Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alan Silvestri

Volcano (Wulkan)

(1997)
2,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 01-05-2007 r.

Druga połowa lat 90-ych, wraz z niesłychanym rozwojem efektów specjalnych przyniosła powrót mody na filmy katastroficzne, które dotąd pozostawały reliktami lat 70-ych. Rok 1997 stanął pod znakiem wybuchów wulkanów, najpierw z „Górą Dantego” a potem z niesamowicie „prawdopodobną” historią wybuchu wulkanu w centrum Los Angeles (a gdzieżby indziej!) – w „Wulkanie”. Za kamerą miejsce zajął Mick Jackson i ponownie w muzycznej kwestii o pomoc poprosił współpracującego z nim przy „Bodyguard” Alana Silvestri.

Normalnie, kombinacja takiego tematu na film i talentu Alana Silvestri mogłaby znamionować nie lada ścieżkę dźwiękową, ale niestety rzeczywistość sprowadziła te oczekiwania do parteru. Skromna, 29-minutowa reprezentacja partytury na płycie wytwórni Varese ulatuje z pamięci równie szybko co lawa niszcząca wszystko na swojej drodze. Muzyka Alana Silvestri choć wpisuje się w ramy gatunku, jest zwyczajnie pozbawiona jakiejkolwiek inspiracji. Duża część utworów odnosi się do przygotowań (i prawdopodobnie zespołowej pracy o czym znamionuje tytuł jednej ze ścieżek), mających na celu zatrzymanie śmiertelnego żywiołu. Wtedy to muzyka najczęściej jest prowadzona przez potężny werbel, ale bardzo daleko mu do jego ekscytującego wydźwięku w innych kompozycjach twórcy jak w „Predatorze” czy „Powrocie do przyszłości” (biorąc pod uwagę jak znakomicie posługiwać się nim potrafi Alan Silvestri). Szkoda, że autor zaniechał wykorzystania niskiego fortepianu, który pojawia się na początku utworu drugiego i znika aż do końca albumu. Sekcja dęta prowadzi muzykę akcji, ale najczęściej sama jej melodyka brzmi dość płasko i niestety nie posiada żadnych momentów porywających słuchacza.Na potrzeby filmu został stworzony właściwie jeden tylko temat, dla samej lawy – jest to dość siermiężna i powolna kompozycja biorąc pod uwagę naturę tego żywiołu, w pełni intonowana w March of the Lava (z „wrzeszczącymi” waltorniami a la Elliot Goldenthal). On i pewne sekwencje posiadają niestety B-klasowy charakter muyzki znany z ”The Mummy Returns”. I chociaż tam z uwagi na przygodowy oraz z „przymrużeniem oka” charakter filmu, zabieg taki wydawał się być zrozumiały, tutaj tylko drażni… Dla urozmaicenia muzyki Silvestri stworzył trochę lirycznego tła ale także i on nie może się wyróżniać niczym specjalnym. Tym samym najlepiej wypada muzyka z Main Title, gdzie kompozytorowi udało się uzyskać nawet magiczną atmosferę poprzez lekkie smyczki i instrumenty drewniane. Posiada swoisty charakter „ciszy przed burzą”, gdy w tle pojawia się także mroczny, basowy motyw znamionujący przyszłe wydarzenia. A sam utwór co zaskakujące, charakteryzuje duże podobieństwo do początkowych fraz Harry Potter’a!

„Volcano” jest bardzo przeciętnym albumem i to dość duże rozczarowanie zważywszy na to jaką muzykę do kina rozrywkowego potrafi pisać Alan Silvestri. Zaskoczenie jest tym większe gdy widzi się nazwiska orkiestratorów – Pope, McKenzie i Ross pracują bez wyjątku z najlepszymi w biznesie. Nie wiem, być może twórcy nie byli zainspirowani samym filmem albo mieli bardzo mało czasu na napisanie muzyki, ale min. to co miało tu przykuwać uwagę najbardziej – czyli muzyka akcji/przygody – zawodzi najbardziej. Dlatego też, najprzyjemniejsze wydają się być w odbiorze lżejsze kompozycje z początku i końca albumu. Smutne jest również to, że czasami partytura brzmi jak muzyka do kina klasy B. Po przesłuchaniu praktycznie nic nie pozostaje w głowie… Alan Silvestri wyraźnie bez formy.

Najnowsze recenzje

Komentarze