Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Steve Jablonsky

Steamboy

(2004)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 27-04-2007 r.

Steve Jablonsky to kolejny kompozytor, który wyszedł „spod skrzydeł” Hansa Zimmera i nie istniejącego już studia Media Ventures. Początkowo zaangażowany w prawie wszystkie projekty studia jakie były chyba pod ich ręką, głównie jako tzw. dodatkowy kompozytor, nie rzadko wykonujący „czarną robotę” (w światku muzyki filmowej, tzw. ghostwriting), wreszcie w 2003 roku otrzymał szansę indywidualnego debiutu przy remake’u „Teksańskiej masakry piłą łańcuchową”. Kompozycji dość mocno skrytykowanej, osadzonej w tzw. brzmieniu ambient i wykorzystującej mocno tzw. sound design. Rok później Jablonsky otrzymał dość nieoczekiwaną propozycję z samej Japonii, by zilustrować japońskie anime pt. „Steamboy”, legendarnego twórcy Katsuhiro Ôtomo (mającego na swoim koncie słynne anime s-f „Akira”). Ôtomo do tej pory współpracował wyłącznie z twórcami japońskimi, min. z słynnym Joe Hisaishim, tak więc tym bardziej intryguje pozyskanie Amerykanina do tego projektu. Być może decyzja ta ma związek z faktem, że historia filmu, osadzona w końcówce XIX wieku rozgrywa się w Anglii i osoba kompozytora ze świata Zachodu lepiej pasowałaby do ogólnego zarysu historii, niżli twórca z kontynentu azjatyckiego. Zapewne wpływ miał na to również bardzo duży budżet filmu (jak na japońskie warunki) – 20 mln. dolarów, który pozwolił zatrudnić twórcę z „nazwiskiem”. Dywagacje dywagacjami, ale jak Jablonsky poradził sobie z nie łatwą przecież sztuką pisania pod animację?

Po pierwsze, zapewne wielu czytelników zada sobie pytanie: czy to kolejny MV-score? Z całkowitą odpowiedzialnością odpowiadam: nie. Jablonsky stawia na instrumentalne brzmienie, chociaż nie rezygnuje z syntezatorowych dodatków. „Steamboy” na tle ścieżek dźwiękowych z ostatnich miesięcy (bądź lat) odznacza się niekłamanym entuzjazmem i świeżością. Twórca potraktował tą animację jak prawdziwy film fabularny i dostaliśmy dynamiczną, przygodową partyturę z kilkoma tematami przewodnimi na czele. Nie ma tu ani jakiegoś mickey-mousingu, tak powszechnego w disneyowskich animacjach bądź muzyce Jamesa Newtona Howarda, ani też muzyka nie jest napisana by tylko odwzorowywać ekranową akcję. Muzyka z „Parochłopa” to potęga rytmu i różnorodnej instrumentacji – ta ścieżka dźwiękowa nie da nam wielu chwil wytchnienia. Jej ozdobą jest przede wszystkim napisana z rozmachem (i pomysłem) muzyka akcji. Rzucone w kąt zostają syntezatory, natomiast Jablonsky doskonale posiłkuje się energetyczną, rytmiczną perkusją przypominając właśnie Jamesa Newtona Howarda. Pomagają jej naprawdę wyborne jak na standard produkcji byłych twórców z MV orkiestracje, przede wszystkim na instrumenty dęte, które nie brzmią jedynie głośno ale napisane na nie sekwencje posiadają powiew przygody i fantazji. Kompozytor stosuje wymiennie różne rodzaje perkusji, od werbla po etniczne bębny i perkusję zaprogramowaną. Najlepiej brzmią te fragmenty ścieżki, gdzie bez przerwy zmieniane jest tempo i rytm prowadzonej melodii, niemal przypominając mechanizm jakiejś potężnej maszyny co akurat nie powinno dziwić znając kontekst filmu.

Szczególnie w pamięci słuchacza pozostają dwa pierwsze, otwierające utwory, które przez swoich ponad 10 minut trwania zaostrzają niezmiernie apetyt przed dalszą częścią kompozycji. Jablonsky to oczywiście nie Jerry Goldsmith, więc później trochę ze swoim przebojowym entuzjazmem wyhamowywuje, dając odpocząć słuchaczowi poprzez lżejsze, liryczne utwory bądź atmosferyczną, snującą się muzyką zapożyczoną wprost z pięciolinii „Cienkiej czerwonej linii” i ” Łez słońca”. Co jakiś czas powraca bardzo dobra muzyka akcji jak w Launch! czy Fight in the Sky i podnosi znacząco ekscytację oraz adrenalinę. Wspomniane syntezatory wspierają akustyczne brzmienie partytury i należy pochwalić autora muzyki za to, iż nie skusił się na zrujnowanie swojej pracy poprzez ekspresyjne wykorzystanie elektroniki, która coraz bardziej zaczyna trącić już znużeniem w kompozycjach twórców wywodzących się właśnie ze „szkoły Zimmera”. Pojawia się w paru momentach, w tych najbardziej dynamicznych, również opadający, żeński wokal, który być może w filmie opisuje jakieś problemy związane lataniem głównego bohatera… Entuzjastyczna, bohaterska muzyka z „Steamboya” jest z pewnością inspirowana min. kompozycjami Jamesa Hornera i jego „The Rocketeer”, pewne progresje akordowe żywo przypominają rozkręcające się rytmy znane z twórczości pana Hornera w przygodowych klimatach. W końcówce albumu Jablonsky korzysta również z subtelnego chóru, który dodaje muzyce emocjonalnej głębi i jakiegoś większego sensu. Jeżeli mielibyśmy się przyczepić do kopiowania twórczości Hansa Zimmera, którego styl wywiera piętno na każdym z jego podopiecznych (czy tego chcą czy nie…), będzie nim na pewno fakt, iż przedostatni utwór Collapse and Rescue wykorzystuje doskonałą melodykę z fenomenalnego Cameroon Border Post z w/w „Łez słońca”. Ale i tak się tego słucha wybornie.

Steamboy to świeża i bardzo przyswajalna kompozycja, w czasie gdy muzyka filmowa staje się okropnie wtórna i bez wyrazu. Czy jesteśmy świadkami narodzin nowej gwiazdy? Trudno na to pytanie jeszcze odpowiedzieć w tej fazie kariery twórcy, ale po „Steamboy’u” poprzeczka oczekiwań w stosunku do Steve’a Jablonsky’ego znacząco się podniesie. Ma on szansę znaleźć się w tej lidze, do której należą dzisiaj Harry Gregson-Williams i John Powell. „Steamboy” już dzisiaj może być śmiało dodany do listy najlepszych ścieżek dźwiękowych do kina animowanego, choć tak jak zauważyłem powyżej, muzyka ta brzmi absolutnie tak jakby napisana była do kina fabularnego. Tematy tutaj może nie są bardzo wyraziste, doszukamy się ich dopiero po kilku przesłuchaniach, ale rekompensowane jest to nam ich zaimplementowaniem w szeregu momentów na albumie. Godny uwagi jest finałowy utwór, w formie koncertowej suity na pełną orkiestrę, intonujący temat głównego bohatera, Rei (na potrzeby angielskiego tłumaczenia: Ray). Mimo kilku bardzo malutkich wad, „Steamboy” prezentuje się naprawdę świetnie i jest bardzo blisko najwyższej oceny. Warto się zabrać za tego „Parochłopa” 😉 – satysfakcja gwarantowana.

Najnowsze recenzje

Komentarze