Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Queimada

(1969/1996)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 28-06-2007 r.

Szereg jest w filmografii Ennio Morricone projektów nietuzinkowych czy egzotycznych, jeżeli nie do końca z filmowego punktu widzenia to z pewnością z muzycznego. Do tego pokroju dzieł zalicza się ilustracja do międzynarodowej koprodukcji z 1969 roku „Queimada”, reżyserowanej przez włoskiego reżysera Gillo Potecorvo, znanego z poruszania w swoich obrazach tematyki społecznej i politycznej. Reżysera, z którym Morricone pracował chętnie i często (min. Bitwa o Algier). Smaczku osadzonemu na fikcyjnej, karaibskiej wyspie (właśnie tytułowa Queimada) filmowi, traktującemu o powstaniu i narodzinach wolnej myśli narodowo-wyzwoleńczej ludności murzyńskiej dodaje obsada głównej roli – Marlona Brando, którego światopoglądowi taka tematyka nie była obca. Egzotyka lokacji, społeczności, czasu powstawania ścieżki jak i szerokiego eksperymentowania z na pierwszy rzut oka nie pasującymi do siebie muzycznie środkami dały w sumie dzieło wyjątkowe w swej różnorodności. ”Queimada” wydawana była kilkukrotnie, jednak mam wrażenie, że podobnie jak duża większość starych dokonań kompozytora, została oprócz najwierniejszych fanów zupełnie zapomniana. Pozwólcie, że tekstem tym spróbuję choć trochę zwrócić Waszą uwagę na tą perełkę.

Tak naprawdę, po raz pierwszy świadomie dowiedziałem się o istnieniu muzyki do tego filmu podczas zapoznawania się z kapitalną kompilacją koncertową Włocha pt. Cinema Concerto, na której moją największą uwagę zwróciło elektryzujące wykonanie tematu głównego (Abolicao) z udziałem fantastycznego, pnącego się do nieba mieszanego chóru żeńskiego i męskiego. Tryumfalny hymn, podejmujący temat ówczesnej dla tamtego regionu świata abolicji znajduje się również na samym początku soundtracka, będąc również tematyczną bazą dla innych utworów partytury. Wzorem wielu wydań Morricone, otwiera on ścieżkę, w celu wprowadzenia słuchacza w tematykę i brzmienie całości partytury. Z pewnością wydźwięk utworu przypomni choćby dokonanie Johan Williamsa z 1997 roku (”Amistad”) i jego Dry Your Tears, Afrika, choć utwory są to zgoła inne. Różnica wynika między innymi z tego, że struktura utworu zawiera niezliczoną ilość repetycji głównego, prostego w zamyśle i łatwo wpadającego w ucho tematu. Tematu, który wydaje się ciągnąć i budować w nieskończoność, przypominając choćby jego słynne Come Maddalena. Nigdy jednak nie sprawia wrażenia czegoś nudnego i rozszerzanego na siłę. W pewnym sensie utwór ten stał się podwaliną pod chóralno-perkusyjną muzykę z ”Misji”, pełny jak w tej pamiętnej kompozycji z 1986 roku radosnego uroku.

W tym miejscu należy się zatrzymać nad niecodziennym doborem instrumentalnym partytury. Orkiestra jest tu zrzucona na całkowity margines, a na pierwszy plan wyeksponowane zostają tak różnorodne środki jak polifoniczny chór, żeński wokal, organ, etniczna perkusja, fortepian i gitara elektryczna. Niby nic nowego – przecież tak „kolorowym” ekwipunkiem posługiwał się przy tworzeniu przełomowych ścieżek dźwiękowych do spaghetti-westernów Leone, prawda? Jednak w przypadku „Queimady”, dobór instrumentalny wydaje się kryć podteksty trochę głębsze niż rozrywkowo-radosny styl zaprzężony do westernu. Główna uwaga należy się z pewnością organowi, który już samym swym brzmieniem wprowadza element oryginalności. Kryje w sobie poczucie swoistej glorii a zarazem quasi-barokowy nastrój, który dziwnie uspokaja i dodaje muzyce szczypty ważności i elegancji. Morricone nie raz jeszcze skorzysta z dobrodziejstw tego instrumentu, choćby w „Losie utraconym” i „Misji na Marsa”, by nie szukać długo. Istnienie organu wiąże się także z elementami liturgicznymi, które tak mocno osadza w swojej twórczości Włoch. Szczególna wzmianka należy się utworowi Osanna, w którym do głosu dochodzą wspaniałe, wręcz natchnione chóry Il Cantori Moderni, dając wrażenia uczestnictwa w liturgii mszalnej.

