Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Basil Poledouris

Lonesome Dove (Na południe od Brazos)

(1998)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-04-2007 r.


Cudowny, pełen rozmachu czteroczęściowy miniserial nakręcony na podstawie nagrodzonej Pulitzerem powieści Na południe od Brazos, to w moim prywatnym mniemaniu najlepszy i najdojrzalszy chyba projekt filmowy, przy jakim miał okazję w swojej karierze pracować Basil Poledouris. Kompozytor, który kojarzyć mógł się głównie z kinem akcji i przygody, pokazał już wówczas, jak kompletnym artystą staje się w obliczu historii bogatszej w psychologię, skupiającej się nie tyle na wydarzeniach, co poszczególnych postaciach (co stało się zresztą zasługą przede wszystkim doborowej obsady filmu, z Robertem Duvallem na czele), historii stawiającej na prawdziwą, literacką wręcz dramaturgię. Lonesome Dove bowiem to nie typowy western w poetyce filmów z Johnem Waynem czy Winnetou, ale potężny, nostalgiczny i wzruszający dramat, w swym telewizyjnym wcieleniu imponujący mnogością i dopracowaniem poszczególnych wątków i kompleksowością świata przedstawionego. Poledouris udowodnił już wcześniej, jak doskonale pracuje mu się, gdy ma wystarczająco dużo narracyjnej swobody (Conan barbarzyńca oczywiście), musiał więc na planie poczuć się jak przysłowiowa ryba w wodzie, co zaowocowało znakomitą muzyką, a w przełożeniu na uznanie krytyków – nagrodą Emmy.

Dla recenzenta analizującego strukturę ścieżki dźwiękowej Lonesome Dove jest dziełem interesującym z kilku względów, zamysł kompozytora bowiem, rozciągnięty na ponad sześć godzin trwania filmu, wykracza daleko poza ramy zwykłej estetycznej błyskotki, którą tak łatwo przecież byłoby na potrzeby westernu napisać. Konstrukcja partytury Poledourisa jest właściwie kilkuwymiarowa i olbrzymim uproszczeniem byłoby mówić jedynie o wykorzystaniu typowego schematu lejtmotywów, zwłaszcza że autor w tej materii wcale nie utrzymuje do końca żelaznej konsekwencji. Muzykę tę można rozważać z kilku różnych perspektyw, poprzez kilka odmiennych podziałów: po pierwsze jako próbę unifikacji Coplandowskiego rozmachu z bardziej personalnym folkiem; po drugie, dzieląc stylistykę kompozycji w odniesieniu do poszczególnych wątków, nie samych bohaterów; wreszcie, w klasycznej lejtmotywicznej postaci, przypisując konkretnym dramatis personae odpowiednie tematy. Trzeba jednak od razu zaznaczyć, że wszystkie te warstwy przenikają się wzajemnie i nie sposób wydzielić jedynej słusznej i zupełnej – komplikuje to analizę zwłaszcza w dwóch ostatnich przypadkach, między którymi wyjątkowo trudno nakreślić wyraźne granice podziału.

Baza tematyczna przygotowana przez Poledourisa jest imponująca, choć rozczaruje się ten, kto oczekiwać będzie uniesień w stylu Conana. Kompozytor dość swobodnie żongluje opracowanym materiałem i miejscami ciężko właściwie odpowiednio poszczególne rozwinięcia melodyczne przyporządkować. Cudowny, pełen romantycznego rozmachu temat przewodni (nie do wiary, że był on wykonywany tylko przez 40 muzyków, zwłaszcza że obecnie czasem i pełna orkiestra symfoniczna brzmi w ręku niektórych twórców, jakby była zredukowana co najmniej do jednej trzeciej) wykorzystywany jest uniwersalnie na przestrzeni całego wątku podróży z Teksasu do Montany. Stanowi on jednocześnie swoisty rdzeń, punkt wyjścia dla wielu tematów pobocznych, którym czasami trudno przyporządkować określoną postać czy wydarzenie, ale które przewijają się w cieniu Theme from Lonesome Dove od początku do końca wędrówki. Można zarzucić Poledourisowi brak pewnej konsekwencji w ich przywoływaniu, właściwie nie sposób z całkowitą pewnością określić, czy główni bohaterowie faktycznie otrzymali własne rozwinięcia tematyczne, czy też podporządkować ich należy tematowi głównemu (w scenach z Gusem chociażby pojawia się tyle rozwinięc melodycznych, że skłaniam się ku tej właśnie interpretacji), niemniej jednak w przypadku głównych postaci kobiecych – Clary i Loreny – taka indywidualizacja muzyczna wyraźnie się pojawia, co zauważyć można chociażby w udanym Arkansas Pilgrim.

