Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Harry Gregson-Williams

Spy Game (Zawód: szpieg)

(2001)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 29-04-2007 r.

Harry Gregson-Williams, obok Marka Mancina, to chyba najbardziej utalentowany podopieczny jaki terminował u boku „mistrza” Hansa Zimmera w studiach Media Ventures. I to on właśnie przejął po Zimmerze „pałeczkę” nadwornego kompozytora reżysera Tony Scotta, z którym wcześniej „zrobił” film sensacyjny „Wróg publiczny”. Trzy lata później panowie spotykają się ponownie przy pracy nad jednym z najlepszych filmów o prawdziwej przyjaźni, jakie udało mi się zobaczyć. „Zawód: szpieg” nie okazał się mimo gwiazdorskiej obsady wielkim hitem, ale w zamian oferował inteligentną i emocjonalną opowieść ze świata wielkich szpiegów, której celem nie była szybka akcja a psychologiczne związki bohaterów i dokładnie oddał to w swojej muzyce Gregson-Williams.

Gregson-Williams ryzykował dość dużo, mieszając ze sobą na tym soundtracku tak wiele muzycznych elementów. Z jednej strony stechnicyzowany świat zawodowego szpiegostwa oraz dynamiczny, bardzo wizualny styl kina Tony Scotta pozwolił kompozytorowi na niezwykle bogate eksperymentatorstwo z elektronicznym brzmieniem, a z drugiej historia rozgrywająca się w kilku częściach świata pozwoliła mu na bogate sięgnięcie po przeróżne instrumenty etniczne. Elektronika twórcy w „Spy Game” sięga od refleksyjnego, delikatnego underscore’u po dynamiczne, ostre (naprawdę ostre) techno (jak na muzykę filmową przystało oczywiście). Fakt, że muzyka jest w głównej mierze zdominowana przez elektroniczne brzmienie nie zaszkodził (na całe szczęście!) sięgnąć kompozytorowi również po dźwięk symfoniczny. W tym przypadku w postaci The London Session Orchestra, która choć o dość skromnej skali, stanowi tu o emocjonalnym odbiorze muzyki. W głównej roli występuje sekcja smyczkowa, która w wielu spokojniejszych momentach kompozycji jest „odpowiedzialna” za refleksyjną i dość poruszającą muzykę.

Co zaskakujące i godne podziwu, muzycy z „stajni” Media Ventures potrafią stworzyć piękną i poruszającą muzykę za pomocą dość prostych środków. Ich dramatyczna muzyka i tematy w odróżnieniu od innych, dzisiejszych, słynnych autorów muzyki filmowej nie są jakimiś bardzo złożonymi melodycznie kompozycjami. Są to zwykle dość prostej struktury idee tematyczne, które potrafią znacznie bardziej poruszyć. Co równie ciekawe, Harry Gregson-Williams zamienił na odwrót, wydawałoby się bardzo logiczne, muzyczne etykietki dwóch głównych bohaterów. To starszy mentor, grany przez Roberta Redforda, wysoko postawiony człowiek CIA otrzymał właśnie główny, elektroniczną sygnaturkę, która jest bardzo „techno” a młodego bohatera Brada Pitta opisuje zwykle subtelna muzyka instrumentalna. Pulsujący, niemal taneczny motyw dla Redforda zostaje po raz pierwszy zaintonowany w Muir Races to Work i pojawia się tam, gdzie na ekranie widzimy „starego lisa” w akcji. Gregson-Williams naprawdę musiał bardzo pracować nad elektroniką i chyba mieć setki sampli do wykorzystania, bo szczególnie ów temat jak i inne przykłady wykorzystania syntezatorów budzą szacunek w kwestii umiejętności pana Harry’ego w tej dziedzinie. Przykładem tego jest min. prowadzony w świetnym tempie Training Montage czy dynamiczna muzyka akcji w otwierającym Su-Chou Prison.

Lata terminowania u boku Zimmera przysłużyły się niewątpliwie Brytyjczykowi, bo choć słychać nawet pewne elementy charakterystyczne z kompozycji do „The Rock” lub „Broken Arrow”, to jednak elektronika brzmi tu w większości oryginalnie i świeżo (szczególnie dobrze wypadają syntezowane chóry). Twórca skorzystał tutaj również z pomocy przeróżnych wokalistów. Od arabsko brzmiących (chaotyczne wokale w All He Breaks Loose w stylu Nusrata Ali Khana) i innych, podkreślających egzotyczne miejsca akcji filmu, po sopran młodziutkiego Patricka Washburna, który jest odpowiedzialny bez wątpienia za najpiękniejsze momenty ścieżki. Na jego głosie kompozytor oparł temat miłosny, który poraża swą subtelnością i wewnętrznym pięknem również poprzez delikatne użycie fortepianu. Świetne jest również użycie barwnej palety (głównie drewnianych) instrumentów etnicznych aż po elektryczne skrzypce czy cymbały w utworze Berlin kończąc. Oba te wyżej wymieniane trendy muzyczne (i tematy) spotykają się w emocjonalnym finale (Operation Dinner Out), gdzie w pełnej glorii chór Metro Voices i poruszający wokal Washburna stanowią chyba o jednym z szczytów kariery Harry Gregsona-Williamsa. Na końcu albumu umieszczono również dwa remixy finałowego utworu, ale mają się one nijak do siły oddziaływania oryginału nawet mimo powtórnego udziału głosu młodego wokalisty.

„Spy Game” to bardzo dojrzały album, w którym choć czuć, że autor o dość młodym „stażu” kompozytorskim stale jeszcze „szuka” swojego stylu, to możemy być pewni, że w ciągu najbliższych lat będzie on jednym z najbardziej poważanych twórców muzyki filmowej. Miłośnicy klasycznego, orkiestrowego brzmienia mogą czuć się trochę nieswojo w bardzo elektronicznym stylu ścieżki dźwiękowej ale warto zaryzykować tą pozycje choćby dla świetnego stylu w jakim Gregson-Williams łączy syntezatory z licznymi solówkami na instrumenty etniczne. Fani karkołomnej muzyki akcji w stylu Media Ventures mogą być również zawiedzeni a to z powodu dużej dozy refleksyjnej i emocjonalnej muzyki na płycie. Muzyka elektroniczna kompozytora stoi na bardzo wysokim poziomie (choć mamy tu do czynienia w pewnych momentach z elektronicznym „hałasem”, którego osobiście nie lubię) lecz śmiem twierdzić, iż ani on ani żaden z innych „uczniów” Zimmera nie osiągnął jeszcze klasy mistrza. Dla osób szukających bardziej symfonicznego brzmienia w muzyce Williamsa należy polecić przede wszystkim jego animowane projekty we spółce z Johnem Powellem – „Chicken Run”, „Mrówkę Z” czy 'indywidualnego’ „Sinbada”. Małą wadą jest trochę długi czas trwania albumu. Emocjonalne studium przyjaźni skąpane w inteligentnym, syntezatorowo-symfonicznym brzmieniu.

Najnowsze recenzje

Komentarze