Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Georges Delerue

Platoon / Salvador (Pluton/Salwador)

(1995)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 27-04-2007 r.

Oliver Stone to jeden z najbardziej kontrowersyjnych, ale też najwybitniejszych filmowców amerykańskich ostatnich 20 lat. Tworzy filmy ambitnie, pieczołowicie zrealizowane od strony technicznej i zazwyczaj

oparte na współczesnej historii USA. Oprócz znaku rozpoznawczego jakim przeważnie jest jego silny komentarz polityczny lub społeczny, niepoślednią rolę w jego obrazach odgrywa muzyka. Ściśle

współpracował z Johnem Williamsem, z takimi twórcami jak Vangelis, Kitaro, Ennio Morricone czy Robbie Robertson. Początek jego kariery wiązał się natomiast z francuskim wirtuozem, Gerogesem Delerue.

Kompozytor ten, mimo iż w kręgach słuchaczy muzyki filmowej otoczony legendą, podziwem a nawet kultem, wydaje mi się, że w zasadzie na naszym rodzimym gruncie jest szerzej nie znany. Pozycją, która

chyba może być najszerzej kojarzona z nazwiskiem Delerue wśród tak zwanego „szerokiego audytorium” bądź kinomanów, jest „Pluton”, nagrodzony Oscarem dla najlepszego filmu 1986 roku obraz o

quasi-biograficznych przeżyciach Stone’a z wojny wietnamskiej. Muzyka z tego filmu i mającego swą premierę również w 1986 roku „Salvadoru”, innego, dużo mniej znanego obrazu, choć już

pokazującego klasę Stone’a jako znakomitego obserwatora politycznego, znalazła się na ciekawie skompilowanym krążku wyspecjalizowanej w muzyce filmowej wytwórni Prometheus Records. Bardzo

ciekawie jest się przyjrzeć jak też wyglądała dramatyczna muzyka filmowa tworzona w połowie lat 80-tych przez tego znakomitego twórcę.

Prezentacje obu ścieżek nie są zbyt hojne. Zaledwie 23 minuty „Salvadoru”, przeciągnięte do pół godziny

„Plutonu”, w sumie jednak dają prawie godzinną satysfakcję obycia z muzyką filmową naprawdę wysokiej próby, która kiedyś w Hollywood była na porządku dziennym… Płytę rozpoczyna

„Salvador”, dość niecodzienna i różnorodna kompozycja w klasycznym, orkiestrowym stylu. Muzyka Delerue jest przy tym tematyczna i bardzo dobrze porusza się pomiędzy konwencjami, które

spróbujemy pokrótce zcharakteryzować. Od początkowego Main Title „bije” nas po uszach dość agresywna, rzekłbym bezkompromisowa muzyka wojskowa z silnie dramatycznym wydźwiękiem. W

2005 r. dość mocno dostało się Johnowi Williamsowi za frenetyczną, wytartą z uczuć muzykę akcji do widowiska „War of the Worlds”. Kompozycje Delerue są szokująco podobne – kotły oraz

potężna perkusja kontrapunktowana przez odzywające się instrumenty dęte i szybkie, smyczkowe podłoże. Dokładnie taki sam pomysł na „Wojnę światów” miał Williams… Francuz jest jednak

ciekawszy, ponieważ potrafi tutaj wstawić np. dodatkowo grany w tle temat bądź nucący chórek, który „ożywia” pewną mechaniczność kompozycji, dość dobrze nasuwającej skojarzenia z terrorem junty

wojskowej czy dramatycznymi przeżyciami bohaterów (np. scena zamachu w kościele).

Oprócz tego znajdziemy tu ilustracje o mrocznym podłożu emocjonalnym z ciągotami Delerue w stronę elegii, które rozwinięte zostaną w „Plutonie”. Uwagę na pewno zaprzątnie utwór

Mourners. Temat „emocjonalny” grany jest, jak to w tego typu przypadkach bywa, przez wiodące smyczki i myślę, że Delerue jest w tym absolutnie przekonujący. Muzyka nie jest może aż „płacząco”

poruszająca, do czego przyzwyczajenie jesteśmy w takich elegiach a więcej w niej nuty refleksji i zastanowienia. Mimo, że film rozgrywa się w sercu Ameryki Łacińskiej poza gitarą akustyczną delikatnie

grającą temat miłosny, nie występują tu żadne elementy etniczne. Dzięki temu muzyka jest chyba bardziej uniwersalna. 23 minuty „Salvadoru” kończą się zdecydowanie najlepszym kawałkiem pt.

Love Theme – Finale, gdzie francuski twórca aranżuje swoje tematy na pełną orkiestrę i nucący chórek. Rzewny, liryczny ton muzyki zapowiada choćby finał „Joe kontra Wulkan”, jednej z

ostatnich partytur Delerue. Stylowo i klimatycznie ilustracja z „Salvadoru” w pewnym stopniu przypomina min. kompozycję Jerry Gooldsmitha z filmu „Under Fire”. Składają się na to tematyka

dramatyczna, liryczne, miłosne uniesienia, troszkę atmosfery terroru i trzymająca napięcie muzyka akcji będąca odpowiednikiem gitary Pata Metheny’ego na w/w soundtracku.

