Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Flightplan (Plan lotu)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 29-04-2007 r.

Tego tylko brakowało Jamesowi Hornerowi – kolejnej historii o matce mającej urojenia na temat zaginionej/nieistniejącej córki… Rok po zmiażdżonym przez krytykę filmową i muzyczną „The Forgotten”, kompozytor pisze muzykę do dreszczowca rozgrywającego się na pokładzie samolotu z Jodie Foster w roli głównej. „Plan lotu” okazał się dużym sukcesem. Z pewnością obecność w obsadzie dwukrotnej laureatki Oscara znamionuje na jakość tej produkcji. Muzyka do filmu to typowy przedstawiciel atmosferycznego grania „pod thrillery” oraz sensacyjne historie z tajemniczą intrygą i porwaniem w tle. Horner kontynuując swój dzisiejszy, zachowawczy styl muzyczny nowego millennium, cofa się tutaj do swoich osiągnięć z kina akcji i suspense’u lat 90-ych. Kompozycja 53-letniego kompozytora opiera się prawie wyłącznie na atmosferycznym underscore, jest pełna (co nie dziwi) odniesień do przeszłej twórczości kompozytora, ale na szczęście nie na polu tematyki (która w myśl obowiązujących trendów jest bardzo uboga), lecz rozwiązań kompozycyjnych i instrumentacyjnych.

„Flightplan” to jedne z najdłuższych 50 minut jakie udało mi się spędzić z muzyką filmową, w dodatku bardzo anonimową, atmosferyczną i tak po prawdzie minimalistyczną. Horner przy „Planie lotu” wykorzystuje swoje osiągnięcia przede wszystkich z takich ścieżek jak „Sneakers”, „Okup” czy „Piękny umysł”. Muzyka jest oparta na teksturze i skromnych liniach melodycznych (ciekawostką jest użycie mrocznego akordu, którym twórca czasem kończy swe ścieżki dźwiękowe – min. „Titanica” czy „Wichry namiętności). Cały czas mamy świadomość, że na ekranie ktoś coś knuje lub odkrywa jakąś tajemnicę, a muzyka jest bardzo stonowana i chłodna. Kompozytor używa podobnej polifonii muzycznej jak w przypadku w/w „Sneakers” czy „Patriot Games”, lecz jeżeli tam objawiał się on równoczesnym wylewem idei kompozycyjnych i tematycznych, które nie rzadko porywały słuchającego, tutaj oparty jest raczej tylko na współbrzmieniu różnych grup instrumentalnych. Rozwiązania takie jak mroczne, „echo-ujące” uderzenia kowadła, pulsująca perkusja, tykający fortepian, pałeczki, werbel, „zgrzytające” smyczki, sample, nieliczne dysonanse z pewnością doskonale budują nastrój nerwowości w filmie, ale na albumie są raczej źródłem frustracji. Już wyjaśniam dlaczego.

Przede wszystkim utwory są długie, wręcz horrendalnie długie (trzy sięgają 8-10 minut). Słychać, że są zmontowane z różnych fragmentów. Muzyka przez jakieś pierwsze 30 minut jest całkowitym tłem, pełnym wspomnianych wyżej perkusyjnych uderzeń, ascetycznego fortepianu czy niemal muzycznego ambientu i wlecze się niemiłosiernie… Bardzo ubogo implementowane są linie melodyczne, typowo irytujące u Hornera swym quasi-tragizmem, próbujące za wszelką cenę współczuć i być poruszającymi… Horner, często oskarżany o kopiowanie samego siebie i klasycznych mistrzów, tutaj zdaje się czerpać ze stylów swoich kolegów z branży, takich jak Hans Zimmer, Thomas Newman czy nawet jego podopieczny Don Davis. Dopiero w momentach, gdy dochodzi do bardziej dramatycznych fragmentów (słynny, „zjeżdżający” fortepian jest tutaj także – a jak!), w pewnym sensie budzi słuchacza z muzycznego marazmu. Niejaką satysfakcję daje przedostatni utwór Carlson’s Plan. Pojawia się muzyka akcji, która może i jest ekscytująca, ale też nie pozbawiona silnego atonalizmu. Perkusyjne tempo oraz pojawiający się jedyny, główny temat wskazuje na „Zaginione”, jego kompozycję z 2003 roku. Może to nie fantastyczna akcja na miarę Rescue and Breakout z tamtego soundtracka, ale James Horner gdy potrafi (lub chce), podnosi adrenalinę. Oczywiście więcej tu rytmu niż melodyki i równie dobrze można to przyrównać do zwykłego hałasu, ale kompozytor stosuje dość ciekawe rozwiązania, takie jak podobne do Michała Lorenca „wrzeszczące smyczki”, czy główny temat wykonywany przez syntezowany chór.

Dopiero w finałowym utworze, Mother and Child dochodzi do pełnej, epickiej intonacji głównego tematu, a wtórujące temu metaliczne cymbały przywołują na myśl miłe wspomnienia jego magicznej muzyki z lat 80-ych… „Plan lotu” to z pewnością perfekcyjna muzyka do obrazu, lecz uważam, że nie ma dla niej miejsca bytu na płycie. Jest to linijkowa ilustracja, z pewnością jak zawsze, była dla Hornera próbą do eksperymentowania. Tego nowoczesnego Hornera, który jakby obraził się na silną tematykę i stanowczo postanowił brnąć coraz bardziej i głębiej w underscore, czym zraził wielu jego starych fanów. Myślę, że kompozytor ten nie wróci już (a może jednak się mylę…) do swojego języka muzycznego z lat 80-ych i 90-ych, gdyż jako twórca tego kalibru, z takim doświadczeniem, nie będzie chciał robić kroku w tył. Znamionuje o tym dobór projektów w ostatnim czasie – zamiast wysoko-budżetowych obrazów historycznych, fantasy, familijnych, więcej dramatów, filmów mocno osadzonych w rzeczywistości, Musimy uszanować jego decyzję, lecz „Flightplan” niestety nie powinien znaleźć swojego życia poza kinowym ekranem. Niezwykle długa i do swojego finału nudna pozycja. Cieszmy się, że nie mamy wydania 80-minutowego… Lepiej sięgnąć po zdecydowanie lepsze osiągnięcia kompozytora w tym gatunku (nawet „Okup”). To muzyka silna technicznie, ale ten album może tylko zadowolić zatwardziałych fanów kompozytora.

Najnowsze recenzje

Komentarze