Z drugiej strony, równie istotny jest podział między wątkiem podróży do Montany, a humorystycznym (do czasu) wątkiem szeryfa July Johnsona, gdzie Poledouris idzie wyraźnie w folk, z użyciem gitar czy banjo, rezygnując zupełnie z klasycznego podejścia a la Bernstein. Z tej perspektywy znacznie mniejsze już znaczenie mają typowe saloonowe numery (Cowboys Down the Street), występujące bardziej dla dodania lokalnego kolorytu aniżeli w celach stricte narracyjnych. Sama tematyka zaś, jak już wyżej zaznaczyłem, potraktowana jest miejscami dość swobodnie i w gruncie rzeczy stosunkowo często wkracza w warstwę bardziej psychologiczną niż ilustracyjną. Poledouris miejscami zdaje się za pomocą swojej muzyki dopowiadać to, czego film nie pokazuje, zwłaszcza w sferze myśli i uczuć, uzupełniając jak gdyby obraz o brakującą treść książki. Ciekawym tego przykładem jest piękny (utrzymany wręcz w romantycznej poetyce Johna Barry’ego) temat z Jake’s Fate, wbrew nazwie utworu nie dotyczący wcale jednego z bohaterów, ale funkcjonujący raczej przy okazji wspomnień utraconych przyjaciół. Wykorzystująca go krótka scenka z kapitanem Callem, siedzącym na koniu w czasie śnieżycy w Montanie, to doskonały przykład owej głębokiej funkcji ilustracji Poledourisa.

Niespełna godzina muzyki wydana na albumie w stosunku do sześciu godzin trwania filmu musi lekko rozczarowywać, zwłaszcza że płyta nie jest do końca zadowalająco zmontowana i zabrakło przede wszystkim kilku bardzo ciekawych rearanżacji poszczególnych tematów muzycznych, zwłaszcza krótkiej ale uroczej ilustracji z pierwszego odcinka serialu – sceny, w której bohaterowie wyruszają z Lonesome Dove, by zdobyć stado pobliskiego ranczera. Tym bardziej dziwi, że dodane na rozszerzonej edycji albumu utwory w gruncie rzeczy nie wnoszą zbyt wiele ciekawego, w dodatku wprowadzając do tracklisty bardzo poważne spoilery. Tempo prezentacji płytowej siada nieco mniej więcej w połowie, brakuje tam mocniejszego zastrzyku adrenaliny, którym mogłaby być chociażby sekwencja ucieczki Gusa i P.E. przed Indianami w Montanie, będąca sympatyczną rearanżacją doprawdy wyśmienitego tematu akcji (Night Mares). Na szczęście, finałowy kwadrans albumu (i końcowe 45 minut ostatniego odcinka serialu) zapewnia prawdziwe muzyczne tour de force, gdzie Poledouris porzuca underscore, rezygnuje z wszelkich ograniczeń i serwuje serię epickich rozwinięć melodycznych w postaci cudownej, spektakularnej suity. Mimo owych drobnych wad, Lonesome Dove jest zatem wyśmienitym przedsięwzięciem, zarówno jako doznanie estetyczne, jak i w kategoriach artystycznych. Stanowi również niezwykle interesujący dowód, iż umiejętnie dawkowana i przemyślana oprawa muzyczna staje się dla szeroko rozwiniętej opowieści elementem integralnym, częścią świata przedstawionego. Lonesome Dove Poledourisa jest więc bezsprzecznie przykładem muzyki filmowej u absolutnego szczytu swojej potęgi.

Najnowsze recenzje

Komentarze