Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jan A. P. Kaczmarek

Third Miracle, the (Trzeci cud)

(1999)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Muzyka w filmach Agnieszki Holland zawsze grała niepoślednią rolę. Subtelna gra emocji i skomplikowana psychika bohaterów domagała się partytury mądrej i niebanalnej. Partytury która nie tylko w sposób prosty opisywała ekranowe gesty bohaterów, lecz częstokroć wykraczała daleko poza samą konieczność ilustracji. To bardziej filozoficzne myślenie o muzyce (tak typowe dla Europy) sprawiło, iż polska reżyser współpracowała z kompozytorami, których ścieżki nie stanowiły jedynie „miłej muzyczki sączącej się z kinowych głośników”, lecz stawały się miniaturowymi traktatami o rzeczach ważnych („Europa, Europa”, „Tajemniczy Ogród”, „Całkowite Zaćmienie”, „Plac Waszyngtona”, „Trzeci Cud”, „Strzał w serce”). Cztery ostatnie z wymienionych filmów otrzymały muzykę skomponowaną przez Jana A. P. Kaczmarka, polskiego kompozytora, który to właśnie dzięki Agnieszce Holland zasłynął w przemyśle filmowym.

Przyznam się, że zanim obejrzałem film byłem ścieżką z „Trzeciego Cudu” po prostu oczarowany. Dawno nie słyszałem takiej wrażliwości i tylu zaskakujących pomysłów na muzykę. Niby instrumentarium znajome, niby nic nowego, a jednak w połączeniu wszystko brzmiało jakoś tak nietypowo, specyficznie. Problem w tym, że po obejrzeniu filmu nabiera się zupełnie innego mniemania o kompozycji. Moim głównym zarzutem w stosunku do ścieżki Kaczmarka jest jej niedopasowanie. Kompozytor napisał świetną muzykę, ale chyba za daleko wykroczył poza pole obrazu. Zbyt mocno starał się dopisać muzyką to co ukryte było poza kadrem, tracąc momentami kontakt z samym tematem. Doprowadza to do momentów, iż niektóre utwory brzmią jak muzyka wyjęta z dramatu rozgrywającego się na bliskim wschodzie, wśród paradujących w burnusach Arabów, wojennie łypiących na wrogich giaurów. Niestety problem w tym, że akcja filmu toczy się w USA i częściowo w Czechach, lecz tego z soundtracku na pewno nie wyczytamy. Zdecydowanie natomiast możemy stwierdzić, iż emocjonalność Kaczmarka gryzie się w wielu miejscach z powierzchownością amerykańskich przedmieść („Ordinary Woman”). Kompozytor podkłada wspaniałą, patetyczno – płaczliwą muzykę pod obrazy przedstawiające brudne slumsy amerykańskiego getta. Niestety doprowadza to do zgrzytu (ciekawe na ile jest to wina Kaczmarka, a na ile Holland), a środki filmowe zamiast brzmieć naturalnie wydają się sztuczne i nieprzekonywujące.

Niemniej jednak trzeba podkreślić to z całą stanowczością, w separacji od filmu płyta z „Trzeciego Cudu” jest świetna i stanowi bez wątpienia przykład muzyki wysokich lotów. Przede wszystkim zachwyca bijący z niej ładunek emocjonalny, osiągnięty za pomocą stosunkowo minimalistycznych środków (skromne, acz subtelnie dobrane instrumentarium). Wspaniale brzmi genialny „Frank & Roxanne”. Tylko jeden instrument – fortepian. Tylko jeden wykonawca – Leszek Możdżer, a z połączenia powstaje diament, który przywodzi najwspanialsze dokonania twórców klasycznych. Niezwykle interesująco wypadają także próby łączenia muzyki jazzowej z klasycznym chórem nucącym subtelne słowa wezwania: „Panie Jezu” („Domine Jesu”, „The Confession”). Wprawdzie pomysł tego typu melanżu nie jest oryginalny (wcześniej podobnych eksperymentów dokonywał choćby Jan Garbarek), jednak utwory polskiego twórcy wcale nie brzmią jak kopia dokonań Norwega. Na soundtracku z „Trzeciego Cudu” dużo jest także muzyki przesyconej typową dla Kaczmarka ekspresją, znaną z „Całkowitego Zaćmienia” czy „Placu Waszyngtona” („Ordinary Woman”, „Memories from the Lake” i „Farewell” z płaczliwą wiolonczelą na pierwszym planie). Na koniec warto również wspomnieć o temacie głównym. To wyjątkowo piękny utwór z wiodącymi wokalami (najpierw arabskie zawodzenie, a potem anielski sopran Piotra Reszke) którym towarzyszą cymbały Marty Stanisławskiej, skrzypce, wiolonczela i przeróżne „sympatyczne” przeszkadzajki. Naprawdę wzruszający traktacik o świętości. Szkoda tylko, że zamiast uwierzytelniać, wzmaga fikcję.

Podsumowując płytę z „Trzeciego cudu”, należy zaznaczyć, że muzyka sama w sobie jest niezwykła (choć może dość trudna w odbiorze) i nie tylko warto, ale chyba i trzeba się z nią zapoznać. Niestety w filmie w wielu miejscach (nie znaczy, że we wszystkich) brzmi zbyt fałszywie, aby znawcy tematu nie zauważyli zgrzytu. Niemniej jednak partyturę polecam wszystkim lubiącym dzieła niebanalne. Mądre, filozoficzne, natchnione. Europejskie.

Niniejszy tekst jest poprawioną i uzupełnioną wersją recenzji opublikowanej na portalu www.moviemusic.pl

Najnowsze recenzje

Komentarze