Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Patriot Games (Czas patriotów)

(1992)
4,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 29-04-2007 r.

Druga ekranizacja cyklu powieści Toma Clancy’ego z jego bohaterem Jackiem Ryanem, w której to roli zupełnie dobrego Aleca Baldwina zastąpił chyba jeszcze lepszy Harrison Ford, to „Czas patriotów”. Choć nie tak wybitne kino jak „Polowanie na Czerwony październik”, jest jednym z najlepiej zrealizowanych i trzymających w napięciu obrazów sensacyjnych. Wszyscy pamiętają doskonałą muzykę Basila Poledourisa z „Polowania, tak więc gdy zaanonsowano o produkcji kolejnego filmu o przygodach analityka CIA, fani muzyki filmowej ostrzyli sobie zęby na kompozycję stojącą na podobnym poziomie, tym bardziej że kompozytorem miał być nie byle kto, bo sam James Horner.

Muzyka Jamesa Hornera z „Patriot Games” znakomicie sprawdza się w filmie najeżonym trzymającymi w napięciu scenami lub doskonale odmierza upływający szybko czas, który ma Ryan na rozpracowanie terrorystów IRA pod dowództwem demonicznego Seana Beana. Horner prawie zupełnie stawia w tej kompozycji na mix tworzenia suspense’u i etnicznego, irlandzkiego brzmienia, co chyba nie powinno dziwić zważywszy na twórczość kompozytora i tematykę filmu. Duża część partytury to bezustanne kreowanie efektów perkusyjnych w baaaardzo długich sekwencjach budowania napięcia. Horner posługuje się tutaj podobnymi środkami wyrazu co w znakomitym „Sneakers”, ponownie zachwyca wielo-warstwowym prowadzeniem rytmu i melodii przez różne instrumenty, które „wchodzą” w określonych momentach. Twórca ten potrafi to bezbłędnie – jest po prostu doskonałym aranżerem. Niestety nie daje to tutaj takiej przyjemności w słuchaniu jak w przypadku „Sneakers”. Prawdopodobnie z uwagi na brak w tego typu muzyce tematycznego podłoża, które mogłoby „prowadzić” taką kompozycję.

W „Czasie patriotów” króluje perkusja różnego rodzaju. Pewne sekwencje można uznać za bazę do stworzenia słynnych utworów Revenge na ścieżkach dźwiękowych z „Walecznego serca” oraz „Legends of the Fall”. Czasami włączony zostaje fortepian, są dzwony, drewniane pałeczki, 2-3 nutowe progresje akordowe zostają powtarzane w przeróżnych wariacjach i tempie, przeważnie w coraz wyższym, co jest znakiem rozpoznawczym Hornera – wyróżnia się utwór The Hit z trzymającego w napięciu pościgu na autostradzie; buduje się i buduje przez pełne 8 minut. Niestety, druga część albumu to prawie wyłącznie tego typu budowanie napięcia. Napięcia to chyba za dużo powiedziane, gdyż np. w 11-minutowym utworze 7 muzyka w lwiej części pozostaje w tle, a wybijany monotonnie, perkusyjny rytm śmiertelnie nuży. Horner posiłkuje się tutaj min. kowadłem, które za przeproszeniem, po kilku minutach zaczyna przypominać wybijanie młotkiem… Podnosi za to ekscytację werbel, na szczęście w dość małej dawce, który zdecydowanie dynamizuje muzykę jak w rozstrzygającym Boat Chase. Oczywiście twórca nie zapomniał o „swoich” irlandzkich instrumentach drewnianych, że wspomnimy tylko gwizdek kena i skrzypce. Pojawia się takowoż znany z „Braveheart” bęben bodhran i oczywiście shakuhachi, które dodaje trochę atmosfery mistycyzmu. W to wszystko wmieszane zostają syntezatory, które głównie kreują suspense’owy klimat. Raz niezłe w brzmieniu, innym razem przypominając niezbyt udane eksperymenty Hornera z innych ścieżek dźwiękowych. W tym kontekście najlepiej prezentują się utwory z użyciem pełniejszego, orkiestrowego brzmienia, wtedy gdy James Horner sięga po sekcję smyczkową oczywiście.

Zdecydowanie najlepsza ścieżka to muzyka pod napisy początkowe z ładnym, już tutaj kreującym nerwową atmosferę motywem oraz nadającym jej nieco magicznego charakteru wokalem Maggie Boyle. Szkoda, że twórca nie skorzystał z usług tej wokalistki w dalszej części albumu, jedynie powtarzając tą samą muzykę w ostatnim utworze. Bardzo żałobny, wręcz tragiczny (choć dość intymny), charakter ma utwór Electronic Battlefield, gdzie Horner używa ponownie Adagio z baletu „Gayanne” Chaczaturiana. I trzeba przyznać, że robi to wrażenie, szczególnie w filmie, gdy w ciszy bohaterowie śledzą zabijanych ludzi jako punkciki na ekranie monitorów. Muzyka ta tak jak i w „Aliens” jest zimna, niemal mroźna, potęgowana solowym brzmieniem wiolonczeli. Na albumie znajdziemy również zupełnie atmosferyczny kawałek zespołu Clannad, który jeszcze bardziej podnosi irlandzkie klimaty filmu. To naprawdę niezła pieśń Enyi i wtórującego jej chórku, przypominając choćby kultową i nieśmiertelną muzykę do telewizyjnego Robin Hooda.

„Patriot Games” to score bardzo dobry, ale tylko w kontekście filmu. Niemal 30 z 45 minut trwania albumu to improwizacje Jamesa Hornera w sferze budowania napięcia i gęstej atmosfery pogoni z czasem. Ewidentnie tego za dużo. Wykorzystanie irlandzkiego instrumentarium jest jak zawsze u tego twórcy ciekawe, ale bez wkładu symfonicznego brzmienia partytura ta i muzyka prezentowana przedstawia się dość płasko. Zdecydowanie najsłabiej wypadają momenty, gdy Horner opiera ciężar muzyki o same syntezatory. Nie wiem czy budżet nie pozwolił mu na sięgnięcie po bardziej orkiestrowe brzmienie, ale raczej to był świadomy wybór kompozytora biorąc pod uwagę, że to wysoko-budżetowe kino sensacyjne. Słychać w przeciągu całego albumu jakieś delikatne tematyczne podłoże, lecz ścieżka ta tak naprawdę jest anty-tematyczna, dlatego też zdecydowanie najlepiej wypad świetna, zapadająca w pamięci muzyka pod napisy początkowe. Tak jak wspomnieliśmy, szkoda, iż Horner nie zdecydował się na bardziej bogate zorkiestrowanie muzyki, choćby w sekwencjach akcji, które po wyczerpującym mixie etniki, perkusji i elektroniki mogłyby przez wprowadzenie choćby instrumentów dętych zdecydowanie się ożywić. Podobny styl znajdziemy w kompozycjach twórcy do „Zdrady” czy choćby „Titanica” a nie można zapomnieć, że Horner skomponował również muzykę do kolejnej części, „Stanu zagrożenia”. Jedna z tych ścieżek dźwiękowych, które zdecydowanie lepiej funkcjonują w filmie.

Najnowsze recenzje

Komentarze