Drugą część albumu wypełnia oczywiście „Pluton”. Partytura dość brutalnie „potraktowana” przez sam film jak i

przez pierwotne wydanie oficjalne. Wielka szkoda, że do tego doszło, bo chociaż w odbiorze nie tak zróżnicowana jak ciekawy „Salvador”, to o większym, gatunkowo cięższym kalibrze oddziaływania.

Od strony muzycznej, pierwszy wietnamski film Stone’a jest znany przede wszystkim z użycia jednego z najsłynniejszych dzieł muzyki klasycznej, Adagio na skrzypce Samuela Barbera. Rozwiązanie

filmu, w którym uratowany Charlie Sheen z wysokości helikoptera widzi wznoszącego do góry ręce Willema Dafoe przeszło już do historii. Oliver Stone padł ofiarą miłości do tzw. temp-tracka.

Obsadził Adagio w post-produkcji filmu i tak się do niego przywiązał, że na nic zdały się próby Delerue w skomponowaniu dzieła o podobnej sile „rażenia”. Adagio w filmie pozostało a Francuz

musiał obejść się smakiem… Wspomniane wydanie oficjalne zakpiło sobie również z niego, ponieważ oprócz dwóch fragmentów Barbera znajduje się tam tylko klimatyczny utwór Barnes Shoots Elias,

resztę wypełniając piosenkami użytymi w filmie. Z tego punktu widzenia, wydanie Prometheus Records należy traktować jak skarb. Tym większy, że muzyka oryginalna Delerue jest znakomita, a fakt części jej

odrzucenia w filmie należy zrzucić chyba tylko i wyłącznie na kark „dobra wyższego”…

Temat adagia oryginalnie napisanego przez francuskiego autora jest na swój sposób równie genialny jak dokonanie

Barbera. Wiem, może to i za mocne słowa, ale szczególnie finiszujące Finale przepełnione jest takim pięknem, harmonią a jednocześnie smutkiem i bólem, że pozwala mi zadać pytanie: dlaczego Delerue

jest tak słabo znany?!? Zaprezentowana melodia ma coś z ducha liryzmu Johna Barry a kilka jej pierwszych nut przypomina mi ilustrację Michała Lorenca z filmu „Nic”. Wspomniany finał może

rywalizować z innymi znaczącymi pozycjami z kategorii „filmów wietnamskich”, takimi jak „Urodzony czwartego lipca” Williamsa czy „Ofiary wojny” Morricone. Producenci płyty, tak chyba dla

porównania, na sam koniec wrzucili dokładnie tą samą wersję Barbera, która kończy wydanie oficjalne. Wszyscy jesteśmy świadomi, że muzyka to rzecz wymykająca się ocenom oraz rankingom i choć u góry

napisałem, że Delerue stworzył coś równie wybitnego, słuchając monologu Charliego Sheena z przygrywającą orkiestrą z Vancouver, chyba jednak rozumiem decyzję Stone’a… Oprócz utworów

Sorrow i Soul of Innocent resztę score’u zapełnia klimatyczne budowanie napięcia do scen rozgrywających się w południowo-azjatyckiej dżungli. Miło mi stwierdzić, że francuski mistrz

tak jak jest niekwestionowanym mistrzem muzyki pięknej i poruszającej, świetnie również odnajduje się w klimatach napięcia, zagrożenia i osaczenia. „Zawieszone” w powietrzu, szemrające smyczki,

klimatyczne rozwiązania orkiestracyjne oraz akustyczne instrumenty etniczne skutecznie intrygują. Szkoda jedynie, że w w/w utworze Barnes Shoots Elias nie usłyszymy wystrzału broni (jak na wydaniu

oryginalnym), który dużo bardziej wstrząsa niż największy huk orkiestry…

Co tu dużo mówić (a właściwie pisać), muzyka Delerue to zdecydowanie klasa światowa i ilustracja filmowa z najwyższej półki. Album ma dość dobry montaż, szczególnie w przypadku „Salvadoru”,

gdzie każdy utwór reprezentuje inne z wspomnianych wyżej konwencji, co zdecydowanie przekłada się na ciekawy odsłuch. Trochę gorzej sprawa ma się z „Plutonem”, który albo przedstawia nam

piękną muzykę poruszającą albo pełny napięcia underscore. Na szczęście ten pierwszy aspekt z pewnością wynagrodzi nam tą – zaznaczam – naprawdę małą „niewygodę”. Szczególnie oba muzyczne finały

obu filmów są warte każdych poszukiwań. Obie ścieżki dźwiękowe zostały również nagrane przez tę samą Vancouver Symphony Orchestra and Choir, co dodaje dodatkowego

aspektu spójności w odsłuchu obu partytur. „Salvador/Platoon” to pozycja warta wszelkich rekomendacji. Ten twórca jako jeden z niewielu autorów muzyki filmowej potrafił uchwycić tak dosadnie

piękno orkiestrowego brzmienia. Kto nie zna jeszcze Georgesa Delerue, powinien nadrobić to jak najszybciej!

Najnowsze recenzje

Komentarze