Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Klaus Badelt

Time Machine, the (Wehikuł czasu)

(2002)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Wudarski | 15-04-2007 r.

Wehikuł Czasu to zrealizowany na podstawie powieści H. G. Wellsa wysokobudżetowy film amerykański. Przykro to pisać, ale chociaż realizacją zajął się wnuk pisarza (Simon Wells), finalny produkt nie ma w sobie prawie nic z genialnego pierwowzoru (za to garściami czeprie ze sowjego filmowgo poprzednika). Dostajemy więc naiwną i sentymentalną papkę, przeplataną wątpliwej widowiskowości ucieczkami, przed „przerażającymi” Morlokami (które wrażenie wywrzeć mogą jedynie na dzieciach z podstawówki). Taka jest też muzyka którą napisał Klaus Badelt, na przemian sentymentalna i bombastyczna. Jeśli dodamy, że cechą charakterystyczną soundtracku jest niebywały eklektyzm (doświadczeni koneserzy wychwycą podobieństwa do Goldsmitha, Hornera, Holdridge’a, czy nawet Barry’ego) pozostanie nam wystawienie 2,5 lub 3 i udanie się na spacer nucąc temat z Conana. Jednak nie do końca byłaby to obiektywna ocena. Partytura Badelta ma w sobie coś co sprawia, że mimo wszystko nie można koło niej przejść zupełnie obojętnie. Kompozytor połączył bowiem tradycję (jakże eklektyczna pierwsza cześć) z typową produkcją MVT. Efektem nie jest z pewnością oryginalność, ale co z tego… Słucha się tego wyśmienicie i to jest prawdziwą zaletą. Dawno już nie natknąłem się na ścieżkę tak PRZYJEMNĄ, napisaną według bardzo klasycznych reguł (z rozbudowanymi tematami, które pojawiają się na płycie w odpowiedniej proporcji, bez natrętnej eksploatacji motywu przewodniego). Ten szacunek dla słuchacza jest jednym z największych plusów, który przysłania całą sentymentalność i sztampową bombastyczność rodem ze stworzonej przez Zimmera grupy.

Płytę otwiera utwór Professor Alexander Hartdegen. Tu po raz pierwszy możemy usłyszeć główny temat, który jednak bardzo szybko zmienia się w sentymentalną melodyjkę z wybijającym się fortepianem i delikatnym chórkiem w tle. Wszystko bardzo mocno przypomina sposób orkiestracji stosowany przez Hornera (choćby w jego Kacprze). Ten sentymentalizm (kontynuowany w utworach 2 i 3), który jest nie do zniesienia w filmie, na soundtracku brzmi zdecydowanie bardziej szlachetnie. Utwór The Time Machine, to bardzo patetyczny fragment (ilustrujący budowę wehikułu), w którym możemy usłyszeć motyw przewodni w wariacji opartej na doświadczeniach Hornera (The Launch – Apollo 13). Nieoryginalna prostota, lecz co z tego skoro poraża gigantyczną dawką orkiestrowej energii. Bleeker Street, to znów sentymentalizm tym razem z pełną orkiestrą i kończącym wszystko delikatnym fortepianem. Jedną z najlepszych na płycie ścieżek jest I Don’t Belong Here gdzie podziwiamy główny temat wpięty w schemat orkiestracyjny Jerry’ego Goldsmitha (vide Main Theme z The Edge z elementami przypominającymi ścieżkę Lee Holdridge’a z Władcy Zwierząt), pełen patetycznej mocy, w filmie ilustruje pierwszy etap podróży w przyszłość. Zdecydowanie najlepszy moment produkcji Simona Wellsa i jeden z najjaśniejszych punktów produkcji Badelta. Ale jak wspomnieliśmy płyta ma też swoją drugą część, która o dziwo też ma dwie twarze. Jedna to typowa muzyka dramatyczna MVT (Time Travel, Morlock’s Attack) i może mniej typowa, ale ciągle bazująca na modułach Media Venturs okraszona zimmerowskimi chórami: (The Master, What If?). Druga twarz to muzyka, która brzmi w tej części zdecydowanie najlepiej i najbardziej oryginalnie (choć pierwowzorów można szukać choćby w Królu Lwie). Utwory takie jak Eloi i Stone Language urzekają delikatną etniczną pieśnią chóralną (w języku Eloiów) z wiodącym wokalem Katy Stephan, której towarzyszą dźwięki afrykańskich perkusjonaliów, fletów i przeróżnych przeszkadzajek. A wszystko podane w entouragu elektroniki i symfoniki. Zdecydowanie godne polecenia. Płytę zamyka Godspeed, utwór łączący temat liryczny (bardzo ciekawa elektronika, pełna szlachetnej delikatności), ze znaną już etniczną pieśnią.

Muzyka do Wehikułu Czasu była pierwszą samodzielna ścieżką Badelta skomponowana na potrzeby produkcji pełnometrażowej (kompozytor znany był dotąd ze współpracy z Hansem Zimmerem przy takich projektach jak choćby Gladiator, Hannibal czy Pearl Harbor). No i jak na nowicjusza wykazał się zdolnościami ponadprzeciętnymi, tworząc ścieżkę prostą o genialnej wręcz słuchalności. Z pewnością wielu filmowych wyjadaczy będzie kaprysić słuchając tej nieoryginalnej i pełnej zapożyczeń przecież kompozycji. Ale co z tego skoro godzina spędzona z tą muzyką daje tak dużo radości. A to także jest ważne. Co z tego że brak tu oryginalnej inwencji, że jest to rzemiosło. Moim zdaniem nic. Życzyłbym sobie aby na rynku soundtracków więcej było takiego wyrobnictwa jakie zademonstrował Badelt w Wehikule Czasu.

Niniejszy tekst jest poprawioną i uzupełnioną wersją recenzji opublikowanej na portalu www.soundtracks.pl, a pózniej także na www.moviemusic.pl

Najnowsze recenzje

Komentarze