Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alan Williams

Kilimanjaro: To the Roof of Africa

(2002)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Nazwisko Williams w świecie muzyki filmowej kojarzy się jednoznacznie. Wielki John. Ale jak wiadomo „nie jednemu psu Burek”. O ile miłośnicy soundtracków znają doświadczonego Patricka Williamsa („Breaking Away”, „Violets are Blue”, „Jezus”) to Alan Williams wciąż pozostaje dla szerokiej publiczności postacią nad wyraz enigmatyczną. A zupełnie niesłusznie, gdyż kompozytor ten zdążył się już zapisać w annałach muzyki filmowej, komponując kilka naprawdę dobrych partytur, powstałych przede wszystkim na użytek filmów dokumentalnych, familijnych i produkcji IMAX. „Kilimanjaro to the Roof of Africa” to właśnie film stworzony w tej technologii. Co tu dużo kryć, pisanie pod obraz wyświetlany na 8 piętrowym ekranie, który na dodatek pulsuje dźwiękiem, różni się nieco od tradycyjnego komponowania. Z jednej strony kompozytor łatwiej może osiągnąć efekt manipulowania widzem, (przy tak doskonałym nagłośnieniu nawet jedno uderzenie w kocioł doprowadza do palpitacji serca), jednak z drugiej musi być niezwykle czujny, aby nie złamać pewnego decorum i nie zniszczyć prymatu wizualnego.

Kilimanjaro to dokumentalna historia grupy 7 śmiałków, którzy postanawiają zdobyć najwyższą, wolno stojącą, górę świata. Malownicze pejzaże Afryki dały Williamsowi świetny materiał wyjściowy do napisania ciekawej ścieżki. Kompozytor, który ma dosyć spore doświadczenie jeśli chodzi o filmy dokumentalne (pisał dla kanału Discovery), jak również produkcje IMAX (wcześniej stworzył także muzykę do „Amazon”, „Mark Twain’s America”, „Islands of the Sharks”) napisał partyturę, bez wątpienia wartą przesłuchania. Może nie poraża ona nowatorstwem pomysłów muzycznych (zapożyczenia od Jamesa Hornera i Jamesa Newtona Howarda,Johna Williamsa, a czasem nawet Jerry Goldsmitha), lecz ma naprawdę rzadko dziś spotykaną słuchalność. Williams w dość stereotypowy sposób podszedł do muzyki. Nie wdawał się w niuanse, nie opisywał konfliktu charakterów (który rysuje się pomiędzy bohaterami). Stworzył genialne uzupełnienie dla obrazu. Uniknął jednak „nadopisowego underscoru”, sprawiając że widz nie jest tłamszony przez gigantyczny obraz i oglądając film czuje się otoczony muzyką.

Na płycie z Kilimanjaro można znaleźć kilka naprawdę interesujących tematów. Przede wszystkim jest to „Main Title”. Absolutna perełka z pseudoafrykańskim chórkiem i przyjemnie zaaranżowaną orkiestrą. Kawałek ten ma tylko jedną wadę. Miłośnik muzyki filmowej od razu usłyszy nawiązania (na ile świadome to już temat na osobną dyskusję) do Dinosaura Jamesa Newtona Howarda („Egg Travel”). Mimo tego „zrzynki” nie są na tyle silne, aby dyskwalifikować ten utwór. Temat główny pojawi się jeszcze w wielu miejscach („Climate Zones”, „Hansi Journey”, „The Summit”) jednak wariacje owe nie różnią się zbytnio od siebie, co można zaliczyć na minus. Równie ciekawym, lecz znacznie bardziej oryginalnym motywem jest (pojawiający się po raz pierwszy w utworze „Path To Machame Camp”) temat wspinaczki. Metaliczne dźwięki gitary, wraz z rytmem afrykańskich instrumentów perkusyjnych, robią duże wrażenie na słuchaczu. Prócz tematów, które można określić jako dynamiczne, na płycie znajdują się także utwory bardziej refleksyjne („Treasures Of The Mountain”, „Thin Air”, „Elephant Bones”, „Perefect Crater”). Kompozytor buduje w nich klimat za pomocą typowych instrumentów (flety, fortepian, harfa) i dość sztampowej orkiestracji. Niestety to co sprawia, że ścieżki te wypadają poniżej przeciętnej, to zbyt dużo zapożyczeń od innych tuzów muzyki filmowej (może z wyjątkiem „Elephant Bones” w których anielski chórek ratuje sytuacje). W „Treasures Of The Mountain” słyszymy kolejny raz „zrzynki” z Dinozaura („Inner Sanctum”), a w utworze „Rift Valley” powielony zostaje, niemal dosłownie fragment z Legends of the Fall („Alfred Moves to Helena”). To wszystko sprawia, że ścieżka, która mogłaby być spokojnie oceniona wyżej, musi się zadowolić oceną 4.

Rekapitulując. Alan Williams stworzył naprawdę interesujący score, który z pewnością warto przesłuchać. Niestety zapożyczenia uniemożliwiają wystawienie wyższej oceny. Wydaje się jednak, że Williams to kompozytor o sporym potencjale, kompozytor który ma duży dar do pisania prostych chwytliwych tematów, które zarówno w filmie jak i na soundtracku wypadają dobrze. Jego muzyczna ilustracja nie pretenduje do bycia czymś więcej niż tylko martwym tłem. Kompozytor stara się by ów pejzaż dawał znać o sobie. Swego czasu robił tak również James Horner. Niestety dziś „dojrzał” i pisze subtelnie nudne underscory. A wracając do Williamsa to pozostaje żywić nadzieję, że z czasem jego muzyka pojawi się także w filmach głównego nurtu. Rozwiązałoby to problem dostępu do jego płyt, które niezwykle trudno nabyć w Polsce.

Niniejszy tekst jest poprawioną i uzupełnioną wersją recenzji opublikowanej na portalu www.moviemusic.pl

Inne recenzje z serii:

  • Amazon
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze