Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Stephen Parsons, Francis Haines

Split Second (W mgnieniu oka)

(1992)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 23-05-2007 r.

Czasami ogólnie rozumiany brak oryginalności w kinie nie jest żadną przeszkodą w dobrej rozrywce. Ileż to filmów powstawało na oklepanych schematach, a jednak nie tylko potrafiło zyskać sobie uznanie widzów ale i nawet dorobić się w pewnych kręgach statusu „kultowego”. Jedną z takich produkcji jest brytyjski horror/thriller/film akcji/sci-fi W mgnieniu oka z Rutgerem Hauerem w głównej roli. Ten utrzymany w mrocznym tonie (ze zdecydowaną przewagą ciemnoniebieskiego oświetlenia) obraz wykorzystuje schematy wręcz do bólu. Mamy bowiem ukochany w kinie typ gliniarza – twardziela po przejściach, który ma bajzel w domu i samochodzie, wszystkie możliwe rodzaje broni w bagażniku oraz tyleż pochwał co nagan a oczywiście jego nowym partnerem zostaje jego absolutne przeciwieństwo – ułożony, kulturalny młodzian z dyplomem renomowanej uczelni. Ten duet ściga grasującego po mieście (zalany wodą Londyn przyszłości – to nawet dość oryginalne) mordercę, który przed laty zabił partnera głównego bohatera, a który żeby było ciekawiej, zjada ludziom serca, a na dodatek okazuje się istotą nie z tego świata. Mało podobieństw? A jak dodamy do tego fakt, iż morda stwora-mordercy dziwnie przypomina ksenomorfa z Aliens, ujęcia i oświelenie wyraźnie wzorowane są na Terminatorze a scenka z Hauerem i gołębiem to ewidentny pastisz Blade Runnera? I co z tego wynika? Ano nic, ponieważ film ogląda się znakomicie, a wszelakie zapożyczenia tylko wpływają na jego korzyść. Twórcy po prostu wzorowali się na najlepszych i wzorowali się mądrze.

Czy w takim wypadku można oczekiwać, że muzyka będzie tu dla odmiany oryginalna czy nowatorska? Chyba nie, ale zanim o wszelakich podobieństwach, może najpierw przyjrzyjmy się jej twórcom, którymi są Stephen Parsons i Francis Haines. Przyznam, że nazwiska te mówią mi tyle samo, co i Wam, drodzy czytelnicy. Każdy z tych dwóch panów ma w swoim dorobku raptem kilka ścieżek dźwiękowych do wątpliwej jakości filmów z Wysp, a Split Second to zdecydowanie najbardziej znana ich praca i być może jedyna oficjalnie wydana. Co prawda W mgnieniu oka to raczej niskobudżetowa produkcja, jednak udział w niej takich nazwisk jak Hauer czy Pete Postlethwaite i Kim Cattrall mógłby sugerować, iż do stworzenia oprawy dźwiękowej zostanie zaangażowany ktoś choćby z drugiej ligi, a nie osoby nawet z poza niej i praktycznie totalnie anonimowe. Muzykę pisać miała zresztą Wendy Carlos, ale to co zdązyła skomponować nie znalazło się w obrazie, a jego twórcy postawili na tandem Parsons/Haines

Postawili na nich i pewnie też postawili przed nimi konkretne wytyczne w kwestii ścieżki dźwiękowej. Uwidaczniają się w niej bowiem wyraźne inspiracje, podobieństwa czy wręcz zapożyczenia z soundtracków do wspomnianych już przeze mnie obrazów, na których wzorowali się autorzy Split Second, a przede wszystkim do mrocznych, elektronicznych brzmień pierwszego i drugiego Terminatora. Wszystkie zapożyczenia oczywiście nie mają żadnego znaczenia w filmie, gdzie muzyka świetnie wkomponowuje się w ogólny nastrój opowieści i styl obrazu. Nie brak oryginalności jest także największą wadą utworów zgromadzonych na płycie. Tą jest zwyczajnie niska słuchalność całości. Dominuje tu bowiem elektroniczna tapeta, której racja bytu poza filmem jest de facto żadna. Nawet różne tematy czy motywy też tak naprawdę nie sprawdzają się w oderwaniu od obrazu. Składają się one bowiem z prostych, co w tym wypadku nie oznacza bynajmniej miłych dla ucha, lini melodycznych wygrywanych przez mroczne, dudniące syntezatory, momentami jakby żywcem przeniesione z lat 80-tych. Sam temat główny (który otwiera film/album i tyle go słyszymy) dziwnie przypomina mi z kolei motyw ze score Arthura B. Rubinsteina do Błękitnego groma .

Żeby jakoś urozmaicić album wydawca zdecydował się na umieszczenie na krążku dwóch piosenek. She’s Really Somethinng zespołu Playground to bardzo przeciętna rockowa piosenka, do szybkiego zapomnienia, natomiast Nights In White Satin to zaaranżowany przez Parsonsa i Hainesa cover znakomitej i pewnie wszystkim doskonale znanej ballady. Zresztą jej urocza melodia, wygrywana na fortepianie, robi w Split Second za temat miłosny, w zestawieniu z jakże inną resztą score przywodzący znów na myśl Terminatora i tamtejsze, również fortepianowe, romantyczne przerywniki. Można się tylko zastanawiać, czy kompozytorski duet nie miał pomysłu na własny love theme (a można by przecież wykorzystać ładny temat z utworu Necropolis), czy też po prostu życzeniem reżysera było skorzystanie z tej piosenki.

Ponure, niezbyt oryginalne elektroniczne brzmienia, „wzbogacane” w kilku miejscach o dźwięki lecącego śmigłowca, policyjnych syren czy bicia serca, to zdecydowanie za mało, by score ze Split Second kogokolwiek zainteresował. Nawet, gdy dodamy do tego kilka bardziej przyjemnych dla uszu fragmentów, jak Nights In White Satin w wersji instrumentalnej i wokalnej a także zupełnie ładne fortepianowe, nostalgiczne Necropolois. Soundtrack z W mgnieniu oka pozostaje pozycją tylko i wyłącznie dla fanów filmu, ewentualnie dla garstki osób gustujących w podobnych brzmieniach i aż dziw, że pozycja ta w ogóle został wydana. Wobec tego pozostaje mi tylko polecić sam film, który mimo kilkunastu lat od premiery wciąż potrafi dostarczyć niezobowiązującej rozrywki wszystkim miłośnikom klimatycznego sci-fi z odrobiną humoru.

Najnowsze recenzje

Komentarze