eragonie, nieco staroświecki, ale całkiem efektywny i – co ważne – oszczędnie wykorzystywany, dzięki czemu nie prowadzi do karykaturalnej przesady w warstwie emocjonalnej. W samym filmie muzyka podłożona jest dość schematycznie i lekko męczyć może jej repetytywność, niemniej nie odbiega znacząco od poziomu prezentacji płytowej i sprawdza się po prostu jako solidna, przemyślana ilustracja dźwiękowa, w pewnym stopniu przez obraz ograniczona, ale dość wyrazista, by zachować autonomię.

Kończąca całość fortepianowa suita głównych tematów, wykonana przez samego kompozytora, bardzo dobrze podsumowuje poważny nastrój partytury i mimo że jej druga połowa nastrajać może pozytywnie, to finał, mimo pogodnych akordów, pobrzmiewa w tle raczej smutkiem. Dojmujący tragizm pierwszych utworów albumu jednak nie powraca, suita jest bardzo zdyscyplinowana, momentami niemal ascetyczna emocjonalnie i stanowi ładne przejście od muzycznej ekspresji do absolutnej ciszy. Doyle stworzył kompozycję żyjącą, autentyczną, pozbawioną sztuczności czy sentymentalnego napuszenia. Nikt oczywiście nie nazwie Wah-Wah arcydziełem, nie jest to muzyka takiego formatu, nie jest to owoc aż takiej inspiracji, niemniej jednak, mimo że kameralną subtelnością Szkot tu nie grzeszy, można dostrzec, że partyturę tę napisano z myślą o bohaterach, nie li tylko o rozgrywających się na ekranie wydarzeniach. Mimo wszechobecnego smutku ma ona w sobie pokłady ciepła, bliskości, a więc cech charakteryzujących takie tylko dzieła, które nie są wynikiem wyłącznie chłodnej, intelektualnej kalkulacji.

Najnowsze recenzje

Komentarze