Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Zbigniew Preisner

Beautiful Country, the (Kraina szczęścia)

(2005)
4,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 15-04-2007 r.

”Krainie szczęścia” nie dane było „wylądować” w polskich kinach – obraz trafił od razu na DVD. Wielka szkoda, ponieważ polskim akcentem filmu jest postać autora muzyki Zbigniewa Preisnera. Polak konsekwentnie realizujący się w kinie artystycznym i ambitnym, po raz drugi pomaga w reżyserskiej wizji Norwegowi Hansowi-Petterowi Molandowi, z którym współpracował przy ”Aberdeen”. Tak jak i w tamtej historii, tak i tutaj główny bohater odbywa podróż, która ma pomóc mu określić własną tożsamość oraz stosunek do najbliższych mu osób (w obu przypadkach: ojciec). Podobieństw nie koniec. ”The Beautiful Country” jest w brzmieniu podobne do także do ”Aberdeen” i to jawi się tutaj jako pewna wada… Jest podobne i niestety słabsze, ponieważ nie posiada zalet, które tak mocno ciekawiły w ”Aberdeen” – świetnej tematyki, interesującego klimatu, emocjonalnego tonu. To takie bardzo „rozrzadzone” Aberdeen

”The Beautiful Country” to bardzo kameralna kompozycja. Pomimo tego, że Preisner używa orkiestry, jej rola jest naprawdę bardzo skromna i marginalna. Jednakowoż nie powinno to dziwić pod kątem twórczości i stylu, który konsekwentnie realizuje sam kompozytor. Autor korzysta bardziej z solowych partii na instrumenty (wiolonczele, skrzypce) niż z całości tego medium jako takiego. Ścieżka dźwiękowa wpisuje się bardziej w nurt kontemplacyjnego underscore, pełnego akustycznych eksperymentów, pośród których można wymienić (podobnie jak to ma miejsce w ”Aberdeen”) kreującą refleksje akustyczną gitarę, samotny fortepian (Leszek Możdżer), „pukającą” perkusję, cymbalon, saksofon, wibrafon oraz delikatną rolę basu. Zależnie od utworu liczba i rola tych instrumentów jest intensywniejsza bądź zmniejszona do minimum. I jeszcze gdy ta pierwsza opcja spełnia swą rolę i zajmuje słuchacza, niestety album swe duże problemy objawia w tej drugiej. ”Kraina szczęścia” jest w tym przypadku po prostu nudna. Pojedyncze uderzenia o klawisze fortepianu, w asyście elektronicznego lub basowego tła wydają się strasznie długie i trzeba będzie je zaliczyć pod muzyczną tapetę…

”The Beautiful Country”. Szczególnie zaś pewien bardzo ciekawy „pogłos” retro kreowany przez tzw. organy Hammonda, który nierozerwalnie kojarzy mi się z muzyką popularną lat 70-ych i 80-ych. W tych momentach score uzyskuje pewien pierwiastek magii i odrealnienia – podobnie jak w ”Aberdeen” potrafi zaskoczyć i zaciekawić. Fani kompozytora z pewnością wychwycą pewien znak firmowy twórcy – specyficzny pogłos wydawany przez smyczki. Mimo, że akcja filmu w ważnej części ma swój związek z Azją (Wietnam, Malezja), nie spodziewajmy się tu żadnych atrakcyjnych stylizacji muzyki z Dalekiego Wschodu ani jakichś fascynujących połączeń muzyki Zachodu i Wschodu. Oprócz okazjonalnych etnicznych fletów oraz skromnych bębnów nie ma tu nic, co wskazywałoby na to i myślę, że takie bardziej etniczne podejście do kompozycji stanowczo mogłoby wpłynąć na ciekawszy odbiór ścieżki. Brzmiałaby jak coś autonomicznego a nie „standardowy Preisner”…

W ”The Beautiful Country” króluje underscore. Nie twierdzę, że jest on czymś złym – potrafi być niejednokrotnie w dzisiejszej muzyce filmowej fascynujący, jednak akurat w tej ścieżce dźwiękowej jest nie do końca przekonujący. Słyszeliśmy to u Zbigniewa Preisnera w znacznie lepszym wydaniu i myślę, że muzyka tutaj została potraktowana troszeczkę na auto-pilocie… Kontemplacja, akustyka, rytmika oraz subtelne melodie – mniej więcej tak pod względem ważności przedstawiają się główne elementy ”Krainy szczęścia”. Uważam, że mimo swoich wad muzyka to nadal wartościowa, jednak nie do końca sprawdzająca się w oderwaniu od obrazu (w tym blisko godzina trwania). Za dużo tu przypadkowości (czasami ma się wrażenie, że muzyka jest improwizowana), stagnacji, „dziania się w tle”, chociaż myślę, że części osób i tak przypadnie do gustu, choć nie gwarantuję czegoś co silnie pozostanie w pamięci i co uczyni ją pozycją, do której będzie się chciało często wracać. Zaskakuje (in minus) brak silnie charakterystycznych elementów a lwia część utworów jest do siebie wyraźnie podobna. Użycie gitary nasuwa skojarzenia z Patem Metheny, orkiestracje oraz wybór instrumentów przede wszystkim z naszymi rodzimymi gwiazdami – Janem A.P. Kaczmarkiem oraz Michałem Lorencem. ”The Beautiful Country” może wielu z Was znudzić – Preisner bywał w lepszej formie.

Najnowsze recenzje

Komentarze