Kolejny element to zaskakujące partie perkusyjne, z pewnością odnoszące się do etnicznej i społecznej strony filmu, napędzane jakąś barbarzyńską, plemienną siłą. Słuchanie tych rewelacyjnych podkładów bębnowych już samo w sobie stanowi o wielkiej atrakcyjności ścieżki. Najwybitniejsze momenty to te, kiedy Morricone aplikuje do tego chóry i organ (kulminacyjne Studi per finale) czy elektryczny, gitarowy riff (Queimada seconda). Ten drugi utwór w szczególności w połączeniu z nerwowym uderzeniem gitarowym da nam miłe echa tego, co twórca ten tworzył do ciężkich od napięcia scen pojedynków rewolwerowców.

Wszystkie te niecodzienne elementy mieszają się, przechodzą przez siebie, stanowią o niecodziennej konsystencji muzycznej, swoistym „sosie” pełnym kolonialnych przypraw, w którym pojęcie „kreatywność” zyskuje dla muzyki filmowej nowego znaczenia. Właśnie tak, kreatywność słuchając „Queimady” bije po uszach. Mimo pewnej spójności utworów, każdy przedstawia coś nowego, każdy po kolei prezentuje inny pomysł spojrzenia i na tematy i na aranżację muzyki. Oprócz głównego tematu ‘abolicji’, bazę tematyczną uzupełniają wesoła melodia dla jednego z głównych bohaterów – Jose Doloresa i emocjonalny mini-temat z Verso il futuro (z wydatnym użyciem kołyszącego chóru). Sposób w jaki Morricone łączy tematy i wymiennie używa je na przestrzeni utworów z środkami muzycznego wyrazu przedstawionymi powyżej jest wzorem inteligentnego doboru materiału na wydaniu płytowym. Nie znajdziemy tu bezmyślnego montażu, który bez pomysłu pragnie przedstawić za wszelką cenę jak najwięcej materiału z filmu, mimo że nie zasługuje on na to w żaden sposób… „Queimada” liczy sobie zaledwie 30 minut, co nie muszę dowodzić – znakomicie przedkłada się na odsłuch tak zintensyfikowanego score’u.

Wydanie, które jest tu przedstawiane jest produkcją włoskiej wytwórni Vivi Musica z 1996 roku. Muzyka niestety nie jest zre-masterowana i materiał spowija delikatny szum. Oprócz muzyki dot. „Queimady”, znalazły się tu również (chyba w celu „zapełnienia” płyty….) utwory z min. „Dobrego złego i brzydkiego” (którego recenzja na naszym portalu znajduje się tutaj) i „Il Mercenario”. W 2003 roku ukazało się również wydanie rozszerzone (nakładem GDM Records ), jednak wydaje mi się, że tak skomasowany, najlepszy materiał z jakim mamy tutaj do czynienia i jego odbiór trudno będzie pobić. „Queimada” jest niewątpliwie pozycją nowatorską i inspirującą do poszukiwań w muzyce filmowej głębszych znaczeń, które pozostaje nam w dzisiejszej dobie odkrywać tylko w przypadku takich mistrzów jak Morrcione.

Najnowsze recenzje

Komentarze